poniedziałek, 25 lutego 2013

60 URODZINY ZDZISŁAWY


Moja mama obchodziła w tę sobotę sześćdziesiąte urodziny. Choć dostać się do niej niełatwo to obietnica „gołąbków” i to na takiej imprezie kazałaby mi jechać do Kalisza nawet rowerem po tym wrednym topniejącym błocie. Więc pojechałem.

            Wszystko miało być niespodzianką. Cały plan musiał zostać wcześniej przemyślany i nie było mowy o potknięciach. Rano zadzwoniłem do Zdzisławy i jak co roku udawałem Krystynę Loskę w Koncercie Życzeń, po czym dedykacja piosenki i śpiewanie. Najgorsze, że w tym roku musiałem to zrobić pod Złotymi Tarasami, bo za chwilę wsiadałem do pociągu. Musiałem wyjść z dworca, żeby nie usłyszała komunikatów. Zaśpiewałem, powiedziałem, że idę na trening i na basen i zyskałem cztery godziny na dojazd do celu.

            Z każdą podróżą nienawidzę PKP jeszcze bardziej. Wysuwają się u mnie na prowadzenie, nawet przed Pocztą Polską a to wysoka poprzeczka. W pociągu nie było tłoku, za to było gorąco jak w piekle. Szybko znalazłem swoje miejsce dosiadając się do trzech osób w przedziale. Książka i muzyka jakoś mnie usypiały, więc postanowiłem sprawdzić w googlach, czym mógłbym się zająć. Wpisałem „Co można robić w pociągu?”. Znalazłem forum, na którym nastolatki dopytywały (pisownia oryginalna):

Jadę do kuzynki, do Wrocławia(z Gryfic koło Szczecina) i nie wiem, co mogę robić w pociągu. (oprócz spania, czytania, jedzenia itp.)

Odpowiedzi:

-Spac !!!:)) -Biegać po pociągu ;D -Jeść -Czytać -Grać np. na gameboy'u, PSP -Rozmawiać -Podrywać chlopaków z innych przedziałów -Grać z przyjaciółmi w butelke -Patrzeć jacy ludzie wsiadają do pociągu Rób co chcesz ;))) W pociagu zawsze jest SUPER !!!

            Nie ma jak biegać po pociągu, bo na korytarzu siedzi wielki pies. W butelkę też nie pogram, bo naprzeciwko siedzi chuda laska, która żywi się błyszczykiem. Nie chcę jej całować.

- No np. Słuchać muzyki (mp3 czy mp4 zabierz) albo czytać czasopisma. Popisać z kimś sms lub pogadać przez telefon z kumpelkami czy kimś innym. Oglądać piękne widoki przez okno. Marzyć, uruchomić wyobraźnię. Możesz też sobie w końcu odpocząć poleniuchować, pogadać z kimś w pociągu.

            Nie ma, z kim gadać. Kumpelki moje śpią o tej porze.

- myśleć.;d np. jesli mozesz se cos uplesc keidys robilismy takie bryloczki z żyłek albo mozesz. zrobic z muliny

            Musiałbym chyba popruć sweter tej od błyszczyka. Pewnie nie miałaby mi za złe i tak ma nery na wierzchu.

- Słuchać muzyki w telefonie, szperać w internecie w telefonie(wiem że to kosztuje), grań na komórce, patrzeć przez okno a pociągu, pisać SMSy z przyjaciółką / znajomymi , jeść, jeśli prowadzisz pamiętnik, to w pamiętniku opisywać gdzie się znajdujesz itd. Grać z rodzeństwem z ''szczere pytania, szczere odpowiedzi'' (wiesz o co chodzi ) , grać z kimś w karty itd. (więcej pomysłów nie mam)

            Jak ja bym do mojego rodzeństwa zadzwonił o tej porze to uzyskałbym najszczerszą odpowiedz w historii. Absolutnie wiem, o co chodzi. Może pamiętnik?.

- -Czytanie książek
-są takie fajne gry logiczne do kupienia że np. trzeba wyciągnąć powiedzmy klucz z plątaniny drutów. albo u brata ciotecznego zajmowałam się takim jakby kołem złożonym z 4 części ,coś o wyglądzie puzzli i to trzeba było rozłączyć. 2 dni się z tym męczyłam ,tak samo trudno to złożyć.
-słuchanie muzyki
-jeżeli masz z kim jechać to możesz pograć w statki.

            Może faktycznie zapytać chudą czy zagra w statki?.

- Mój brat też będzie jechał 9 h w bieszczady, jutro. On w pociągu zawsze rysuje. Ja ci polecam robienie sobie sweet foci z komóry! ;)

            Mam kaptur na głowie. Zamiast sweet wyszłyby Emo.

- Ja bym założyła słuchawki na uszy, przy tym czytała ulubioną książkę. A jak nie, to np. rysuj coś, pisz wierszyki.. Takie dziecinne te zajęcia, ale fajne, nie? :) albo ucz się robić origami .. ;D

            Jak byłem na promocji książki we czwartek to jakaś pani profesor zrobiła obok mnie piekło – niebo z serwetki od sernika, to chyba orgiami?.

Albo inna:

Pliss pomóżcie ! W poniedziałek jadę z babcią do Chełma . Tam się jedzie tak z 10 godzin ; |
Co mam robić w pociągu żeby mi się nie nudziło ?
Odpada : granie na laptopie , słuchanie muzyki i spanie .
Będzie n@j !

Odpowiedzi:

- ej nie śpij, bo się z bagażem pożegnasz

            Właśnie. Moja siostra już raz wysiadła bez butów.

- Weź kartki i długopisy w zagraj z babcią w inteligencje, weź pamiętnik ( o ile prowadzisz) i uzupełnij go jezeli nie miałas czasu, rozmawiaj ze znajomymi przez telefon, porozmawiaj z bacia, możesz również zaopatrzyć sie w jakieś gry planszowe. Pamiętaj o aparacie i sobie porób zdjęcia w pociągu :D

            Nie mogę grac z babcią w Inteligencje, bo po pierwsze nie wiem jak a po drugie z całym szacunkiem do moich babć. Jedna myśli, że jestem starszym panem, którego w życiu nie widziała a druga, jako odpowiedź na każde pytanie składa mi życzenia.

- weź kilka kartek i długopis możesz z babcią pograc w państwa miasta ,kółko krzyżyk możesz tez zagrac w takie inne bingo ja gram w to tak :napisz na 2 kartkach w rzędzie np.kon krowa pole drzewo klon dąb itd.obok nazw narysuj kratki i kto pierwszy zgadnie wszystkie wygrywa mam nadzieje że pomogłam

            Nawet bardzo.

- no to tak; 
załaduj sobie karte za 30 zł ... weź nr od jakiś przyczłapów albo niewiem i rób sobie jaja z ludzi .. niewiem pisz sms jakieś do nich dziwne. ; )
możesz chodzić po pociąfu i szukać ludzi do pogawędki ;] 
albo weź kup sobie 4 gazetki bravo albo inne jaieś ciekawe i czytaj. 
rysuj sobie coś kolwiek... graj na laptopie : D 
patrz się przez okno.. wtedy czas szybko zleci ;]

            Mam abonament to mogę szaleć tylko nie znam żadnych „przyczłapów”. Chyba już zostają jaja z ludzi, bo pies siedzi i nadal nie mogę wyjść.

            Tak pochłonęło mnie czytanie interesujących porad, że nawet zleciało trochę czasu. Przerwał mi blond łeb wetknięty w drzwi przedziału i głośno mówiący:

- Niech państwo się przesiądą, bo to jest przedział dla matki z dzieckiem i ja chce tu zaraz usiąść.

Wdała się w dyskusję z miłą panią przy drzwiach:

- Może pani się dosiąść, tu są wolne jeszcze cztery miejsca
- Ale ja chce siedzieć sama, państwo nie mają dzieci
- Ale byliśmy tu pierwsi poza tym ma pani pół przedziału
- Wyjdą państwo czy nie?
- Nie!.

            Przylazła za chwilę z konduktorem, który wszystkich z przedziału wywalił. Co to za jakieś kretyńskie przepisy?. Dziecko miało ponad pięć lat, miejsca były cztery a ona jeszcze przylazła z babcią i zajęli przedział we troje. To jak to jest?. Przedział dla matki z dużym dzieckiem i babcią?. A co jak jedzie ojciec, też mu ustąpią?. Nie karmiła już tego chłopca, żeby trzeba było jej zejść, babcia była bezprawnie a my musieliśmy łazić i szukać sobie nowych miejsc. Zacznę podróżować ze Zdzisławą, która będzie wywalała wszystkich z przedziału, bo ja będę musiał się położyć albo faktycznie muszę nabyć tę mulinę.

            Debilne przywileje i przepisy sprawiają, że życzę tej firmie rozpadu nagłego i z hukiem.  W przyszłym tygodniu wybieram się do Poznania. Autobus jedzie wprawdzie dwie godziny dłużej, ale od tej pory będę podróżował pociągiem wyłącznie w te miejsca gdzie jest to konieczne.

            Na dworcu czekała na mnie siostra z mężem. Dotarliśmy do domu zaskakując dzieciaki, które w obawie przed wysypaniem przed babcią też nie wiedziały o niespodziance. Szybka kawka, pełna kłamstw rozmowa z matką przez telefon, że siedzę w knajpie i zaraz będę w domu i ruszamy na imprezę.

            Zdzisława czeka na operację kolana, bardzo wolno chodzi. Nie przeszkadzało jej to jednak przygotować Gołąbkowej imprezy i z podniecenia nie spać od trzeciej w nocy. Mogłaby zostać zaskoczona nawet tuzinem gości a i tak byłaby w stanie ich nakarmić. Wzruszyła się tak na nasz widok, że powtarzała na przemian: dziękuję i ja chyba umrę. Kwiaty przestawiała z miejsca na miejsce, tworząc coraz to nowe kompozycje. Na pytanie mojej siostry czy podoba jej się prezent (pierścionek) mówiła: powiedz mi jak wygląda, bo ja nic nie widzę, płakała pierwsze dwie godziny. Opakowanie tak jej się podobało, że trzeba ją było przekonać, żeby otworzyła.

            Zaskoczyła ją odwiedzinami jeszcze zaprzyjaźniona z naszą rodziną Iwona i Maciek, syn mojej kuzynki. Płakała przy nich tak samo.

            Na stole feeria smaków. Ilości hurtowe. Rozpływające się w ustach główne danie i przystawki. Niestety Zdzisława po upływie kilku lat, uwolniona od tragedii, jaką był jej wypiek pączków znowu szarpnęła się na cukiernictwo. Poza tymi słodyczami, które były zakupione na stole pojawiło się coś jak przekładaniec, gofr czy inny mazurek. Za warstwy słodkiej lazanii posłużyły wafle, przełożono to musem z jabłek, powidłami i czymś, co wyglądało jak nutella i miało zastąpić krem a okazało się masłem z kakao. Moja siostra, która przez problem z asertywnością wychwalała wyrób, dostała cały do domu. Spotkało się to z komentarzem jej męża:, „to uderzająco dobre ciasto”, oraz: „wszyscy chodźcie”, kiedy z przysmakiem opuszczał imprezę.

            Nie zabrakło śpiewania „sto lat” i życzeń. Solenizantka swoje wypowiedziała na głos zdmuchując świeczki na torcie. Pomimo kontuzji nie dawało się powstrzymać jej przed donoszeniem na stół jadła wszelkiego i dopiero szybsza od Zdzisławy Karolina zastawiła jej wejście do kuchni. Kiedy już widziała, że jesteśmy przejedzeni i coraz rzadziej się śmiejemy i rozmawiamy zaczęła zaczepiać mojego szwagra:

- Przemek, dlaczego nie jesz wafelków?
- Już nie mogę
- Myślicie, że ja nie wiem, dlaczego już chcecie iść?
- Dlaczego?
- Bo dzisiaj jest Gołaszewski i Saletron, ojciec ciągle zerka na telewizor.

             Dyskusja jednak ruszyła na nowo a tematem był kolor włosów mojej siostrzenicy. Przy bardzo jasnej cerze zrobiła sobie na głowie kolor zardzewiałej rury. Ja niestety niewiele mogłem powiedzieć, bo w jej wieku przeszedłem nawet takie kolory jak zielony czy niebieski. I choć nie byłem w prestiżowym liceum tak jak ona to jednak ganienie koloru w moim przypadku byłoby sporym nietaktem i hipokryzją.

            Wypuszczeni od Zdzisławy nie udaliśmy się jednak oglądać walki bokserskiej a na odpoczynek na ostatni seans do kina. Powiem wam tylko, że wszystko dobre, co mówią o filmie Lot jest absolutną prawdą, gdyby tylko film mógł skończyć się dziesięć minut wcześniej. Cały trzymający w napięciu i świetnie zrealizowany. Niestety na koniec zamiast zostawić nas w emocjach wszystko wyjaśnia i moralizuje. W rezultacie wychodzi człowiek wściekły i zawiedziony.

            Do spania poszliśmy wszyscy jak dzieci. Z pełnymi brzuchami nawet nie chciało nam się rozmawiać. Mnie do spania przypadł pokój siostrzeńca, w którym jest pięć zegarów. Przestanę się już dziwić, kiedy na pytanie mojej siostry: Synek ile spałeś? Odpowiada: od dwudziestej trzeciej trzydzieści dziewięć do siódmej dwadzieścia cztery.

            Zawsze jak się naoglądam okolic z dzieciństwa wraca jeden z przerażających snów. Tym razem był ten, w którym jestem już spóźniony do szkoły i prasuje koszulę. Nie wiem czy zdążę na pierwsze zajęcia i co to będzie?. Nie żebym nie wiedział, co zabrać, bo ja zawsze prowadziłem zeszyt wieloprzedmiotowy. Problem stanowiła nieznajomość planu zajęć i nigdy nie widziałem, jakimi przedmiotami zaskoczy mnie dzień.

            Poranek spędziłem przy śniadaniu u rodziców. Ojciec chciał zapytać o kilka rzeczy związanych z obsługą komputera, który dostał niedawno od mojej siostry i którego zawiłości stara się zgłębić. Zdzisława, która sama komputera nie dotyka, bez przerwy nabija się z ojca. Sama siada do niego tylko: „jak połączy się z siostrą na skajpej”. Mają zabawę jak ojciec wpatrując się w monitor mówi, że mysz przestała działać, bo kursor się nie rusza a po stole jeździ telefonem, bo zdjął okulary. Najlepiej jest, kiedy dzwonią do mnie przez telefon i Zdzisława utrzymuje połączenie dopóki nie zobaczy mnie na monitorze: - Czekaj synek już jest to kółeczko to znaczy, że zaczął się nagrzewać, a teraz będą góry, tata wprowadzi pin i będzie zapraszamy. Ojciec zaczyna już się wkręcać i usiłuje zainteresować tym matkę:

- Ditawa, ludzie na facebooku złożyli ci życzenia urodzinowe
- To odpisz
- Ale to trzeba kliknąć „lubię to”
- Może lepiej Waldek kliknij „dziękuję”?
- Klaudia nawet wiersz napisała
- A możesz kliknąć, że bardzo to lubię?

            Po tym jak już uporaliśmy się z podziękowaniami za życzenia ja i ojciec wpatrywaliśmy się w monitor a Zdzisława w telewizor. Komentowała to, co widzi a miała na przemian informacje i mszę Anioł Pański z Watykanu. Na to wszystko przyszedł jeszcze Bartek i dosiadł się do komputera.

- Bartek, dlaczego nie poszedłeś do kościoła?
- Bo będę chodził, co dwa tygodnie
- Ja chodziłam czterdzieści lat
- I co tam w Watykanie babcia?
- Czekam, bo powiedzą kto będzie papieżem
- Dzisiaj chyba nie
- Benedykt ma powiedzieć na ostatniej mszy
- Nie, nie powie, to będzie dopiero na…
- Konklade, wiem
- Wtedy poleci dym..
- Wiem. Jak biały to nasz papież a jak czarny to murzyn
- Niekoniecznie

            Ja usunąłem się od komputera, bo Bartek znacznie sprawniej go obsługuje i spokojnie objaśnia dziadkowi. Denerwowało to jednak Zdzisławę, która im przerywała:

- Bartek, po co wam te Internety?
- Żeby nie chodzić do kościoła
- Żebym to ostatni raz słyszała
- Babcia a kibicowałaś Gołaszewskiemu czy Saletronowi?
- Temu, co ma rodzinę
- Obaj mają
- Temu, co nerkę oddał
- Chodź, bo oglądamy finał
- A oni po cichu się biją?
- Kazałaś bez głosu, bo papieża słuchasz
- Aha. I tak lepiej nie słuchać, bo Gołaszewski to już od tego bicia tylko głupoty gada. E, e, e, jak osioł.
- Zaraz będzie koniec
- O, pobujał się i padł
- Koniec
- Co jeszcze tu można zobaczyć
- Panią Potrzebę.

            Po porcji filmików i nagrań nareszcie doceniła coś poza „skajpejem” i wreszcie popłakała się ze śmiechu.

              
p.s.
W Łodzi na tablicy z nazwą mojego pociągu, choć był o czasie, widniał napis: „opóźniony”. Kiedy zapytałem wsiadającego pana, dlaczego tak jest odpowiedział mi: panie niech się pan rozejrzy. Na każdej tablicy jest napisane opóźniony, nawet jak nie ma nic innego. Tak się stało zaraz po euro i już tak jest.

piątek, 22 lutego 2013

HALO!


- Halo?
- …
- Halo, Zdzisława?
- A to ty synek
- Co ty wyprawiasz?
- Firanę wieszałam a jestem sama w domu i pomyślałam, że jakbym spadła to nie będę miała jak wezwać pomocy i wsadziłam sobie w majtki telefon. Już dawno skończyłam a teraz chodzę po domu i go szukam, aż zaczęłam dzwonić
- Nie wchodź na drabinę jak jesteś sama
- Dobrze, co chciałeś?
- Wyszła nowa fajna książka z reportażami o PRL…
- Ja mam już za słaby wzrok na czytanie
- Wiem, ale można kupić audiobooka
- A co to jest?
- Takie opowieści o sprzedawczyniach w supersamie, spodoba ci się
- Ta audio bułka, co to jest?
- Nie musisz czytać, bo Stenka czyta
- Która to jest?
- Ta, co gra ordynatorkę w Lekarzach
- Lubię ją
- No widzisz
- I ona tu przyjdzie?
- Nie, na płycie będzie
- To musiałabym w kuchni siedzieć
- To zabierz odtwarzacz do pokoju
- Nie będę dla niej całego mieszkania przestawiać
- To chcesz czy nie?
- Nie
- To cześć
- Poczekaj, nie wiesz czy Wikariusz ma już wyrok?
- Pistorius!, nie jeszcze nie
- Pewnie wyjdzie za kaucją
- Jak się okaże winny to nie wyjdzie
- Dobra to wszystko
- Co będziesz robiła?
- Siedzę i czekam na wybuch
- A co myślisz, że Pistorius cie wysadzi w powietrze?
- Nie, rano byłam odpalić piec a nigdzie nie mogę znaleźć zapalniczki, więc możliwe, że ją wrzuciłam. Teraz siedzę i czekam aż gdzieś rąbnie
- Książkę można by o tobie napisać
- To pisz

wtorek, 19 lutego 2013

RAPORT


Minęło pięćdziesiąt dni odkąd trenuje na nowej siłowni i dłużej oglądam to, co pcham do pyska. Może nie jestem jeszcze Mariolą Bojarską Ferenc, ale już sporo rzeczy wiem i widzę, że zaczynają przynosić efekty.

            Nie będę podawał wagi ani wymiarów, jakie już osiągnąłem, bo to jedna z części realizowanego planu. Kiedyś rozpisywałem sobie w kalendarzu dni, w których muszę iść na trening i jak przy wpisie nie pojawił się ptaszek to miałem wyrzuty sumienia, że nie poszedłem. Zapisywałem także wagę a wiadomo, że waga niczym topielec raz leci w górę a raz w dół bez żadnych racjonalnych powodów. Więc żeby się tym nie stresować staram się chodzić na treningi najczęściej jak tylko mogę a wagę wyrzuciłem.

            To, że zmienia się moje ciało zauważam po ubraniach i kondycji. Może nie zmniejszyłem się znacząco, ale jestem dużo twardszy, dosłownie i w przenośni. Mam szersze ręce, twardsze cycki (spokojnie przejdę test ołówka), lepiej śpię i pomimo tego białego syfu, który znowu mamy za oknem mam nawet niezły nastrój.

            Korzystając z wiedzy pracowników siłowni i swojego doświadczenia wiem już, że:

- rano po przebudzeniu należy wypić dużą szklankę wody z wyciśniętym cytrusem

- nie wolno nosić luźnych spandeksowych koszulek, tylko trzeba poczekać aż będzie się mogło nosić obcisłe, bo po godzinie biegania, może i odprowadzają szybciej pot, ale sutkami można ciąć papier

- po specjalnych zajęciach, albo nowych ćwiczeniach należy się rozciągać, bo można inaczej dostać skurczu

- należy konsultować się tylko z profesjonalnymi trenerami a nie słuchać domorosłych ekspertów kręcących się po siłowni, którzy mówią żeby nie jeść mięsa, bo to syf tylko zastąpić je algami

- snickersy można zamienić na takie piernikowate Low calorie bar i to jest nawet zjadliwe.

            W takie dni jak teraz ta nowa siłownia jest ogromnym dobrodziejstwem. Pełno światła, muzyka, basen po treningu, w którym jak poprosi się ratownika to można włączyć bąbelki a nawet pogłośnić Madonnę. Czasami można spotkać panie z TVN24, blond pieśniarkę, która podobnie jak ja uważa, że nie wolno się poddawać, ludzie i tak swoje myślą a nawet mojego ziomka posła Hofmana.

            Odkryłem jeszcze zajęcia dodatkowe. Najpierw zapisałem się na coś o nazwie TBC, bo powiedzieli mi, że tam chodzą też inni panowie i nie będę się czuł nieswojo. Wpadłem na te zajęcia w ostatniej chwili i zapytałem czy to jest ABC?. Cała sala lasek i prowadząca silnie nakręcona z mikrofonem przy poliku. Szybko zrobiłem w tył zwrot, ale mnie dojrzała:

- A ty dokąd?
- Chyba pomyliłem zajęcia
- Teraz są tylko te
- Ale tu mieli być inni panowie?
- Ale nie ma, na trening przyszedłeś a nie dla panów, zapraszam.

            Czułem się jak osioł, zwłaszcza, że czasami się zapominała i mówiła: „dociskamy biust do steppera”. Ale najgorsza była kobieta guma przede mną. Postanowiłem się na nią patrzeć i naśladować, ale ona tam chyba mieszka i nic innego nie robi, bo zakładała sobie nogi za głowę i wiązała je na supeł. Ja za nią, pod ścianą zapocony jak wieprz, ale dawałem radę, bo prowadząca ani razu nie zwróciła mi uwagi, że robię coś źle, innym mówiła.

            Następnymi zajęciami był Spinning. Ciemna sala z wyświetlanymi kręcącymi się wkoło pikselami robi wrażenie pędu. Kiedy się wszyscy usadowili na rowerkach i mój sąsiad pomógł mi ustawić mój, wpadł prowadzący. Chudy, smytki i cały w spandeksie. Zaczął od opowiedzenia kawału i sprawdzenia czy wszystko jest poustawiane jak należy. Ustawił optymalną dla wszystkich temperaturę, poinstruował nowicjuszy i się zaczęło. Dałem radę tylko dlatego, że całe lato jeżdżę na rowerze, tyle że ja nie robie w czasie jazdy pompek na kierownicy i przysiadów. Trener odwraca uwagę od wysiłku opowiadanymi anegdotami, bo jego oczywiście ta jazda nie męczy ma także interesująco dobraną muzykę. Począwszy od „We are family” aż po „Piłkę kopać chcesz na trawę śpiesz” czy „My czterej pancerni”. Pojawiają się w dziwnej kolejności i zaskakująco dają energii. On w czasie pedałowania nawet zachęca rowerzystów: „kto chce i zna tekst może śpiewać”. Ja nawet bym chętnie pośpiewał, ale nie mogłem oddychać. Bardzo ważne na tych zajęciach są twarde buty, bo po miękkich bolą stopy.

            Na kolejne TBC zapisałem się do tego trenera od rowerków. On już nie mówi o biuście i prowadzi je tak samo fajnie jak pedałowanie, ale minusem jest to, że trzeba wstać na siódmą rano. Na jego zajęcia też niestety przyłazi kobieta guma, ale dzisiaj była na drugim końcu sali. Coś tam się wymądrzała na temat ćwiczeń, ale szybciutko sprowadził ją na ziemie. Nie żeby warknął czy coś odburknął, to dżentelmen. Jak jedna laska dziś w czasie ćwiczeń usiadła, to podbiegł i zapytał czy wszystko ok?. jak mu powiedziała, że kręci jej się w głowie to położył ją na plecach, pod głowę podłożył swój ręcznik i trzymał jej nogi w górze. Nagle zaczęły słabnąć jeszcze dwie inne w tym Guma. Zaskakujące są ćwiczenia na koniec jego zajęć. Muzyka coraz bardziej zwalnia i ćwiczenia z siłowych robią się rozciągające. Dziś na przykład, kiedy leżeliśmy na podłodze po brzuszkach i wyciągaliśmy ciało wysuwając jak najdalej ręce i nogi, instruował: „…zamknijcie oczy, jesteście teraz na łące, słońce świeci, nie macie żadnych problemów i wszystko już zrobiliście… a teraz jeszcze jedna seria”. Po wszystkim kazał leżeć z zamkniętymi oczami i jak muzyka zwolniła już zupełnie podchodził do nas kolejno i pytał, co czujemy?. Ludzie odpowiadali: błogość, senność, relaks czy spokój a jak zapytał mnie, co czuje to odpowiedziałem, że głód i zaczęli się śmiać.

            Musze jednak przyznać, że to wyciszanie ma świetne efekty. Jak już po wszystkim wykąpałem się i ubrałem, bardzo spokojny i zrelaksowany pojechałem na śniadanie. Spokój mój nie trwał jednak długo, bo jak tylko zająłem się lekturą dzisiejszej gazety do tramwaju wszedł dziad z harmonią i zaczął od „teraz jest wojna”. Gdyby to jeszcze było „tango milonga” to spoko, ale on o wojnie. Spokój szlag trafił.

            W gazecie zresztą była bardzo ciekawa informacja, że papież będzie dostawał teraz emeryturę w wysokości dwóch i pół tysiąca euro. Nie głupi pieniądz za kilka lat pracy, ale są też minusy. Z apartamentów watykańskich może zabrać tylko fortepian i porcelanowe kotki. Prawdziwy luj z tego Benka, niczym drwal pojedzie na działkę z fortepianem i kotkami z porcelany.

            Muszę wam jeszcze zdradzić mój patent na długie bieganie, albo pływanie. Żeby nie było nudno, bo jest to jednak monotonna czynność trzeba sobie coś wyobrażać. Ja najczęściej występuje w Tańcu z gwiazdami. Do każdej piosenki z mojego empegracza mam już choreografię. Kończę zawsze freestylem w finale do piosenki Rickiego Martina i akurat wtedy mija sześćdziesiąt minut. Odbieram kryształową kulę i mogę iść się kąpać. Jak mi się znudzi taniec to szukam kogoś wśród ćwiczących. Zawsze jest ktoś, kto robi głupie miny, albo obleje się wodą. W niedziele był wielki chłopak, który jechał przede mną na rowerze. Miał na sobie czarne spodenki z cielistymi paskami na udach. Z daleka wyglądało to jakby jechał w pończochach. Straszną mi to sprawiało radość, że taki wielki facet a w pończochach na siłownie przychodzi.

            Już nie chodzę na treningi z plecakiem, mam dużą torbę a na basen nowe okulary, które zastąpiły gogle Amelii Earhart. Coraz bardziej tam pasuję.

p.s.
Idę dzisiaj na promocję książki „Lukier i mięso” o architekturze w stolicy. Ma tam być jakaś ciekawa dyskusja. Wczoraj u mnie w pracy była na ten temat rozmowa i jeden pan powiedział do mnie: „Ale musi pan przyznać panie Kubo, że Warszawa przed wojną była piękna”. Cham, skąd mam to wiedzieć?.

sobota, 16 lutego 2013

A LITTLE BIT OF MONICA IN MY LIFE


Autorka bloga “Gotuje, bo lubi” wraz z „Klubokawiarnią Chłodna 25”(laureata wdechy) urządzili sobotnie śniadanie. Wszyscy fani tego bloga stawili się tłumnie żeby zaznać geniuszu i spróbować smakołyków opisywanych i fotografowanych przez tę fantastyczną kulinarną wizjonerkę.

            Umówiłem się ze znajomymi na tyle wcześnie żeby niczego dla nas nie zabrakło. Prawie biegnąc przemierzaliśmy ulice Warszawskiej Woli podnieceni szczęściem, jakie czekało nas tego wyczekanego od tygodni poranka. Po drodze na chodniku minęliśmy porzuconą skarpetkę, co wskazywało na to, że ktoś przed nami już tam spieszył. Minęliśmy też pawia na chodniku, ale on na pewno nie miał nic wspólnego z tym eventem tylko był pozostałością piątkowej nocy w tym imprezowym zakątku stolicy.

            Okazało się, że jesteśmy jednymi z pierwszych, których wpuszczono do środka. Zajęliśmy najlepszy stolik i zaczęliśmy studiować menu. Żeby móc spróbować jak największej ilości potraw staraliśmy się podzielić zamówienie między wszystkie osoby przy stole. Towarzystwo miałem doborowe i doprawiało tylko kolejne trafiające do nas ambrozje. Usiedliśmy na jakimś podeście i jak coś do nas niesiono kelnerki mówiły do siebie: „to na scenę”. Prawie jak w kabarecie „flaki i stek do stolika szóstego a szampan na scenę”. Elita zasiadająca przy moim stoliku zapewniała także ucztę intelektualną. Omawialiśmy najróżniejsze wydarzenia ostatnich dni, ale jednogłośnie zdecydowaliśmy, że największym był wystrzałowy prezent walentynkowy Oscara Pistoriusa dla dziewczyny, którego ona nie zapomni do końca życia.

            Zanim tłum zajął wszystkie powierzchnie usadzając przyprowadzonych ze sobą gości zostaliśmy osobiście przywitani przez gospodynię wydarzenia. Zaraz później na stół zaczęły wjeżdżać smakołyki. Pajda z humusem, porządny dwucentymetrowy kawał chleba z delikatną kremową pastą, granola, która nie była zbryloną kruszonką z płyty paździerzowej tylko sypkimi uprażonymi ziarenkami na gęstym jak mascarpone jogurcie i dodatkowo jakimś owocowym coulis, które ożywiało ją i powodowało, że śnieg na zewnątrz topniał szybciej. Taka potrawa spożywana na śniadanie może zachęcać do zabaw. Zanurzasz w niej usta nie używając łyżki i jak górną wargę masz białą a dolną czerwoną to możesz zaintonować „nasz orzeł biały, kibiców wita świat cały…” i czekać, kto z współbiesiadników zwycięży w konkursie, „Jaka to pieśniarka?”. Grzanka z awokado z jajeczkiem sadzonym on top była tak pyszna, że jakbym mógł to wciągnąłbym ją nosem, żeby tylko móc mocniej docenić połączenie smaków guacamole i płynnego żółtka. Siedzący naprzeciwko mnie Sylwester mus czekoladowy z konfiturą udekorowany listkiem mięty też rozcierał sobie po dziąsłach. Siedzące obok nas szafiarki dostały po konkretnym kawale sernika lekkiego jak puch.

            W ogóle można tam było dojrzeć wielu blogerów. Szafiarki rozpoznać najłatwiej: nonszalancko zawinięte szaliki, które były pewnie w domu wiązane godzinami, najmodniejsza biżuteria polskich projektantów, takich jak ALE albo wielkie torby od Caroliny Herrery. Autorzy blogów o tematyce informatycznej, albo zwyczajni miłośnicy bluz z polaru i jedna pani siedząca tylko przy kawce nazwana przez nas „Filuje, bo lubi”, bo lookała na wszystkich nic nie jedząc. Na koniec trafiła się nieśmiała „Pstryka, bo lubi”, chodziła z wystającym z rękawa aparatem, ale sernik zjadła.

            Prosto po śniadaniu pojechałem na trening. Nie żeby to, co zjadłem było kaloryczne, ale wczorajszy Burger King z pewnością był. Jutro rano lecę na spinning. 

czwartek, 14 lutego 2013

ADAM


Kiedy obudziłem się dziś rano w pokoju było strasznie gorąco. Postanowiłem wychylić się z łóżka i przykręcić kaloryfer. Jedną rękę oparłem na stole a drugą przytrzymałem się suszarki z praniem. Zapomniałem jednak o położonym na stole obrusie i ręka pojechała mi do przodu.

            Poleciałem głową przed siebie łamiąc na pół suszarkę, a nogami zrzucając wszystko ze stołu. Wylądowałem w stercie drutów i prania a dookoła mnie rozsypał się słonecznik, który stoi na stole, jako substytut chipsów. Zaraz za nim zleciał jeszcze dzbanek z wodą a na to wszystko laptop. Siedziałem lekko oszołomiony za to obudzony już zupełnie jak po kawce.

            Tak zaczęty dzień mogło uratować tylko śniadanko. Położyłem na patelni szynkę, rozbiłem jajka i kiedy chciałem je posolić od słoiczka odpadła nakrętka i sypnęło się zdrowo. Siedziałem nad sadzonymi tak słonymi, że obawiałem się, że się przez nie odwodnię. Żeby umilić jedzenie paskudnych jajek, włączyłem telewizor. Przywitał mnie zestaw najbardziej wkurzających reklam. Najpierw ten, co szuka leku po kuchni, następna pizza Giuseppe i do tego pani śmieszka od szczęki. Wyłączyłem. Zostało umyć zęby i wyjść do pracy, ale w łazience skończyła się pasta a jak chciałem sięgnąć po świeżą to za pralkę wleciał mi dezodorant.

            Do windy musiałem wejść z połamaną suszarką, ale na złość podjechała ta mniejsza. Tramwaj przyjechał kompletnie pusty i bez numeru, jednak do centrum mnie dowiózł. Żeby jakoś poprawić sobie humor przed pracą wszedłem do H&M, celem nabycia szmatki cieszącej oczy, ale skończyły się już przeceny i te nowe krawaty były już po osiem dych. W sklepie nie było bułek, gazetę dostałem pogniecioną a moja matka po raz pierwszy w życiu nie mogła gadać przez telefon. Co zwiastuje koniec świata bardziej niż czarny papież. Przez niego zresztą nie mogła gadać, bo czekała na relacje z Watykanu i jak zadzwonił telefon oparzyła się lokówką.

            Po wejściu do pracy nachyliłem się po upuszczoną czapkę, zahaczyłem kurtką fotel, który potrącił książkę a ta spadając złamała antenę od radia. Wszystko wskazywało na to, że nie będzie to łatwy dzień, ale tego, co miało wydarzyć się popołudniu nigdy bym się nie spodziewał. Postanowiłem więc siedzieć nieruchomo na fotelu i czekać na Adama.

            Znamy się odkąd przyjechałem do Warszawy, czyli jakieś dziesięć lat. Zawsze wracając od siebie z pracy przychodzi do mnie zapytać czy nie potrzeba mi obiadu, gazety czy czegokolwiek ze sklepu. To najspokojniejszy człowiek jakiego znam. Nigdy się nie denerwuje, nie pije, nie pali, nawet nie przeklina. Odpowiada pojedynczymi wyrazami bez żadnych emocji, czasami skleca jedno zdanie. Całe lato jeżdżę z nim na rowerach, ja gadam non stop a on słucha. Ja mówię gdzie jedziemy, kiedy zatrzymujemy się na colę, co i w jakim czasie jemy. On zawsze spokojny i pogodzony ze światem. Bez względu na to czy idziemy na basen, trening czy jakieś duże wydarzenie sportowe, nic nie mąci jego ciszy. Czasami jeździmy do Grycana na sok innym razem na czytanie Pana Tadeusza w parku, cokolwiek zadecyduje, Adam pedałuje ze mną. Podejrzewam, że jak chciałbym kogoś zamordować albo zdecydował się obejrzeć na żywo balet Pigmejów i poprosił go o towarzystwo to pojechałby ze mną.

            Nie wiem jakie wydarzenie musiałoby nastąpić w jego życiu, żeby zwyczajnie się na coś wkurzył?. Raz na rowery umówiliśmy się pod stadionem Narodowym, tzn. ja nas umówiłem. Przyjechał z ta samą co zawsze miną:

- Cześć Adam
- Cześć
- Co słychać?
- Spoko
- A jak w pracy?
- Ok.
- To dobrze
- Aha, wygrałem w lotto
- O rany to super, ale fajnie że wygrałeś, ekstra, gratuluje, że ci się udało, cieszysz się?
- Tak
- I już?
- No, zapraszam cię na obiad.

            Taki właśnie jest Adaś. I teraz jak już macie mniej więcej przed oczami jego obraz postarajcie się wyobrazić sobie, jakie było moje zaskoczenie po tym, co stało się dziś popołudniu.

            W radio była audycja, której tematem było: W co B-16 będzie ubierał się po skończonym pontyfikacie i jak będzie trzeba się do niego zwracać?. Gadają o tej walce o tron teraz ciągle, więc i ja zacząłem. Program był w ogóle zabawny, bo zadzwoniła jakaś pani profesor i powiedziała, że „B-16 pogłębił w kościele wiele problemów”. Prowadzący zwrócił jej uwagę, że chyba nie to chciała powiedzieć, ale ona uważała, że chyba sama lepiej wie, co chciała powiedzieć.

            Rozmawiałem na ten temat ze stojącym przede mną klientem a obok stał Adam. Po tym jak przyniósł mi jedzenie, jak zawsze z puszką coli kartkował Stołeczną Wyborczą głodny informacji dotyczących tego gdzie aktualnie kładą kostkę brukową, malują płot albo stawiają jakąś instalację artystyczną. Żywo go to interesuje, choć reaguje spokojem na każdą nową informację.

            Ja opowiadałem klientowi o siostrze zakonnej w kościele św. Mikołaja w Kaliszu, która nadrywała dzieciom uszy notorycznie je za nie ciągnąc. Była mała, chuda i wredna jak później przypomniała mi jeszcze Zdzisława strasznie od niej śmierdziało, bo miała rękę w gipsie, który jej chyba spleśniał. Musztrowała nas każąc maszerować po kościele w te i z powrotem. Surowo nakazała wszystkim stawić się na próbie generalnej przed komunią i nie przyjmowała żadnych usprawiedliwień nieobecności. Każdy miał być i już. Zmieniła zdanie jak dostała od mojej matki kawę i rajstopy i jak powiedziała: „Kuba może być zwolniony z próby, bo on i tak już chodzi tak pięknie jak po wybiegu” (ha!). Zwolnienie było niezbędne, bo tydzień przed moją komunią była komunia Wojtka w Szczecinie. Komunia ta zresztą odbyła się o siódmej rano i dzieci były na niej nieprzytomne. Video z tego wydarzenia jest często oglądane na rodzinnych zjazdach.

            Ale wracając do Adama.

            Nadal stał i wpatrywał się w gazetę, ale zmieniała mu się mina. Trochę jakby poczerwieniał, zacisnęły mu się usta a jego wzrok przestał wodzić za tekstem i wpatrywał się w jeden punkt. Chciałem go zapytać czy wszystko ok., ale teraz gadać zaczął klient. Opowiedział, że u niego siostra na religii miała worek z grochem, który leżał przy tablicy i kazała dzieciom na tym klęczeć z rękoma do góry, bo jak twierdziła to bardziej zbliżało ich do pana Jezusa. Czasami po tych wyciągniętych rękach obrywali jeszcze linijką.

            Adam był już prawie bordowy na twarzy i emocje w nim buzowały. Dziesięć lat nie wiedziałem go w takim stanie, nie wiem czy ktokolwiek, kto znał go wcześniej widział.

- Adam wszystko ok.?
- W podstawówce chodziłem do jednej klasy z taką dziewczyną, która należała do Fasolek i załatwiła całej naszej klasie wejście na nagranie Pana Tik Taka. Bawiliśmy się świetnie, był pan Krzysio i Ciotka Klotka, było super. To były czasy bez dekoderów, nagrywarek, powtórek i cofania, to co leciało w telewizji leciało tylko jeden jedyny raz i nigdy więcej. Kiedy ten program puścili to akurat musiałem iść na religię do kościoła, bo była obowiązkowa i matka mi kazała. Zobaczyłem tylko początek programu i siebie na ekranie, ale zaraz musiałem wyjść. Siostra tego dnia strasznie przedłużała a ja tak bardzo chciałem wrócić do domu. Było o wiele dłużej niż zwykle i jeszcze na koniec wymyśliła jakąś nową modlitwę. Jak skończyliśmy to leciałem do domu jak głupi i jak wpadłem cały spocony to okazało się, że już jest po wszystkim i nigdy tego programu nie widziałem. Wszystko przez tę cholerną religię.

            Mówił to wszystko spokojnym głosem lektora. Widać było jak z każdym zdaniem odpływa z niego ciśnienie. Podejrzewam, że nie powiedział tego nikomu nigdy. Trzydzieści lat to w nim siedziało i dziś wreszcie się uwolnił. Gdybym wiedział, że ten program był archiwizowany to stanąłbym na rzęsach żeby go zdobyć, ale podobno nie był.

            I tak kościół przyczynił się do tego, że mój przyjaciel mówił przez minutę.

wtorek, 12 lutego 2013

WALENTYNKI ♥



Jedni je uwielbiają, inni nienawidzą. Fakt jest taki, że święto zakochanych na dobre weszło w nasz kalendarz tak jak helołin i trzeba je przetrwać. Najtrudniej tego dnia mają osoby samotne, ładniej nazywane singlami, bo cały świat zamienia się w arkę Noego. W parkach, knajpach i na ulicy – wszyscy w parach. Do tego ta wszechobecna czerwień.

            Wśród moich znajomych jest mnóstwo par, najróżniejszych. Są w nich takie osoby, które nie zmieniły się po znalezieniu drugiej połówki, albo stały się jeszcze fajniejsze, bo genialnie się uzupełniają i niestety takie, które całkowicie straciły własną tożsamość zupełnie głupiejąc na punkcie partnera. Mam na myśli tych, z którymi kompletnie nie da się już rozmawiać bez używania liczby mnogiej: podoba nam się ten film, nie lubimy tej restauracji, my nie jemy pieczywa. Modelowym przykładem denerwującej pary może być sytuacja, jaką miałem okazję oglądać ostatnio w jednej w Warszawskich cukierni:

            Ona - typ kociczki. Wszystko co miała na sobie miało motyw zwierzęcy, nawet kozaczki były z kudłatego tygryska. Utleniona na biało z makijażem nakładanym szpachelką i głupkowatym śmiechem przypominającym czkawkę. Z nogą na nogę siedziała przy stoliku, który przez tę pozycję co chwila trącała kolanem. On - „healthy guy”. Jeden z tych, którzy idealnie nadają się na plakat do przychodni lekarskiej. Taki koleś, który wszystko ma większe niż inny. Brwi jak krzaki, typu Breżniew, wielkie dłonie, długie białe zęby, których ma w gębie ze dwa garnitury, niczym krokodyl, kudłaty, wysoki, z długimi jak kenijski listonosz nogami i umięśniony jak Pudzian, cały taki nadnaturalny. Gdyby był bykiem używano by go, jako samca rozpłodowego, bo każda krowa chciałaby mieć z nim cielaka.

            Siedzą przy deserze, który pewnie zamówili po długiej dyskusji, której na szczęście niedane było mi słuchać, ale trafiłem za to na zamawianie kawy. Nie znają się chyba od dziecka i pewnie zanim byli razem pijali już w życiu kawę, ale teraz tworzą parę i muszą zachowywać się jak nienormalni.

- Jaką kawę będziesz pił?
- A ty jaką?
- Nie wiem, na co masz ochotę?
- Na to co ty

            Ja na jej miejscu po czymś takim na złość zamówiłbym cokolwiek, byleby najmniej pasowało do deseru, szałwię, napar z dziurawca albo wodę Zuber i pławił się w szczęściu obserwując jak on musi to pić. Pewnie dlatego jestem sam, ale jak miałbym się zmuszać do takich kompromisów i słuchać głupot to wolałbym tego stanu nie zmieniać, ale ona jest twarda. Zamówiła dwie kawy. Kiedy tylko kelnerka postawiła je przed nimi, on znalazł nowy problem:

- Misiu, ja nie lubię tej pianki na kawce

            Idiota, myślę. Przecież kiedyś sobie radził bez Misi, chyba, że robiła mu wszystko matka, ale potrafi chyba zgarnąć sam tę piane bez niczyjej pomocy?. Laska chyba przywykła, więc woła kelnerkę

- Czy możemy panią prosić o serwetkę i łyżeczkę?
- Proszę
- O, zgarniemy i będziesz mógł już pić
- Ale poczekam aż ostygnie, dodaje on.

            Mógł skompromitować tylko siebie, ale nie. Wolał zaangażować w to zarówno panią kelnerkę jak i biedną Misię. Lepiej, że jednak nie jest bykiem, bo może i te cielęta byłby atrakcyjne fizycznie, ale tak głupie, że chodziłyby tyłem na przednich nogach i denerwowały wszystkie krowy w oborze. Przez co mięso z nich byłoby niejadalne

            Są także takie przypadki, które całe życie czekały tylko na to, żeby się związać i teraz, kiedy już mają siebie mogą zachowywać się infantylnie, wkurzając cały świat wkoło nich, którego zdają się nie zauważać. Jedna taka laska zadzwoniła ostatnio do radia w czasie audycji o tym „jak rozgrzewamy się zimą”:

„A ja chciałam powiedzieć, że wyhodowałam mojemu mężusiowi taki wielki brzuszek i jak mnie teraz boli gardełko to mówię: choć przytul się i ogrzej żoneczkę”.

            O zgrozo. Pewnie siedzą całe dnie na kanapie, spełnieni życiowo. Nic już nie muszą robić, bo mają siebie. On tłusty, bo po co dbać o siebie, kiedy ma już żonę?, Ona zaprzestała golenia nóg i pach i będą teraz żyli długo i szczęśliwie – jak trole.

            Pamiętacie scenę z „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, jak menel kradnie menelicy butelkę a ona z grymasem na twarzy krzyczy: „oddawaj to chuju”?. Tu jest szczerość i prawda w relacjach, dużo lepsza niż u Misi i pani radiosłuchaczki.

            Innym przykładem są laski, którym nic nie pasuje. W zeszłym roku w walentynki spotkałem kolegę z żoną. Nie mieli najlepszych nastrojów, bo chcieli spędzić romantyczną kolacje na mieście, ale wcześniej nie pomyśleli o rezerwacji i do żadnej knajpy nie chcieli ich wpuścić. Zapytał mnie czy nie znam kogoś, kto mógłby im pomóc?. Zadzwoniłem do kolegi, który pracuje w bardzo eleganckim hotelu w centrum Warszawy i powiedział, żeby przyszli to jakiś stolik im załatwi. On uśmiechnięty i szczęśliwy nie wiedział jak dziękować, ją stać było tylko na to, żeby ze skręconą miną wycedzić:

- Ale czy tam będzie chociaż smacznie?.

            Inna laska była zapraszana przez swojego chłopaka na wakacje, których notorycznie odmawiała. Zależało mu jednak bardzo, więc zadzwonił do radia i poprosił, żeby mu pomogli         . Jak w końcu połączyli się z nią na antenie i wysłuchała zadedykowanej dla niej piosenki powiedziała:

- No już dobrze, pojadę i będziesz mógł mi zbierać te muszelki.

Łaskawczyni.

            Ale nie tylko o tych nieciekawych rzeczach związanych z miłością będzie dziś mowa. W gazecie Metro jest rubryka „Podaj dalej”, gdzie można napisać praktycznie o wszystkim i oni to wydrukują. Są tam czasami takie ogłoszenia, które aż kipią od romantyzmu i uczucia, genialne w swojej prostocie:

            Mimo, że jestem czasem nie do zniesienia
            I nadaje się tylko do utylizacji
            Kocham całym sobą przy porannej kawie
            I późnej kolacji
            Życie bowiem nie jest boskie
            Ja ochrona, Ty koleje śląskie
            Tak to bywa, że się wnerwiamy,
            Ale mimo wszystko kochamy
            Najpiękniejszej kasjerce z kolei – prywatny tyranizator ♥”

           Są tam nie tylko wiersze pisane przez dworcowych ochroniarzy. Czasami ludzie próbują się znaleźć, albo wyznają coś, do czego nie mają śmiałości bezpośrednio:

Poszukiwany Pan z 517!. W ostatki 2012 r. (listopad) w sobotę rano wracałam autobusem 517, a Ty, Patryku wsiadłeś w centrum. Zrobiłeś pierwszy krok i droga na Dworzec Wileński zleciała w miłym towarzystwie. Nie mam narzeczonegoJ - bo o to pytałeś. Odezwij się: autobus517@interia.pl”

 Drogiej Agnieszce z Wrocławia, z okazji 26 urodzin, najlepsze życzenia pomyślności, zdrowia i szczęścia składa była sympatia. Dołączam piosenkę Krystyny Prońko – wiesz, jaką.”

Samotny i smutny chłopiec z aparycją Jamesa Deana, przejeżdżając codziennie autobusem nr 910 KZK GOP, wypatrzył pewnego styczniowego dnia promiennie uśmiechniętą szatynkę w odjazdowych ciuchach. Jeśli tam jesteś, to daj znać, wydaje mi się, że też mnie zauważyłaś. Czekam: Tel. 604 759 248, andrzekolb@gmail.com”

 Ana, to już dziś… Już dziś wpadniesz w moje ramiona… Twój P.”

Szukam Mateusza (rocznik ’87), kierownika budowy, który był w E.leclerc Jutrzenka 8.12 i rozmawiał ze mną około godz. 15. Dałeś na zbiórkę żywności 1-litrową coca - colę. Obiecałam, że znajdę Cie na Facebooku, ale zapomniałam nazwiska; emoksiezniczka95@gmail.com”

Senna blondynko z autobusu 57, chętnie jeszcze raz posłucham o 14,5 – godzinnej narkozie, po której nie mogłaś wstać z łóżka. Nie martw się, sen to zdrowie. Pozdrawiam – tajemniczy kolega student z autobusu 57”

Szukam fajnego chłopaka z SKM S1 z piątku 18.01. Ruszaliśmy z Pruszkowa o godz. 11.41, dosiadłeś się naprzeciwko mnie, miałeś ciemne dżinsy, zielono-niebieską koszulkę, bluzę z kapturem, która zdjąłeś razem z kurtką. Wypiłeś Tarczyna pomarańczowego, a potem zająłeś się tabletem. Po chwili zadrapałeś sobie ucho, leciała Ci krew, a ja poratowałam Cię chusteczką. Wysiadając na Ochocie, uśmiechnęłam się do Ciebie, a Ty powiedziałeś dziękuję. Jeśli to czytasz, odezwij się, bo myślę o Tobie cały czas… chusteczkadoucha@o2.pl”

              Okazuje się, że często inicjatywę przejmują panie i to się nazywa prawdziwe równouprawnienie. Jak czytam tę rubrykę codziennie rano to bardzo im wszystkim kibicuję, ciekawe swoją drogą ile takich par dzięki ogłoszeniom się odnalazło?.

            Dzisiaj zadzwonił do mnie znajomy i pyta mnie czy wiem gdzie w Warszawie można kupić Hiszpańską muchę?, bo szykuje dziewczynie walentynki. Ot romantyk.

            Laski nie są aż tak skomplikowane (z całym szacunkiem dla pań), żeby sięgać po takie głupie metody. Doceniają za to oryginalność, kreatywność i proste gesty. Nie trzeba dolewać im chemikaliów do drinka, żeby je zmiękczyć, trzeba się trochę postarać. Zamiast środków z sex shopu „kup pan babie kwiaty”. Nie trzeba się nawet szarpać na drogą kolację w ekstra restauracji. Równie dobrze można zabrać wybrankę na kebaba i jak usiądziecie z jedzeniem na murku, to wyciągnij z kieszeni świeczkę z Ikea i zapal. Taki pomysł kolacji przy świecach doceni każda kobieta. Chyba, że chcesz wyrwać blacharę, wtedy obowiązkowo musisz pożyczyć od kolegi BMW i zabrać ją przynajmniej do Sphinxa. Absolutnie nie zapalaj świeczek przy kebabie, bo pomyśli, że jesteś skąpy i nienormalny a na pewno obgada cię z blacharskimi koleżankami jednocześnie spalając twoje szanse u innych okolicznych blachar.

            Jeżeli ktoś z was jest sam, to jednak nie polecam tego dnia siedzenia w domu. Nienajlepszym rozwiązaniem dla singielki będzie siedzenie zasmarkanej na kanapie z kieliszkiem wina z Tesco i kartkowanie katalogu sukien ślubnych. Panom zaś zdecydowanie odradzam zakup sześciopaka piwa Vip w promocyjnej cenie i masturbowania się patrząc na fotoszopowane zdjęcia.

            Koniecznie musimy wyjść z domu tego dnia, choćby po to, żeby zamanifestować, że są w tym społeczeństwie także osoby, które idą przez życie w pojedynkę. Może uda się spotkać kogoś wyjątkowego w ten dzień, albo przynajmniej spędzić miło czas.


A teraz, jako ekspert od związków samotnie udam się do Tesco po alkohole w promocji.
Kochajmy się ♥

p.s.
Wczoraj w nocy w telewizji trafiłem na program „Nocne czytanie w wannie”. Znana feministka Manuela Gretkowska siedziała goła w wannie z pianą wśród świeczek i czytała telewidzom swoja książkę. Przypominam sobie, jak obrażała się na producenta gładzi szpachlowej, bo umieszcza rozebrane panie na bilbordach, co ma uwłaczać ich godności. Siedzenie w wannie na golasa widocznie nie uwłacza jak czyta się swoją książkę.