czwartek, 29 listopada 2012

TOREBKA



- Mamo, jaką Ty masz torebkę?
- A, co?
- Powiedz, jaką?
- Czarną
- A płaszcz?
- Jasny
- Kolor?
- Popielaty
- To po polsku szary?
- Tak
- A kozaki?
- Jaśniusieńkie
- O rany, kolor!
- Z białym misiem
- A chcesz torebkę na gwiazdkę?
- Jaką?
- Ładną
- Czarną?
- Nie ma czarnych
- A jakie są?
- A jaką chcesz?
- Znowu będziesz krzyczał
- To mów kolory po polsku
- Ciemny popiel
- A brązowa?
- Super
- To cześć.

środa, 28 listopada 2012

GENDER – SRENDER


W ostatnim tygodniu zaliczyłem trzy bardzo dobre imprezy. Jedna lesbijska, druga gejowska a na trzeciej byli wszyscy.

Zaczęło się od czwartkowego koncertu Gossip. Tyle lesbijek naraz można chyba zobaczyć tylko na wyścigach żużlowych. Ale zaszła bardzo poważna zmiana, która zaskoczyła mnie zaraz po wejściu na Torwar. Okazuje się, że lesbijka to nie jest już ogolony babsztyl z zabandażowanym biustem i wiecznie zaciśniętymi wargami, w bluzie od dresu i spranych jeansach w kieszeni, których jest Warka Strong.

Dziewczyny wyglądają teraz zupełnie inaczej. Większość z wygolonymi po bokach włosami i długą zaczesaną do tyłu grzywką, to się chyba kiedyś nazywało na poppersa?. Są szczupłe, uśmiechnięte, na twarzy delikatny make up. Ale największą uwagę przykuwa ich outfit. Zero Adidasa czy Pumy za to można było zobaczyć takie kwiatki jak Zuo Corp, albo sieciówkę, ale z lepszych kolekcji, Margieli i Marni.

Sam koncert powalił. Niepotrzebne były wizualizacje, tancerze czy inne lasery. Wokalistka sama wypełniała tę scenę na tyle, że nic innego nie odwracało uwagi. Charyzmatyczna, zabawna z niezwykłym głosem, zdobyła serca publiczności już po dwóch pierwszych utworach.
Weszła na scenę z lekkim opóźnieniem: - „O kurwa jak tu gorąco, dobrze, że nie założyłam bielizny. Dzięki, że poczekaliście.”

Ubrana w otulające jej bujne kształty wielobarwne cekiny przekazywała wielką energię nie tylko rytmicznymi hitami, ale swoją niezwykle lekką i oryginalną choreografią. Bardzo często starała się używać polskich słów. Podnosząc szklankę z whiskey padło pierwsze: „Na zdrowie”. Szklanka była uzupełniana kilkakrotnie.

Pomiędzy piosenkami starała się coś opowiedzieć, przedstawić zespół i kilku członków publiczności. Zapytała: „Gdzie jest ta dziewczyna w grubych oprawkach, która zawsze jest na moich polskich koncertach?, tylko nie mówicie nikomu, bo w Polsce nie można, ale to lesbijka”. Dziewczyna znalazła się pod sceną, więc przekazała jej mikrofon prosząc o tłumaczenie na polski:

- "Powiedz: dziękuję mojemu fantastycznemu zespołowi”

Po czym usłyszeliśmy jakieś szmery w mikrofonie, okazało się, że dziewczyna jest wstydliwa i na konferansjerkę się nie nadaje. Zabrała jej mikrofon, zeszła w tłum, dorwała młodego chłopaka, który w tej roli odnalazł się wyśmienicie.

- Podziękuj mojemu zespołowi
- Słuchajcie, wszyscy śpiewamy sto lat!, po czym wszyscy zainspirowani zaczęli śpiewać, a z tłumu padła nawet propozycja, żeby zaskandować także „zostań z nami”. Klimat jak na mszy papieskiej, ale „Barki” nie śpiewano.
- Ty na pewno mówisz to, co ja?, powiedz teraz:, dziękuję moim ochroniarzom, za to, że mogę spacerować wśród publiczności
- dziękujemy panom ochroniarzom, za to, że chodzą w tłumie i możemy ich macać.

Chłopak jak widać urodził się po to, żeby brylować z mikrofonem w tłumie, bo oklaskiwali go prawie równie intensywnie jak zespół.

Po kolejnych piosenkach podziękowała także cateringowi, za to, że z okazji odbywającego się tego dnia Święta Dziękczynienia dostała indyka i tłuczone ziemniaki a nie jak zawsze w Polsce pierogi.

Odtańczyła kilkakrotnie Gangnam Style, bo jak powiedziała, to jej koreański kuzyn jest autorem tego przeboju. Śpiewała także utwory Tiny Turner i „Bad Romance” Lady Gagi, z którym poradziła sobie bez użycia komputera.

Na koniec po krótkiej przerwie zaprezentowała cztery bisy i swój najbardziej chyży przebój, jako ostatni, po dwugodzinnym koncercie. Energia nastolatki. To chyba najlepszy koncert, na jakim byłem.

Na kolejna imprezę ruszyłem w sobotę. W odnowionych wnętrzach starej fabryki wódek swoje urodziny świętowała moja znakomita koleżanka. Ta sama, która jest sprawczynią tego, że piszę bloga, bo Ona sama robi to wyśmienicie od lat. Na tej imprezie przez moment okazało się, że bycie hetero znowu jest modne, pewnie jakiś chwilowy trend.

Witała gości w towarzystwie swojej przyjaciółki. Obie mają na głowie tyle włosów, co cztery Magdy Gessler na raz, tylko, że jubilatka to szatynka a przyjaciółka blondynka. Prawie jak na urodzinach w czwartej klasie podstawówki, gospodyni częstowała gości ciasteczkami czekoladowymi z papierowej torebki (skądinąd wyśmienitymi), a koleżanka podrasowaną colą.
Inaczej niż na imprezie poprzedniej prezentował się zestaw gości. Trochę się na początku zrobiło jak na Arce Noego – wszyscy w parach.

Pierwsza para przyjechała z Anglii, znam ich już od dawna. Są jak Tony Halik i Ela Dzikowska, On fantastyczny, Ona jeszcze lepsza. Też są trochę egzotyczni, przez co, interesujący, Ona zawsze z ciekawą biżuterią, On z pięknie wytatuowanymi nogami, które w listopadzie niestety ukrywa.

Drugą parę znałem z widzenia, tzn. Jego. Taki duży luj, ale zaczął rozmawiać ze mną o samolotach, więc zrozumiałe, że polubiłem go natychmiast i większość imprezy przestałem na zewnątrz. Ale diamentem tej pary okazała się Ona. Słodka, drobna o ogromnych oczach Kaliny Jędrusik podeszła do mnie:

- Ty mnie nie znasz, ale ja czytam twojego bloga – i jak Jej nie kochać?.

Staliśmy przed wejściem sympatycznie dyskutując o Dreamlinerze zakupionym przez LOT i pojawili się następni.

To jeden z takich duetów, który zawsze wygląda, jakby wracał z Viva Najpiękniejsi. Ona szczuplejsza i młodsza wersja Ani Przybylskiej, On - anioł nie człowiek, permanentnie uśmiechnięty blond cherubin. Żeby dopełnić szczęścia ogłosili, że są w ciąży. Cóż to za nierozsądek dobierać się w ten sposób?. Mogliby przecież osobno uszczęśliwić dwie inne przeciętne osoby. Ludzie są jednak egoistyczni.

Dj puszczał stare genialne kawałki, zawiesił mnie tylko na kilka dni, bo do dziś zastanawiam się, co za przebój z lat dziewięćdziesiątych śpiewała czarna wokalistka z bujną kitką?, T- Mobile, T- Motej, w każdym razie na pewno coś z T.

Wbrew lesbijskiemu ascetyzmowi z czwartku tu okazało się, że modne są rogowe, lakierowane oprawki w kolorach czerni i bieli i silnie uszminkowane na krwisto usta. Bardzo kobieco.

Przed wyjściem poszedłem pożegnać się jeszcze z gospodynią, która powiedziała: „jest tu parę osób, które chcą cie poznać”, ale pewnie znając mnie wiedziała, że wrodzona skromność pozwoli mi tylko uciec do taksówki.

W samochodzie z odwożącym mnie kolegą i kierowcą mieliśmy tylko jeden temat rozmowy:

- Ty widziałeś, jaka ta Przybylska piękna?
- Skąd ty wiesz jak ona się nazywa?
- Nie wiem, podobna jest do Przybylskiej
- A kto to jest?
- Aktorka, wielkie oczy, ciemne włosy, piękna
- A w czym grała?
- W Złotopolskich
- Nie znam, A pan wie, kto to?, Padło pytanie do taksówkarza
- Nie, ale z tego, co panowie mówią to dobra dupa jakaś
- Żona Bieniuka, piłkarza
- Ja się nie interesuje piłka nożną.

Ten świat zdycha w oczach. Dresiasty taksówkarz nie interesuje się piłką. Pora umierać.

Po powrocie klikając pilotem zatrzymałem się na programie „Seks – jak przyznać się do siebie”. Bohaterami byli: pryszczata dziewczyna, która zmieniła się w chłopaka i koleś ze spinkami, którego matka wywaliła z domu. Smutne to było. Mnie Zdzisława nie wywaliłaby nawet jak zdecydowałbym się nosić na łbie koafiurę z rudych loków.

Niedziela upłynęła na małym treningu i zjedzeniu połowy lodówki (chyba rozochocenie ciastkami z imprezy). Wieczorem udałem się na spotkanie z Pam Ann, australijską stewardesą, na którą czekałem od dwóch miesięcy.

Tu goście prezentowali się zupełnie nie jak na Arce. Chodnik przed teatrem na Solidarności wyglądał tak jakby zatrzymała się tam parada równości. Można też było odnieść wrażenie, że w środku odbywa się sympozjum fryzjerów dotyczące problemu rozdwajania się włosów. Wszyscy, w zdecydowanej większości panowie, owinięci zdobnymi szalikami i błyszczącymi od pomadek ochronnych ustami.

Królowa wieczoru pojawiła się w stroju inspirowanym naszymi barwami narodowymi, z flagą we włosach i białych louboutinach. Pierwsze, o co zapytała czterystupięćdziesięcioosobową rozemocjonowaną publiczność było:

- Czy jest na sali jakiś mężczyzna hetero? I w odpowiedzi zobaczyła nieśmiało podniesioną jedną rękę.
- No, więc uważaj.

Zaczęła od upewniania się, na jakim poziomie włada językiem polskim. Korzystając z wypisanych pod rękawiczką słów pytała głośny tłum o takie wyrazy jak: robić loda, kocham was, mineta i Modlin, którego wymowy nie opanowała do końca spektaklu.

Dla fanów zaprezentowała zupełnie nowy i zaskakujący program, upstrzony tylko o znane wszystkim postaci i powiedzenia. Parodia angielskiej stewardessy, która ma wadę wymowy przez za długie zęby sprawiła, że ludzie zjeżdżali z foteli. Bohaterka skeczu pocieszała się tym, że może nie chodziła w dzieciństwie do ortodonty, za to może teraz zjeść jabłko przez sztachety płotu.

Nie oszczędziła też polski i polaków. Nabijała się z obsesyjnego sprzątania i zabierania pracy anglikom, po czym poleciła, żeby pojechało tam tak dużo polaków, żeby kupili ten cholerny kraj.
Quiz z wymyślonymi bohaterkami: Cecylią i Susan, o nazwie:, „Co zrobiłaby Kate? (Middleton)” o nietypowych sytuacjach na pokładzie doprowadził do konkluzji, że Kate nie zrobiłaby nic. Jest pieprzoną księżniczką, która nie musi niczym się przejmować i jeździ pokazywać cycki w Saint Tropez.

Bawiły Ją polskie nazwy i nazwiska: „Wszystko kończy się u was na ącki, bącki.” Doceniła urodę polaków i pochwaliła brak obrzezania.  Szczególnie podobały jej się duże dłonie i uśmiechnięte buzie. Jednego mruka wypatrzyła w dalszych rzędach i faktycznie okazało się, że to anglik.

Na koniec obsypywała ludzi brokatem i obrzucała cukierkami i polską kiełbasą. Najbardziej doceniła tych, których wyśmiała w czasie przedstawienia. Co zaskakujące było to kilkanaście osób a pamiętała wszystkie imiona. Nawet takie jak: MI – CHAŁ, które uważała za azjatyckie.
Wyręczając się stewardessą z pierwszego rzędu częstowała szampanem i rzucała owocami i ciastem, złapała nawet ananasa, ale nie poleciał.

Jaram się na takie klimaty w Polsce. Wiara w ludzi wraca jak widzę publiczność klaszczącą, bo chłopak wywołany do mikrofonu przez Pam, jako Sean Penn chwali się, że jest ze swoim chłopakiem czternaście lat, co Ona komentuję, że to jak dwadzieścia osiem w latach gejowskich a ludzie biją brawo.

Szkoda tylko, że czasami trzymamy się tej tolerancji tylko na chwilę.
Po czterogodzinnym wykładzie Dalajlamy w Warszawie, na którym mówił o szacunku dla drugiego człowieka i pokoju, ludzie przytakiwali a po wszystkim pobili się o kurtki pod szatnią.

p.s.
Nareszcie sobie przypomniałem, że ta wokalistka nazywa się M – People, jednak T tam nie ma.

p.s.2
Mój dostawca kablówki przysłał maila, że nie będzie telewizji i netu w moim bloku od północy we wtorek, do środy rana. Wyłączyli mi kabel na ostatniej przerwie reklamowej na „Prawie Agaty”. Wściekły poszedłem spać i musze czekać do niedzieli na powtórkę.

niedziela, 18 listopada 2012

MASTERSZEF


- Ależ oni tam żrą
- denerwuje mnie to dzisiaj, język kaleczą, że słuchać nie można
- no właśnie, we własnym kraju nic nie rozumiem w telewizorze, ja nie mogę tak szybko czytać
- jak ta z aparatem na zębach mówi to ja też nie rozumiem, a mówi po polsku
- a jak wygra ta Niemka to ja wojnę wywołam
- ksenofobka
- srobka, po co ona do tego szkopa dzwoniła?
- po to, żeby telefon mogli zareklamować
- tak pomyślałam
- a Magda chyba ich wszystkich nienawidzi, zobacz jak ona patrzy jak ktoś się wypowiada
- gruba rura, mówili, że czterdzieści stopni a w swetrze stoi, na górze jak kulka a nogi chude, tylko pół jej powinni pokazywać
- o tej samej rzeczy jedni mówią, że smaczne, inni, że złe
- no właśnie, ja bym nagotowała bigosu i powiedziała: dzieci, po co wy się tak denerwujecie?, żeby tobie na myśl nie przyszło żeby iść do takiego programu, bo ja bym zawału dostała
- nie pójdę
- a co byś ugotował?
- mój makaron
- wiedziałam, chyba gruszkę złą zjadłam, bo ją czuje
- ty lubisz gruszki?
- całe życie, najbardziej klopsy
- to klopsy czy gruszki?
- gruszki klopsy, a nie klapsy, tak się nazywają
- ja lubię jabłka lobo
- lobro to samo dobro
- lobo
- aha, ja wole kosztele
- byle nie za wiele
- co mam dzisiaj oglądać?
- komedie po masterszefie, bardzo dobra
- to pa

sobota, 17 listopada 2012

BLOGA JESZCZE PISZESZ?


- halo?
- to dla Ciebie, „…Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy…”
- Mamo, halo?
- co?
- ja też słucham radia Zet
- aha, czwarty raz wieszam firanę a i tak źle wygląda
- to jeszcze ze cztery próby przed Tobą
- źle się układa
- to niech Ojciec wiesza a Ty patrz
- on wieszał pierwsze dwa razy i wyszedł
- aha
- herbata!
- nie krzycz, odsuń telefon
- to ty się odsuń
- a skąd mam wiedzieć, kiedy Ty krzykniesz?
- a no tak, zostaw Waldek, już słodzona, nic nie ma w tej telewizji
- ja mam gazetę, sprawdzić Ci?
- tak, co będzie po dwudziestej?
- Noc kabaretowa w Polsacie
- o której?
- od dwudziestej, do dwudziestej trzeciej
- to za długo
- a musisz całe oglądać?
- no nie muszę, o!, olejku doleje, żeby zapach był, no i na segment wylałam
- to wytrzyj
- ty jesteś ostatnio nerwowy
- nie jestem
- jesteś i to głównie w pracy, nie chce ci się już pracować?
- nie chce
- to bardzo niedobrze, ale mi miś pachnie
- wykąpany?
- wyprany
- naprawdę?
- pewnie, już sto razy go prałam, to nie magiel, nic mu nie będzie
- chyba, że się rozpadnie
- coś ty, o maja jest
- jaka maja?
- no maja: pogoda w ogrodzie, na żółto, jak ładnie
- kosmetyki mam dla Ciebie
- cienie?
- nie, mleczka, kremy
- a cienie?
- nie ma
- to, co jeszcze jest?
- fluidy
- jakie kolory?
- czekaj, jasny beż i naturalny
- to co, mam się na beżowo pomalować?
- jak chcesz
- słoiczki?
- tubki
- to dobra firma
- skąd wiesz?
- bo wiem, ja już chyba powinnam iść na to wstrzykiwanie
- botox?
- no, ale to boli, cycki sobie też robią, ale ja mam jak trzydziestolatka, nie potrzebuję, bo to się chyba robi na jakiś okres nie?
- nie wiem
- a bloga jeszcze piszesz?
- wczoraj pisałem
- o czym?
- o samolocie
- o rany, ty też, o tym co Komorowski będzie latał?
- nie będzie
- to, po co Komorowska tam była?
- nie wiem, może nie ma co robić
- do kibla zaglądała, fotel składała i rozkładała, jak głupia, dlaczego nie będzie nim latała?
- bo to LOTu a nie rządowy
- wiesz co bym zjadła?
- co?
- budyń z sokiem
- dobranoc
- już?, nie bądź nerwowy, ty byś nie zjadł?
- zjadłbym
- no to dlaczego sobie nie ugotujesz?
- ty sobie ugotuj
- nie, bo garnek pobrudzę, dobra kończę, bo uwagi się zaczynają.
na zdjęciu: biały tydzień

czwartek, 15 listopada 2012

LINIOWIEC MARZEŃ


Każdy, kto mnie zna wie, że jestem wielkim fanem lotnictwa. Uważam statki powietrzne za wspaniałe i fascynujące maszyny, dzięki którym ludzie w bardzo szybki i wygodny sposób podróżują po świecie, ale to, co się stało dzisiaj w naszym kraju przechodzi ludzkie pojęcie nawet dla mnie.

Ze snu zerwał mnie sms: „Wstałeś oglądać Dreamlinera?”. Odpisałem tak, że lepiej będzie, żebym nie cytował. Jednak wiedziałem, że ze spania nic już nie będzie, więc przygotowałem śniadanie i odpaliłem kompa. Pierwsza wiadomość: „ Hej, jedziesz na Dreamlinera?”. Nawet zacząłem się zastanawiać czy nie ruszyć na lotnisko, ale doszedłem do wniosku, że ja z moim aparatem nie zrobię tak dobrego zdjęcia jak ustawieni tam Spotterzy ze swoimi sprzętami. Pojechałbym zobaczyć samo lądowanie i poczuć tę frajdę w tłumie, ale rano było takie zamglenie, że telewizor wydawał się lepszym wyborem. Zwłaszcza, że w tak ważny dzień nawet Prokop był rano w krawacie.

Żeby nie siedzieć bezczynnie na kanapie pojechałem na siłownie, gdzie jest kinowy ekran. Zacząłem biec na bieżni, ale wyświetlany był wczorajszy mecz. Poprosiłem instruktora, czy mógłby włączyć któryś z kanałów informacyjnych, żebyśmy zobaczyli lądowanie?.

Okazało się, że mój trener nie jest jakimś tam tępym osiłkiem, tylko studentem politechniki, tu powinna paść nazwa kierunku, ale zapomniałem, jakieś, coś od konstrukcji silników odrzutowych czy coś takiego. W każdym razie, ja po bezpieczeństwie lotniczym i on po silikoznawstwie, dyskutowaliśmy całe pięćdziesiąt cztery minuty mojego biegu, bardzo profesjonalnie.

Zaskoczył mnie, bo zawsze myślałem, że każdy student politechniki ma zapadniętą klatkę piersiową na środku, której puszy się dumnie siedemnaście włosów, zakola jak myszka miki i eksplodujące pryszcze. A mój trener to jest smytki, chyży, dziarski i rześki chłopak o bardzo nienagannej sylwetce, więc zdziwił mnie bardzo.

Rozmawialiśmy sobie, oglądając jak dzikie tłumy ustawiają się na Okęciu. Matki z dziećmi, starcy, atmosfera piknikowa. Ludzie tak nakręceni jak wtedy, kiedy byliśmy witać Airbusa A380 i mój kolega Krzysiek, wściekły, że wyciągnąłem go o siódmej rano na lotnisko zaczął skandować: „zostań z nami” i ludzie podchwycili.


Ale wracając do dnia dzisiejszego. Feta na cały gwizdek, poświęcenie przez duszpasterza już w Stanach, czerwony dywan, wstęgi, orkiestra z jakimiś babami w piórach. W czasie, kiedy LOT jest na skraju bankructwa i wywala mnóstwo pracowników a reszcie dokłada obowiązków, zwłaszcza moim ulubieńcom – personelowi pokładowemu, których traktuje się karygodnie, śmieszne jest to zamieszanie. Trochę tak jak do Kalisza przyjechał Ojciec Święty i odnowiono budynki tylko z tej strony, które widział papież, tyły budynków musiały poczekać około roku.

Jednakowoż samolot, nawet tak fantastyczny jak Dreamliner to nie jest spodek ufoludków czy rakieta a my jesteśmy czterdziestomilionowym krajem w sercu Europy a nie wioską w Afryce, więc skąd ten cyrk?.

Strona tvn24.pl jest od góry do dołu o samolocie, nie ma dziś polityki (to akurat plus), nikt nie umarł, nie urodził się, nie było wypadków… niczego nie było. Dopiero na dole w małym okienku informacja o zażaleniu Marty Kaczyńskiej i decyzji Ewy Kopacz odnośnie delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej. A gdzie informacje istotne z dnia dzisiejszego ja się pytam?. Gdzie informacja, że do sklepów H&M trafiła kolekcja Margieli?.

Mój szwagier zadzwonił zawiedziony, bo siedział przed telewizorem oczekując, jak mówi: „tego dużego Airbusa”, jakież ogromne musiało być jego zdziwienie, jak sam powiedział: „jak wylądował taki pierdzioch”.

Zastrzegam, że ja naprawdę wiem bardzo dużo o konstrukcji tego samolotu i doceniam to, że mamy go pierwsi w europie, jednak w tak dużym państwie w ciągu dnia działy się chyba inne rzeczy?. W telewizji pokazują jak Pani prezydentowa – Komorowska ogląda kibel w samolocie. On dopiero, co wylądował po locie przez Atlantyk, więc tam już pewnie pasażerowie postawili sporo klocków a Ona zagląda do pożółkłego sedesu i na naszych oczach podziwia jak spuszcza się wodę. W Faktach po Faktach, kapitan tego lotu, żółty pasek nie schodzi z ekranu od rana, strach zajrzeć do lodówki.

Dobrze, że nie było tam Tuska i nie śpiewano hymnu, ale i tak przegięcie na maksa. Pomimo tego jak zachowały się media, samolot jest piękny, biorę zresztą udział w konkursie, gdzie nagrodą jest podróż po europie na jego pokładzie.

p.s.
Byłem na spotkaniu z kpt. Wroną, Doda jest od niego skromniejsza, a Wronowa w perłach, siedziała jak sroka, więcej nie pójdę.

p.s. 2
Moja Matka z Siostrą posprzeczały się o to, co by było gdyby nasza rodzina wygrała w lotto. Izka chciała Zdzisławie oddać swoje mieszkanie a sobie kupić dom:

- oddam Ci swoje mieszkanie
- ja go nie chce
- a co Ci się w nim nie podoba?
- ciągle ktoś wali drzwiami od klatki
- ludzie mieszkają przy torach kolejowych a Tobie drzwi przeszkadzają?
- a Ty gdzie będziesz?
- ja lecę na Mauritius
- to ja na duży Ritius.



Zdjęcie autorstwa Tomka Dokowicza, mojego kolegi, którego żona namawiała mnie rano na wizytę na lotnisku. Widać nie musiałem marznąć, zrobił lepsze zdjęcie ode mnie.

wtorek, 13 listopada 2012

POWRÓT


- jedziesz?
- gdzie?
- do domu
- synek, to jutro, teraz leżę w łóżku
- sorry, pomyliło mi się
- boje się, chyba dziś nie zasnę
- czego?
- tego autokaru, mgły mają być
- to jest samochód, tysiące takich jeździ codziennie po Polsce, nie lecisz motolotnią
- ty jak zwykle. Telefon mi pika cały dzień, co to jest?
- dzwoniłaś do Ojca, jak miał wyłączony i teraz Cie informuje, że jest dostępny
- to ile mnie tak będzie informował?
- kilka godzin
- w nocy też?
- tak, wyłącz go, bo Cie obudzi
- ale ja patrzę w nocy, która jest godzina
- a co, na warte idziesz czy masz samolot?, śpij do rana
- okropny masz dzień, nie da się z tobą dziś rozmawiać
- super mam dzień, Wyborcza opublikowała fragment mojego bloga
- to ci gratuluje, co zrobisz?
- dziś?, pościel zmieniam, pooglądam telewizję i idę spać
- albo ja jestem nienormalna, albo ty, nie pogadamy dzisiaj
- a dlaczego Ty już jesteś w łóżku?
- bo się najadłam krokietów i teraz leże
- to ja też Ci gratuluje
- jak ja teraz wrócę, to po trzech tygodniach będę miała tyle do zrobienia, że szybko odzyskam formę
- stęskniłaś się, co?
- pewnie.


sobota, 10 listopada 2012

100,4!


Na siłowni znowu przyszedł czas na pomiar składu masy ciała. Wyświetlane kolejno wyniki na migającej tablicy zaskoczyły w równym stopniu mnie i objaśniającego je trenera. Patrzyłem przed siebie a On w te wyświetlacze, więc jak mnie zapytał nie rozumiałem, o czym mówi:

- rany, jak ty to zrobiłeś?
- co?
- ważysz ponad siedem kilo więcej od ostatniego pomiaru
- oj

Były pewne przesłanki, że coś może być nie tak. Kiedy szykowałem się na grobbing i szukałem koszuli, dwie pierwsze się nie dopięły. Obwiniałem za to producentów proszków do prania, które niszczą moje ubrania, kurcząc je i może w niewielkim stopniu firmę Wawel SA, producenta czekolady Kasztanki, sprzedawanej w promocji w uniwersamie Grochów. A tu proszę, okazało się, że proszki są ok., za to właśnie Wawel jest sprawcą mojego upodlenia i obiektem mojej zemsty musi zostać.

Do myślenia dało mi także piątkowe spotkanie w tramwaju z moim uczniem z liceum na Saskiej z czasów, kiedy w ramach praktyk pedagogicznych, prowadziłem tam zajęcia z PO przez dwa tygodnie:

- dzień dobry
- dzień dobry
- ale pan przytył
- dziękuje
- białeczko?
- nie, kartofelki
- ja wolę pączki
- miłego dnia.

Podły szczeniak. Dziwnie na mnie patrzył, a trzeba Wam wiedzieć, że w tramwaju linii 9 należy wyjątkowo uważać, bo według raportu Zarządu Transportu Miejskiego to właśnie na tej trasie a nie jak dotychczas w 175 najczęściej okradają ludzi.

Siedem kilo to jest jednak sporo pracy, zwłaszcza, że pomiędzy poprzednim a ostatnim mierzeniem był sezon rowerowy. Przez cały okres, kiedy jest ciepło i sucho nie korzystam z komunikacji miejskiej a i w weekendy przez cały dzień jeżdżę na rowerze, więc skąd?.

Naprowadził mnie ostatni konkurs Gazety Co Jest Grane, na najlepsze jedzenie w Warszawie, podawane na stojąco. Zdałem sobie sprawę z tego, że kiedy jestem tak wygodnie mobilny jak na rowerku, lubię odwiedzać przybytki ze smakołykami. Ale jak tu nie zajechać na coś smacznego, jak ja po drodze mam:

Bar na stojąco, naprzeciwko ministerstwa finansów, gdzie wszystko podają z bemarów a nie napromieniowane mikrofalą a kotlet mielony jest wielkości dłoni, do tego kompocik zamiast coca coli.
 Później sok z marchewki i jabłek na Nowym Świecie i kawałek dalej rozdarcie serca czy dawać zarobić Gesslerowi, który podobno okrada miasto, czy nie?, ale kanapka z awanturką w bułce pełnej masła kusi silnie.

Dalej wjazd na starówkę i gofry z dżemem i śmietaną, które smakują tak jakby jeść chmurę na waflu, za każdym razem kuszą jak po trawie.

Obok od lat sprzedawana bułka z gorącym farszem z pieczarek, parząca podniebienie, ale pachnąca smażoną cebulką.

Nie bardzo rowerowa restauracja, ale za to z pyszną żydowską kuchnią jest Pod Samsonem. Pozwalają przypiąć pojazd do płotu i zjeść kawior po żydowsku z siekanej wątróbki z jajkiem i być obsłużonym przez fantastyczne kelnerki, wiedzące lepiej od ciebie, na co masz ochotę. Zamówiłem tam kiedyś sałatkę, na co kelnerka się uśmiechnęła i powiedziała: taki chłop i sałatkę?, po czym przyniosła mi zrazy z kaszą.

Stamtąd zjeżdża się po kamiennej drodze do parku fontann na napoje z szaf na monety i hotdożki z parującego wózka. Powrót do centrum i starter: mini kebab, takie zawiniątko z mięskiem na Jerozolimskich.

Zauważyć należy prawidłowość w zdrabnianiu nazw potraw, co jednocześnie wiąże się z wyniesieniem ich na wyżyny ambrozji. Hotdożek smakuję o wiele bardziej niż hot dog a kompocik czy kisielek zachęcają dużo mocniej niż kompot i kisiel. Artur jak spotyka się ze mną na najlepszą jajecznice w warszawie, rozrzewniony zawsze prosi o dodatkowe masełko.

Ale wracając do pedałowania. Dalej jedziemy na plac Zbawiciela i możemy spokojnie postawić rower między stolikami Charlotte, a zjeść możemy tu już naprawdę wszystko, od granoli i omlecika rano, po popołudniową kanapeczkę z butelką wina za dwadzieścia dziewięć zeta, tylko po tym trzeba wolniej jeździć.

Belgijskie frytki na polnej każą na siebie czekać tak długo, że jak krążymy sobie rowerkiem po chodniku praktycznie spalamy to z Charlotte. I ruszamy dalej Puławską, najpierw Grycan i lody makowe, pięć minut pedałowania bicyklem i jesteśmy w Burger Barze.

Wszystko świeże jak na polanie, trzeba czekać na kanapkę czterdzieści minut, ale mało, że bułki wypiekają na miejscu to za tą budą zabijają chyba krowy, bo ta świeżość aż pachnie, dodatkowo tam często siedzi Maria Peszek i pilnuje roweru jak pójdzie się wysikać za budą, te lody makowe.

Nasyceni hamburgerkiem i nachosami, jedziemy znowu do centrum.

 Na chmielnej zupa ze ściery. Nazwana tak przez Szparę zupa Pho, bo jak poszliśmy tam pierwszy raz w czasie dwudziestostopniowego mrozu, otworzyła tylko drzwi i zamknęła mówiąc, że śmierdzi tam brudną ścierą. Teraz zapach wydaje nam się upojny i możemy tam przesiadywać non stop, wyławiając pałeczkami chrupiące pierożki z gotującego wywaru.

Obok, na deser, ciepłe pączki. Na Nowym Świecie pieczony kartofelek z gzikiem, żeby mieć siłę na przeprawę przez most do domu.

Po drodze, żeby nie zasłabnąć zajechać należy do Wurst Kiosku, na niemiecką kiełbaskę curry z małymi fryteczkami, można tam też specjalnym żelem odkazić sobie ręce, co na rowerze jest bardzo istotne, a niegrzecznie byłoby tak sobie umyć łapy nic nie zamawiając, więc kiełbaska jest jak znalazł. Poza tym jak stoi w okienku młody koleś to człowiek czuje się tak dopieszczony jakby kupował Rolls Royce’a.

Posileni pachnącym tłuszczykiem we flaczku jedziemy sobie malowniczymi uliczkami Saskiej Kępy uważając na barierki pomalowane na szaro, których nie widać po zmroku i uważamy, żeby nie wyrżnąć na pysk. Zajeżdżamy do ToTu, małego barku prowadzonego przez miłą chińską parę.
Nie mówią po polsku, nie mówią po angielsku, ale nie na pogaduchy tam przybywamy, aldentne pierożki o tysiącu nadzień w oryginalnym kształcie sakieweczki nie dają się zapomnieć. Moje ulubione z mięsem pan lepi na oczach gości i wstawia w bambusowym koszyku na parę. Przy akompaniamencie ludowej muzyki chińskiej puszczanej na przemian ze Szwagierkolaską oczekujemy na swój koszyczek. Pierożka takiego należy docisnąć językiem do podniebienia, żeby pozwolić na wypłynięcie gorącego płynu, jaki wytworzył się w środku – nieuniknione – jak mówi Brad Pitt.  

Jak widać lubię jeździć na rowerze, więc za jakie grzechy mam teraz zamienić oglądanie „Ugotowanych” na „Mam piętnaście lat i ważę dwieście kilo”?.

Do zgłoszenia kilku swoich ulubionych miejsc z przekąskami zachęcił mnie wpis na forum konkursu. Jakiś bardzo szczery chłopak napisał: „Polecam kebab Sapaya przy dworcu Centralnym, kurczak zawsze spoko, choć raz porządnie się po nim posrałem.” Trudno o bardziej szczerą ocenę, jednakowoż klientów cierpiących na zaparcia może to jednak skusić.

 W tej materii moje doświadczenie sięga dzieciństwa. Nigdy nie umiałem wymiotować i jak już zjadłem za dużo, uwalniałem to z południowej strony. Zaczęło się przygodą z moim kuzynem, kiedy to, jako mały chłopiec jeździłem z Kalisza na wakacje do Szczecina i z Wojtkiem równie żartym jak ja ruszaliśmy szlakiem gastronomii szczecińskiej. Kieszonkowe pozwalało nam odwiedzić Mc Donaldy i Pizze Hut, których w Kaliszu jeszcze wtedy nie było a na deser doprawiliśmy się pasztecikami z mięsem podawanych z kubkiem barszczu, których w Kaliszu nie ma do dziś. Ja narobiłem w spodnie gmerając kluczem w drzwiach domu, Wojtek już w środku.

Kolejna tego typu przygoda spotkała mnie po indyjskim obiedzie rok temu. Nie trawię mleka, ale uwielbiam. Sosy w tej knajpie podrasowane były mleczkiem kokosowym i kiedy już byłem blisko domu zaczęło się bulgotanie w brzuchu. Stałem na pustym parkingu kontemplując niebo, bo wiedziałem, że jak ruszę nogą to będzie po zawodach. Do klatki miałem dwadzieścia metrów i przemierzałem tę trasę po kilka kroków przez trzydzieści minut. Wszedłem do windy i wjechałem na swoje piętro, kiedy się otworzyła zobaczyłem, że stoją tam ludzie, ale nie mogłem wysiąść, bo jak ruszyłbym nogą byłby koniec. Ludzie stali przyglądając się, co robię, drzwi się zamknęły i zjechałem na dół. Kiedy wjechałem po raz kolejny ludzi już nie było. Drzwi otworzyłem w mgnieniu oka i siadłem na sedes jeszcze w czapce i szaliku.

Ale wracając do fatalnej informacji z ostatniego treningu. Jest to dla mnie zagadką, bo nie mam już cycków i dużego brzucha, widać mi kolana, to gdzie podziało się to dodatkowe siedem kilo?. Żeby ukoić skołatane serce, po treningu udałem się, na rowerze!, na belgijskie frytki na Polnej, ale małe i bez sosu.

Nadal pedałując, pozałatwiałem wszystko na mieście i wylądowałem w porze obiadu w barze obok mojego domu. Zachowanie Pań na miejscu od jakiegoś czasu pozwala mi uważać, że jestem już na Pradze uznawany „za swojego”. Wypracowanymi technikami dają mi tam do zrozumienia, co należy jeść, bo świeże a czego ruszać nie powinienem. Pani od niedawna pomaga mi składać zamówienie:

- dzień dobry, poproszę kaszę z gulaszem
- a może klopsiki?
- ok., i do tego…
- buraczki
- dobra, a do domu na kolacje wezmę…
- rybę po grecku
- bardzo proszę.

Jak to na Pradze klientela zawsze wyjątkowa. Oczekując na swoje świeżutkie zamówienie obserwowałem ludzi. Po mnie zamówienie składał mega chudy Dres. Tak chudy, że spodnie miał wpuszczone w skarpety, które pogrubione nie pozwalały spaść butom. Podszedł do lady i zamawia:

- pierogi poproszę, z mięsem
- ile?
- za piętnaście złotych
- surówka?
- nie
- gotowane?
- smażone!!!

Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Ja jem kaszę z buraczkami i ważę sto kilo a On żre smażone pierogi a jak silnie wieje musi zostawać w domu. Trzeba Wam wiedzieć, że ceny na Pradze mają się inaczej do tych w centrum i za piętnaście złotych dostał ten szczeniak dwie tacki pachnących i ociekających tłuszczem, chrupiących kluseczek.

Przy następnym stoliku para. Laska, look oazowy, w bluzce i spódnicy w stylu „jestem łąką” z torebką z włóczki na dwumetrowym pasku. On – narciarska kurtka i polarowa czapka, a jest to bar z normalnym gotowaniem, więc temperatura jest tam jak w lipcu. W pewnym momencie Ona wyciąga z tej torebki kalarepę:

- po co Ci to?, Pyta On
- śliczna prawda?
- będziesz to jadła?
- nie wiem, ale tak zdrowo wyglądała.

Ja rozumiem, że są ludzie, którzy nie widzą w jedzeniu przyjemności. Traktują je jak paliwo, które należy dostarczyć do organizmu. Czasami nawet im zazdroszczę, ale żeby kupować kalarepę ze względu na jej walory estetyczne, tylko po to, żeby nosić ją w torbie – nie ogarniam.

Wracając do bilansu mojego ciała, jaki mi wydrukowano. Tym razem mam silniejszą lewą rękę i prawą nogę, skąd?, nie wiem. W nogach mam po trzy kilo nadwagi, co pozwala mi dobrze myśleć o przyszłorocznym biegu. Jak dałem radę z dodatkowymi sześcioma kilogramami, to jak zrzucę polecę jak Szewińska. W rękach po 1,3 kg tłuszczu, ale to ładnie wygląda, to niech zostanie. Najgorzej na wykresie prezentuje się korpus, 17,5 kg, za dużo. Może dałoby się to jakoś ociosać?.

Jest Was tu coraz więcej, za co dziękuję.
Biorąc Was na świadków, przyrzekam – do świąt zrzucę, co najmniej pięć kilo.

Poza treningami zapisałem się na niedzielne zajęcia o obiecującej nazwie Fat Burning. Kuszą mnie jeszcze takie o nazwie Aeroboxing, ale obawiam się, że nie będzie tam nic o lataniu.

Jeżeli nie dotrzymam słowa, za kare nauczę się choreografii z nowego teledysku Lenki dla Windows i słów do Gangam Style. 

Za narodem zapytuję dodatkowo:
Panie Premierze – jak żyć?
Mariolu Bojarska Ferenc – jak ćwiczyć?
Moniko Walecka – jak jeść?
Kasiu Cichopek – spieprzaj!

p.s.

Poszedłem w czwartek oddać krew. Dostałem kartonik czekolad z napisem „Dziękuję, że dzielisz się ze mną cząstka siebie”. Jak teraz przechodzę obok lodówki to on mnie woła, pewnie po to, żeby podzielić się ze mną cząstką siebie. Najwyżej jeszcze dołożę bieganie.