Cały dzień jeździłem dzisiaj na rowerze. Niewiele ma
to wspólnego z kondycją fizyczną, bo zaliczyłem obiad i kolacje na mieście. Żeby
jednak było trochę fit wybrałem plastry indyka z warzywami. Kiedy podszedłem
odebrać je w barze pani zaproponowała mi jeszcze kotleta de volaille, bo: „dopiero,
co świeżutki usmażyłam a już zamykamy, pan zje”.
Stojąca
za nią koleżanka spojrzała na nas tak, że gdyby wzrok mógł zabijać leżelibyśmy
tam sztywni. Chyba sama miała ochotę na usmażone mięsko. Przy kolacji już się nie
oszukiwałem i wziąłem makaron patataj smażony w woku i ociekający tłuszczem. To
pedałowanie też jeszcze nie daje efektów, bo od wypadku mam takiego pietra, że
jeżdżę wolno jak żółw. Na głowie kask a oświetlony jestem jak budynek Smyka w
święta. Samochody przepuszczam nawet jak mam zielone a kiedy trafi się srebrne
BMW (w Warszawie to chyba, co drugi samochód) to całkiem schodzę z roweru i
zamykam oczy.
Taka
spokojna jazda ma też swoje plusy. Obserwuje ludzi i słucham, co mówią. Jeżdżąc
dzisiaj zastanawiałem się, jakim cudem ja ściągam na siebie te wszystkie
sytuacje, które Wam później opisuje?.
Nie
dość, że wszędzie trafiam na kosmitów to zapamiętuje wszystkie najgłupsze
rzeczy. Ta wiedza do niczego (poza pisaniem bloga) się nie przydaje. Pamiętam na
przykład jak w wieku lat dziewięciu byłem z rodzicami na wczasach w Ślesinie i
na bramie było napisane: „kierownik ośrodka Ciuciurupa Kozłowska”. Słownik podaje,
że to określenie pejoratywne, jak „pokraka”. Dlaczego tam to umieszczono, jako
imię i po co ja to pamiętam?, Nie mam pojęcia.
Dziś
przejeżdżając pod ambasadą Włoską obserwowałem dwójkę ludzi spacerujących z
psami. Przysięgam Wam, że zdjęcie tej pary powinno się umieszczać pod artykułami,
w których jest mowa o tym, że psy są podobne do właścicieli. Jak się później
okazało nawet wabią się adekwatnie do wyglądu. Pan w powyciąganej koszuli z
browarem szedł z kundlem do połowy ufajdanym błotem. Pies jak pan: szczęśliwy i
wolny, bez smyczy. Na ławce siedziała pani pochłonięta lekturą. Wyfiokowana jak
na Boże Ciało a obok niej psi odpowiednik. Pudlica. Szyja wyprostowana i
skupiony wzrok, u obu. Nagle kundel żywo ruszył w stronę suczki i zaczęli
szczekać. Pies głośno i chaotycznie, suka miarowo, dystyngowanie i raczej z
cicha. Jednocześnie odezwali się właściciele piesków:
-
Pimpek, przestań kurwa szczekać.
-
Dilajla, nie reaguj.
Zacząłem
się śmiać i rozglądałem się dookoła. Nikt poza mną nie zwrócił na to uwagi. Zastanowiłem
się ile takich głupot zaprząta mój umysł?.
Zawsze,
kiedy przejeżdżam obok Victorii i zatrzymują się auta w pierwszym siedzi
kobieta. Po kiego grzyba to zapamiętałem?. Nie wiem.
Kiedy
dojechałem do starówki przyglądałem się, jakie atrakcje czekają na turystów
odwiedzających stolicę? Otóż dzieci do fotografowania się mają do wyboru dziada
oblepionego kwiatkami, stojącego w dużej doniczce i udającego tańczący kwiatek,
do muzyki z radia na baterie ustawionego z tyłu. Kawałek dalej stoi lujek bez
zęba ubrany w zbroje rycerską i ma tylko jeden tekst zaczepny: „ile ważysz
mały?, to tyle ile cały mój strój”. Po czym uśmiecha się promiennie pokazując
ubytki a dzieci się cieszą. Jest jeszcze laska w stroju średniowiecznym, która
chyba na początku stała nieruchomo i pobudzała się na dźwięk rzucanej monety. Popołudniu
była już zgarbiona, drapała się, mrugała a jak ktoś dał forsę mówiła zwyczajnie
„dziękuję”. Wszystkie atrakcje tak związane z Warszawą jak Smok Wawelski. Pasuje
tam tylko pani stojąca z koszykiem i krzycząca: „świeżuchne obarzanki, pańska
skórka!”.
Najgorsze
jest to, że to moje obserwowanie i zapamiętywanie zamiast niknąć tylko się
wzmaga. Chyba zwariuje przed pięćdziesiątką.
Z kompletnie
bezużytecznych rzeczy pamiętam jeszcze zapachy wszystkich odwiedzonych domów,
to, że najzimniejsza woda na świecie jest u mojego kolegi pod Poznaniem. Ja lubię
zimną kąpiel a ilekroć go odwiedzam nie daje rady wytrzymać odkręcając tylko
zimny kurek. Studnia jakaś tam jest czy coś?. Znam całe teksty biesiadnych
piosenek, których słuchała w kuchni moja matka, która na marginesie zadzwoniła
dziś, żeby mi powiedzieć, że jej koleżanka ma gości: „Z Zieleniej Góry”. Zapamiętuje
całe najgłupsze zasłyszane dialogi i znam na pamięć monolog Rysi z Killera.
Chyba
nie muszę czekać do pięćdziesiątki, już zwariowałem. Blog powinien nazywać się
Życie wariata.
P.S.
Wracam już do pisania. Trochę byłem zajęty.
P.S.2
Na smartfony są takie aplikacje z różnymi postaciami
powtarzającymi dziwnymi głosami to, co usłyszą. Ściągnijcie sobie trzy siedzące
kotki, radość wręcz dziecięca.