Minęło
pięćdziesiąt dni odkąd trenuje na nowej siłowni i dłużej oglądam to, co pcham
do pyska. Może nie jestem jeszcze Mariolą Bojarską Ferenc, ale już sporo rzeczy
wiem i widzę, że zaczynają przynosić efekty.
Nie
będę podawał wagi ani wymiarów, jakie już osiągnąłem, bo to jedna z części realizowanego
planu. Kiedyś rozpisywałem sobie w kalendarzu dni, w których muszę iść na
trening i jak przy wpisie nie pojawił się ptaszek to miałem wyrzuty sumienia,
że nie poszedłem. Zapisywałem także wagę a wiadomo, że waga niczym topielec raz
leci w górę a raz w dół bez żadnych racjonalnych powodów. Więc żeby się tym nie
stresować staram się chodzić na treningi najczęściej jak tylko mogę a wagę
wyrzuciłem.
To,
że zmienia się moje ciało zauważam po ubraniach i kondycji. Może nie zmniejszyłem
się znacząco, ale jestem dużo twardszy, dosłownie i w przenośni. Mam szersze
ręce, twardsze cycki (spokojnie przejdę test ołówka), lepiej śpię i pomimo tego
białego syfu, który znowu mamy za oknem mam nawet niezły nastrój.
Korzystając
z wiedzy pracowników siłowni i swojego doświadczenia wiem już, że:
- rano po przebudzeniu należy wypić dużą szklankę
wody z wyciśniętym cytrusem
- nie wolno nosić luźnych spandeksowych koszulek,
tylko trzeba poczekać aż będzie się mogło nosić obcisłe, bo po godzinie
biegania, może i odprowadzają szybciej pot, ale sutkami można ciąć papier
- po specjalnych zajęciach, albo nowych ćwiczeniach
należy się rozciągać, bo można inaczej dostać skurczu
- należy konsultować się tylko z profesjonalnymi
trenerami a nie słuchać domorosłych ekspertów kręcących się po siłowni, którzy
mówią żeby nie jeść mięsa, bo to syf tylko zastąpić je algami
- snickersy można zamienić na takie piernikowate Low
calorie bar i to jest nawet zjadliwe.
W takie
dni jak teraz ta nowa siłownia jest ogromnym dobrodziejstwem. Pełno światła,
muzyka, basen po treningu, w którym jak poprosi się ratownika to można włączyć
bąbelki a nawet pogłośnić Madonnę. Czasami można spotkać panie z TVN24, blond
pieśniarkę, która podobnie jak ja uważa, że nie wolno się poddawać, ludzie i
tak swoje myślą a nawet mojego ziomka posła Hofmana.
Odkryłem
jeszcze zajęcia dodatkowe. Najpierw zapisałem się na coś o nazwie TBC, bo powiedzieli
mi, że tam chodzą też inni panowie i nie będę się czuł nieswojo. Wpadłem na te
zajęcia w ostatniej chwili i zapytałem czy to jest ABC?. Cała sala lasek i
prowadząca silnie nakręcona z mikrofonem przy poliku. Szybko zrobiłem w tył
zwrot, ale mnie dojrzała:
-
A ty dokąd?
-
Chyba pomyliłem zajęcia
-
Teraz są tylko te
-
Ale tu mieli być inni panowie?
-
Ale nie ma, na trening przyszedłeś a nie dla panów, zapraszam.
Czułem
się jak osioł, zwłaszcza, że czasami się zapominała i mówiła: „dociskamy biust
do steppera”. Ale najgorsza była kobieta guma przede mną. Postanowiłem się na
nią patrzeć i naśladować, ale ona tam chyba mieszka i nic innego nie robi, bo
zakładała sobie nogi za głowę i wiązała je na supeł. Ja za nią, pod ścianą
zapocony jak wieprz, ale dawałem radę, bo prowadząca ani razu nie zwróciła mi
uwagi, że robię coś źle, innym mówiła.
Następnymi
zajęciami był Spinning. Ciemna sala z wyświetlanymi kręcącymi się wkoło
pikselami robi wrażenie pędu. Kiedy się wszyscy usadowili na rowerkach i mój sąsiad
pomógł mi ustawić mój, wpadł prowadzący. Chudy, smytki i cały w spandeksie. Zaczął
od opowiedzenia kawału i sprawdzenia czy wszystko jest poustawiane jak należy. Ustawił
optymalną dla wszystkich temperaturę, poinstruował nowicjuszy i się zaczęło. Dałem
radę tylko dlatego, że całe lato jeżdżę na rowerze, tyle że ja nie robie w
czasie jazdy pompek na kierownicy i przysiadów. Trener odwraca uwagę od wysiłku
opowiadanymi anegdotami, bo jego oczywiście ta jazda nie męczy ma także
interesująco dobraną muzykę. Począwszy od „We are family” aż po „Piłkę kopać
chcesz na trawę śpiesz” czy „My czterej pancerni”. Pojawiają się w dziwnej
kolejności i zaskakująco dają energii. On w czasie pedałowania nawet zachęca
rowerzystów: „kto chce i zna tekst może śpiewać”. Ja nawet bym chętnie pośpiewał,
ale nie mogłem oddychać. Bardzo ważne na tych zajęciach są twarde buty, bo po
miękkich bolą stopy.
Na kolejne
TBC zapisałem się do tego trenera od rowerków. On już nie mówi o biuście i
prowadzi je tak samo fajnie jak pedałowanie, ale minusem jest to, że trzeba
wstać na siódmą rano. Na jego zajęcia też niestety przyłazi kobieta guma, ale
dzisiaj była na drugim końcu sali. Coś tam się wymądrzała na temat ćwiczeń, ale
szybciutko sprowadził ją na ziemie. Nie żeby warknął czy coś odburknął, to
dżentelmen. Jak jedna laska dziś w czasie ćwiczeń usiadła, to podbiegł i
zapytał czy wszystko ok?. jak mu powiedziała, że kręci jej się w głowie to
położył ją na plecach, pod głowę podłożył swój ręcznik i trzymał jej nogi w
górze. Nagle zaczęły słabnąć jeszcze dwie inne w tym Guma. Zaskakujące są
ćwiczenia na koniec jego zajęć. Muzyka coraz bardziej zwalnia i ćwiczenia z
siłowych robią się rozciągające. Dziś na przykład, kiedy leżeliśmy na podłodze
po brzuszkach i wyciągaliśmy ciało wysuwając jak najdalej ręce i nogi, instruował:
„…zamknijcie oczy, jesteście teraz na łące, słońce świeci, nie macie żadnych
problemów i wszystko już zrobiliście… a teraz jeszcze jedna seria”. Po wszystkim
kazał leżeć z zamkniętymi oczami i jak muzyka zwolniła już zupełnie podchodził
do nas kolejno i pytał, co czujemy?. Ludzie odpowiadali: błogość, senność,
relaks czy spokój a jak zapytał mnie, co czuje to odpowiedziałem, że głód i zaczęli
się śmiać.
Musze
jednak przyznać, że to wyciszanie ma świetne efekty. Jak już po wszystkim
wykąpałem się i ubrałem, bardzo spokojny i zrelaksowany pojechałem na
śniadanie. Spokój mój nie trwał jednak długo, bo jak tylko zająłem się lekturą
dzisiejszej gazety do tramwaju wszedł dziad z harmonią i zaczął od „teraz jest
wojna”. Gdyby to jeszcze było „tango milonga” to spoko, ale on o wojnie. Spokój
szlag trafił.
W gazecie
zresztą była bardzo ciekawa informacja, że papież będzie dostawał teraz
emeryturę w wysokości dwóch i pół tysiąca euro. Nie głupi pieniądz za kilka lat
pracy, ale są też minusy. Z apartamentów watykańskich może zabrać tylko
fortepian i porcelanowe kotki. Prawdziwy luj z tego Benka, niczym drwal
pojedzie na działkę z fortepianem i kotkami z porcelany.
Muszę
wam jeszcze zdradzić mój patent na długie bieganie, albo pływanie. Żeby nie
było nudno, bo jest to jednak monotonna czynność trzeba sobie coś wyobrażać. Ja
najczęściej występuje w Tańcu z gwiazdami. Do każdej piosenki z mojego
empegracza mam już choreografię. Kończę zawsze freestylem w finale do piosenki
Rickiego Martina i akurat wtedy mija sześćdziesiąt minut. Odbieram kryształową
kulę i mogę iść się kąpać. Jak mi się znudzi taniec to szukam kogoś wśród
ćwiczących. Zawsze jest ktoś, kto robi głupie miny, albo obleje się wodą. W niedziele
był wielki chłopak, który jechał przede mną na rowerze. Miał na sobie czarne
spodenki z cielistymi paskami na udach. Z daleka wyglądało to jakby jechał w
pończochach. Straszną mi to sprawiało radość, że taki wielki facet a w
pończochach na siłownie przychodzi.
Już
nie chodzę na treningi z plecakiem, mam dużą torbę a na basen nowe okulary,
które zastąpiły gogle Amelii Earhart. Coraz bardziej tam pasuję.
p.s.
Idę dzisiaj na promocję książki „Lukier i mięso” o architekturze
w stolicy. Ma tam być jakaś ciekawa dyskusja. Wczoraj u mnie w pracy była na
ten temat rozmowa i jeden pan powiedział do mnie: „Ale musi pan przyznać panie
Kubo, że Warszawa przed wojną była piękna”. Cham, skąd mam to wiedzieć?.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz