wtorek, 19 lutego 2013

RAPORT


Minęło pięćdziesiąt dni odkąd trenuje na nowej siłowni i dłużej oglądam to, co pcham do pyska. Może nie jestem jeszcze Mariolą Bojarską Ferenc, ale już sporo rzeczy wiem i widzę, że zaczynają przynosić efekty.

            Nie będę podawał wagi ani wymiarów, jakie już osiągnąłem, bo to jedna z części realizowanego planu. Kiedyś rozpisywałem sobie w kalendarzu dni, w których muszę iść na trening i jak przy wpisie nie pojawił się ptaszek to miałem wyrzuty sumienia, że nie poszedłem. Zapisywałem także wagę a wiadomo, że waga niczym topielec raz leci w górę a raz w dół bez żadnych racjonalnych powodów. Więc żeby się tym nie stresować staram się chodzić na treningi najczęściej jak tylko mogę a wagę wyrzuciłem.

            To, że zmienia się moje ciało zauważam po ubraniach i kondycji. Może nie zmniejszyłem się znacząco, ale jestem dużo twardszy, dosłownie i w przenośni. Mam szersze ręce, twardsze cycki (spokojnie przejdę test ołówka), lepiej śpię i pomimo tego białego syfu, który znowu mamy za oknem mam nawet niezły nastrój.

            Korzystając z wiedzy pracowników siłowni i swojego doświadczenia wiem już, że:

- rano po przebudzeniu należy wypić dużą szklankę wody z wyciśniętym cytrusem

- nie wolno nosić luźnych spandeksowych koszulek, tylko trzeba poczekać aż będzie się mogło nosić obcisłe, bo po godzinie biegania, może i odprowadzają szybciej pot, ale sutkami można ciąć papier

- po specjalnych zajęciach, albo nowych ćwiczeniach należy się rozciągać, bo można inaczej dostać skurczu

- należy konsultować się tylko z profesjonalnymi trenerami a nie słuchać domorosłych ekspertów kręcących się po siłowni, którzy mówią żeby nie jeść mięsa, bo to syf tylko zastąpić je algami

- snickersy można zamienić na takie piernikowate Low calorie bar i to jest nawet zjadliwe.

            W takie dni jak teraz ta nowa siłownia jest ogromnym dobrodziejstwem. Pełno światła, muzyka, basen po treningu, w którym jak poprosi się ratownika to można włączyć bąbelki a nawet pogłośnić Madonnę. Czasami można spotkać panie z TVN24, blond pieśniarkę, która podobnie jak ja uważa, że nie wolno się poddawać, ludzie i tak swoje myślą a nawet mojego ziomka posła Hofmana.

            Odkryłem jeszcze zajęcia dodatkowe. Najpierw zapisałem się na coś o nazwie TBC, bo powiedzieli mi, że tam chodzą też inni panowie i nie będę się czuł nieswojo. Wpadłem na te zajęcia w ostatniej chwili i zapytałem czy to jest ABC?. Cała sala lasek i prowadząca silnie nakręcona z mikrofonem przy poliku. Szybko zrobiłem w tył zwrot, ale mnie dojrzała:

- A ty dokąd?
- Chyba pomyliłem zajęcia
- Teraz są tylko te
- Ale tu mieli być inni panowie?
- Ale nie ma, na trening przyszedłeś a nie dla panów, zapraszam.

            Czułem się jak osioł, zwłaszcza, że czasami się zapominała i mówiła: „dociskamy biust do steppera”. Ale najgorsza była kobieta guma przede mną. Postanowiłem się na nią patrzeć i naśladować, ale ona tam chyba mieszka i nic innego nie robi, bo zakładała sobie nogi za głowę i wiązała je na supeł. Ja za nią, pod ścianą zapocony jak wieprz, ale dawałem radę, bo prowadząca ani razu nie zwróciła mi uwagi, że robię coś źle, innym mówiła.

            Następnymi zajęciami był Spinning. Ciemna sala z wyświetlanymi kręcącymi się wkoło pikselami robi wrażenie pędu. Kiedy się wszyscy usadowili na rowerkach i mój sąsiad pomógł mi ustawić mój, wpadł prowadzący. Chudy, smytki i cały w spandeksie. Zaczął od opowiedzenia kawału i sprawdzenia czy wszystko jest poustawiane jak należy. Ustawił optymalną dla wszystkich temperaturę, poinstruował nowicjuszy i się zaczęło. Dałem radę tylko dlatego, że całe lato jeżdżę na rowerze, tyle że ja nie robie w czasie jazdy pompek na kierownicy i przysiadów. Trener odwraca uwagę od wysiłku opowiadanymi anegdotami, bo jego oczywiście ta jazda nie męczy ma także interesująco dobraną muzykę. Począwszy od „We are family” aż po „Piłkę kopać chcesz na trawę śpiesz” czy „My czterej pancerni”. Pojawiają się w dziwnej kolejności i zaskakująco dają energii. On w czasie pedałowania nawet zachęca rowerzystów: „kto chce i zna tekst może śpiewać”. Ja nawet bym chętnie pośpiewał, ale nie mogłem oddychać. Bardzo ważne na tych zajęciach są twarde buty, bo po miękkich bolą stopy.

            Na kolejne TBC zapisałem się do tego trenera od rowerków. On już nie mówi o biuście i prowadzi je tak samo fajnie jak pedałowanie, ale minusem jest to, że trzeba wstać na siódmą rano. Na jego zajęcia też niestety przyłazi kobieta guma, ale dzisiaj była na drugim końcu sali. Coś tam się wymądrzała na temat ćwiczeń, ale szybciutko sprowadził ją na ziemie. Nie żeby warknął czy coś odburknął, to dżentelmen. Jak jedna laska dziś w czasie ćwiczeń usiadła, to podbiegł i zapytał czy wszystko ok?. jak mu powiedziała, że kręci jej się w głowie to położył ją na plecach, pod głowę podłożył swój ręcznik i trzymał jej nogi w górze. Nagle zaczęły słabnąć jeszcze dwie inne w tym Guma. Zaskakujące są ćwiczenia na koniec jego zajęć. Muzyka coraz bardziej zwalnia i ćwiczenia z siłowych robią się rozciągające. Dziś na przykład, kiedy leżeliśmy na podłodze po brzuszkach i wyciągaliśmy ciało wysuwając jak najdalej ręce i nogi, instruował: „…zamknijcie oczy, jesteście teraz na łące, słońce świeci, nie macie żadnych problemów i wszystko już zrobiliście… a teraz jeszcze jedna seria”. Po wszystkim kazał leżeć z zamkniętymi oczami i jak muzyka zwolniła już zupełnie podchodził do nas kolejno i pytał, co czujemy?. Ludzie odpowiadali: błogość, senność, relaks czy spokój a jak zapytał mnie, co czuje to odpowiedziałem, że głód i zaczęli się śmiać.

            Musze jednak przyznać, że to wyciszanie ma świetne efekty. Jak już po wszystkim wykąpałem się i ubrałem, bardzo spokojny i zrelaksowany pojechałem na śniadanie. Spokój mój nie trwał jednak długo, bo jak tylko zająłem się lekturą dzisiejszej gazety do tramwaju wszedł dziad z harmonią i zaczął od „teraz jest wojna”. Gdyby to jeszcze było „tango milonga” to spoko, ale on o wojnie. Spokój szlag trafił.

            W gazecie zresztą była bardzo ciekawa informacja, że papież będzie dostawał teraz emeryturę w wysokości dwóch i pół tysiąca euro. Nie głupi pieniądz za kilka lat pracy, ale są też minusy. Z apartamentów watykańskich może zabrać tylko fortepian i porcelanowe kotki. Prawdziwy luj z tego Benka, niczym drwal pojedzie na działkę z fortepianem i kotkami z porcelany.

            Muszę wam jeszcze zdradzić mój patent na długie bieganie, albo pływanie. Żeby nie było nudno, bo jest to jednak monotonna czynność trzeba sobie coś wyobrażać. Ja najczęściej występuje w Tańcu z gwiazdami. Do każdej piosenki z mojego empegracza mam już choreografię. Kończę zawsze freestylem w finale do piosenki Rickiego Martina i akurat wtedy mija sześćdziesiąt minut. Odbieram kryształową kulę i mogę iść się kąpać. Jak mi się znudzi taniec to szukam kogoś wśród ćwiczących. Zawsze jest ktoś, kto robi głupie miny, albo obleje się wodą. W niedziele był wielki chłopak, który jechał przede mną na rowerze. Miał na sobie czarne spodenki z cielistymi paskami na udach. Z daleka wyglądało to jakby jechał w pończochach. Straszną mi to sprawiało radość, że taki wielki facet a w pończochach na siłownie przychodzi.

            Już nie chodzę na treningi z plecakiem, mam dużą torbę a na basen nowe okulary, które zastąpiły gogle Amelii Earhart. Coraz bardziej tam pasuję.

p.s.
Idę dzisiaj na promocję książki „Lukier i mięso” o architekturze w stolicy. Ma tam być jakaś ciekawa dyskusja. Wczoraj u mnie w pracy była na ten temat rozmowa i jeden pan powiedział do mnie: „Ale musi pan przyznać panie Kubo, że Warszawa przed wojną była piękna”. Cham, skąd mam to wiedzieć?.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz