czwartek, 14 lutego 2013

ADAM


Kiedy obudziłem się dziś rano w pokoju było strasznie gorąco. Postanowiłem wychylić się z łóżka i przykręcić kaloryfer. Jedną rękę oparłem na stole a drugą przytrzymałem się suszarki z praniem. Zapomniałem jednak o położonym na stole obrusie i ręka pojechała mi do przodu.

            Poleciałem głową przed siebie łamiąc na pół suszarkę, a nogami zrzucając wszystko ze stołu. Wylądowałem w stercie drutów i prania a dookoła mnie rozsypał się słonecznik, który stoi na stole, jako substytut chipsów. Zaraz za nim zleciał jeszcze dzbanek z wodą a na to wszystko laptop. Siedziałem lekko oszołomiony za to obudzony już zupełnie jak po kawce.

            Tak zaczęty dzień mogło uratować tylko śniadanko. Położyłem na patelni szynkę, rozbiłem jajka i kiedy chciałem je posolić od słoiczka odpadła nakrętka i sypnęło się zdrowo. Siedziałem nad sadzonymi tak słonymi, że obawiałem się, że się przez nie odwodnię. Żeby umilić jedzenie paskudnych jajek, włączyłem telewizor. Przywitał mnie zestaw najbardziej wkurzających reklam. Najpierw ten, co szuka leku po kuchni, następna pizza Giuseppe i do tego pani śmieszka od szczęki. Wyłączyłem. Zostało umyć zęby i wyjść do pracy, ale w łazience skończyła się pasta a jak chciałem sięgnąć po świeżą to za pralkę wleciał mi dezodorant.

            Do windy musiałem wejść z połamaną suszarką, ale na złość podjechała ta mniejsza. Tramwaj przyjechał kompletnie pusty i bez numeru, jednak do centrum mnie dowiózł. Żeby jakoś poprawić sobie humor przed pracą wszedłem do H&M, celem nabycia szmatki cieszącej oczy, ale skończyły się już przeceny i te nowe krawaty były już po osiem dych. W sklepie nie było bułek, gazetę dostałem pogniecioną a moja matka po raz pierwszy w życiu nie mogła gadać przez telefon. Co zwiastuje koniec świata bardziej niż czarny papież. Przez niego zresztą nie mogła gadać, bo czekała na relacje z Watykanu i jak zadzwonił telefon oparzyła się lokówką.

            Po wejściu do pracy nachyliłem się po upuszczoną czapkę, zahaczyłem kurtką fotel, który potrącił książkę a ta spadając złamała antenę od radia. Wszystko wskazywało na to, że nie będzie to łatwy dzień, ale tego, co miało wydarzyć się popołudniu nigdy bym się nie spodziewał. Postanowiłem więc siedzieć nieruchomo na fotelu i czekać na Adama.

            Znamy się odkąd przyjechałem do Warszawy, czyli jakieś dziesięć lat. Zawsze wracając od siebie z pracy przychodzi do mnie zapytać czy nie potrzeba mi obiadu, gazety czy czegokolwiek ze sklepu. To najspokojniejszy człowiek jakiego znam. Nigdy się nie denerwuje, nie pije, nie pali, nawet nie przeklina. Odpowiada pojedynczymi wyrazami bez żadnych emocji, czasami skleca jedno zdanie. Całe lato jeżdżę z nim na rowerach, ja gadam non stop a on słucha. Ja mówię gdzie jedziemy, kiedy zatrzymujemy się na colę, co i w jakim czasie jemy. On zawsze spokojny i pogodzony ze światem. Bez względu na to czy idziemy na basen, trening czy jakieś duże wydarzenie sportowe, nic nie mąci jego ciszy. Czasami jeździmy do Grycana na sok innym razem na czytanie Pana Tadeusza w parku, cokolwiek zadecyduje, Adam pedałuje ze mną. Podejrzewam, że jak chciałbym kogoś zamordować albo zdecydował się obejrzeć na żywo balet Pigmejów i poprosił go o towarzystwo to pojechałby ze mną.

            Nie wiem jakie wydarzenie musiałoby nastąpić w jego życiu, żeby zwyczajnie się na coś wkurzył?. Raz na rowery umówiliśmy się pod stadionem Narodowym, tzn. ja nas umówiłem. Przyjechał z ta samą co zawsze miną:

- Cześć Adam
- Cześć
- Co słychać?
- Spoko
- A jak w pracy?
- Ok.
- To dobrze
- Aha, wygrałem w lotto
- O rany to super, ale fajnie że wygrałeś, ekstra, gratuluje, że ci się udało, cieszysz się?
- Tak
- I już?
- No, zapraszam cię na obiad.

            Taki właśnie jest Adaś. I teraz jak już macie mniej więcej przed oczami jego obraz postarajcie się wyobrazić sobie, jakie było moje zaskoczenie po tym, co stało się dziś popołudniu.

            W radio była audycja, której tematem było: W co B-16 będzie ubierał się po skończonym pontyfikacie i jak będzie trzeba się do niego zwracać?. Gadają o tej walce o tron teraz ciągle, więc i ja zacząłem. Program był w ogóle zabawny, bo zadzwoniła jakaś pani profesor i powiedziała, że „B-16 pogłębił w kościele wiele problemów”. Prowadzący zwrócił jej uwagę, że chyba nie to chciała powiedzieć, ale ona uważała, że chyba sama lepiej wie, co chciała powiedzieć.

            Rozmawiałem na ten temat ze stojącym przede mną klientem a obok stał Adam. Po tym jak przyniósł mi jedzenie, jak zawsze z puszką coli kartkował Stołeczną Wyborczą głodny informacji dotyczących tego gdzie aktualnie kładą kostkę brukową, malują płot albo stawiają jakąś instalację artystyczną. Żywo go to interesuje, choć reaguje spokojem na każdą nową informację.

            Ja opowiadałem klientowi o siostrze zakonnej w kościele św. Mikołaja w Kaliszu, która nadrywała dzieciom uszy notorycznie je za nie ciągnąc. Była mała, chuda i wredna jak później przypomniała mi jeszcze Zdzisława strasznie od niej śmierdziało, bo miała rękę w gipsie, który jej chyba spleśniał. Musztrowała nas każąc maszerować po kościele w te i z powrotem. Surowo nakazała wszystkim stawić się na próbie generalnej przed komunią i nie przyjmowała żadnych usprawiedliwień nieobecności. Każdy miał być i już. Zmieniła zdanie jak dostała od mojej matki kawę i rajstopy i jak powiedziała: „Kuba może być zwolniony z próby, bo on i tak już chodzi tak pięknie jak po wybiegu” (ha!). Zwolnienie było niezbędne, bo tydzień przed moją komunią była komunia Wojtka w Szczecinie. Komunia ta zresztą odbyła się o siódmej rano i dzieci były na niej nieprzytomne. Video z tego wydarzenia jest często oglądane na rodzinnych zjazdach.

            Ale wracając do Adama.

            Nadal stał i wpatrywał się w gazetę, ale zmieniała mu się mina. Trochę jakby poczerwieniał, zacisnęły mu się usta a jego wzrok przestał wodzić za tekstem i wpatrywał się w jeden punkt. Chciałem go zapytać czy wszystko ok., ale teraz gadać zaczął klient. Opowiedział, że u niego siostra na religii miała worek z grochem, który leżał przy tablicy i kazała dzieciom na tym klęczeć z rękoma do góry, bo jak twierdziła to bardziej zbliżało ich do pana Jezusa. Czasami po tych wyciągniętych rękach obrywali jeszcze linijką.

            Adam był już prawie bordowy na twarzy i emocje w nim buzowały. Dziesięć lat nie wiedziałem go w takim stanie, nie wiem czy ktokolwiek, kto znał go wcześniej widział.

- Adam wszystko ok.?
- W podstawówce chodziłem do jednej klasy z taką dziewczyną, która należała do Fasolek i załatwiła całej naszej klasie wejście na nagranie Pana Tik Taka. Bawiliśmy się świetnie, był pan Krzysio i Ciotka Klotka, było super. To były czasy bez dekoderów, nagrywarek, powtórek i cofania, to co leciało w telewizji leciało tylko jeden jedyny raz i nigdy więcej. Kiedy ten program puścili to akurat musiałem iść na religię do kościoła, bo była obowiązkowa i matka mi kazała. Zobaczyłem tylko początek programu i siebie na ekranie, ale zaraz musiałem wyjść. Siostra tego dnia strasznie przedłużała a ja tak bardzo chciałem wrócić do domu. Było o wiele dłużej niż zwykle i jeszcze na koniec wymyśliła jakąś nową modlitwę. Jak skończyliśmy to leciałem do domu jak głupi i jak wpadłem cały spocony to okazało się, że już jest po wszystkim i nigdy tego programu nie widziałem. Wszystko przez tę cholerną religię.

            Mówił to wszystko spokojnym głosem lektora. Widać było jak z każdym zdaniem odpływa z niego ciśnienie. Podejrzewam, że nie powiedział tego nikomu nigdy. Trzydzieści lat to w nim siedziało i dziś wreszcie się uwolnił. Gdybym wiedział, że ten program był archiwizowany to stanąłbym na rzęsach żeby go zdobyć, ale podobno nie był.

            I tak kościół przyczynił się do tego, że mój przyjaciel mówił przez minutę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz