sobota, 16 lutego 2013

A LITTLE BIT OF MONICA IN MY LIFE


Autorka bloga “Gotuje, bo lubi” wraz z „Klubokawiarnią Chłodna 25”(laureata wdechy) urządzili sobotnie śniadanie. Wszyscy fani tego bloga stawili się tłumnie żeby zaznać geniuszu i spróbować smakołyków opisywanych i fotografowanych przez tę fantastyczną kulinarną wizjonerkę.

            Umówiłem się ze znajomymi na tyle wcześnie żeby niczego dla nas nie zabrakło. Prawie biegnąc przemierzaliśmy ulice Warszawskiej Woli podnieceni szczęściem, jakie czekało nas tego wyczekanego od tygodni poranka. Po drodze na chodniku minęliśmy porzuconą skarpetkę, co wskazywało na to, że ktoś przed nami już tam spieszył. Minęliśmy też pawia na chodniku, ale on na pewno nie miał nic wspólnego z tym eventem tylko był pozostałością piątkowej nocy w tym imprezowym zakątku stolicy.

            Okazało się, że jesteśmy jednymi z pierwszych, których wpuszczono do środka. Zajęliśmy najlepszy stolik i zaczęliśmy studiować menu. Żeby móc spróbować jak największej ilości potraw staraliśmy się podzielić zamówienie między wszystkie osoby przy stole. Towarzystwo miałem doborowe i doprawiało tylko kolejne trafiające do nas ambrozje. Usiedliśmy na jakimś podeście i jak coś do nas niesiono kelnerki mówiły do siebie: „to na scenę”. Prawie jak w kabarecie „flaki i stek do stolika szóstego a szampan na scenę”. Elita zasiadająca przy moim stoliku zapewniała także ucztę intelektualną. Omawialiśmy najróżniejsze wydarzenia ostatnich dni, ale jednogłośnie zdecydowaliśmy, że największym był wystrzałowy prezent walentynkowy Oscara Pistoriusa dla dziewczyny, którego ona nie zapomni do końca życia.

            Zanim tłum zajął wszystkie powierzchnie usadzając przyprowadzonych ze sobą gości zostaliśmy osobiście przywitani przez gospodynię wydarzenia. Zaraz później na stół zaczęły wjeżdżać smakołyki. Pajda z humusem, porządny dwucentymetrowy kawał chleba z delikatną kremową pastą, granola, która nie była zbryloną kruszonką z płyty paździerzowej tylko sypkimi uprażonymi ziarenkami na gęstym jak mascarpone jogurcie i dodatkowo jakimś owocowym coulis, które ożywiało ją i powodowało, że śnieg na zewnątrz topniał szybciej. Taka potrawa spożywana na śniadanie może zachęcać do zabaw. Zanurzasz w niej usta nie używając łyżki i jak górną wargę masz białą a dolną czerwoną to możesz zaintonować „nasz orzeł biały, kibiców wita świat cały…” i czekać, kto z współbiesiadników zwycięży w konkursie, „Jaka to pieśniarka?”. Grzanka z awokado z jajeczkiem sadzonym on top była tak pyszna, że jakbym mógł to wciągnąłbym ją nosem, żeby tylko móc mocniej docenić połączenie smaków guacamole i płynnego żółtka. Siedzący naprzeciwko mnie Sylwester mus czekoladowy z konfiturą udekorowany listkiem mięty też rozcierał sobie po dziąsłach. Siedzące obok nas szafiarki dostały po konkretnym kawale sernika lekkiego jak puch.

            W ogóle można tam było dojrzeć wielu blogerów. Szafiarki rozpoznać najłatwiej: nonszalancko zawinięte szaliki, które były pewnie w domu wiązane godzinami, najmodniejsza biżuteria polskich projektantów, takich jak ALE albo wielkie torby od Caroliny Herrery. Autorzy blogów o tematyce informatycznej, albo zwyczajni miłośnicy bluz z polaru i jedna pani siedząca tylko przy kawce nazwana przez nas „Filuje, bo lubi”, bo lookała na wszystkich nic nie jedząc. Na koniec trafiła się nieśmiała „Pstryka, bo lubi”, chodziła z wystającym z rękawa aparatem, ale sernik zjadła.

            Prosto po śniadaniu pojechałem na trening. Nie żeby to, co zjadłem było kaloryczne, ale wczorajszy Burger King z pewnością był. Jutro rano lecę na spinning. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz