Kiedy
obudziłem się dziś rano w pokoju było strasznie gorąco. Postanowiłem wychylić się
z łóżka i przykręcić kaloryfer. Jedną rękę oparłem na stole a drugą
przytrzymałem się suszarki z praniem. Zapomniałem jednak o położonym na stole
obrusie i ręka pojechała mi do przodu.
Poleciałem
głową przed siebie łamiąc na pół suszarkę, a nogami zrzucając wszystko ze stołu.
Wylądowałem w stercie drutów i prania a dookoła mnie rozsypał się słonecznik,
który stoi na stole, jako substytut chipsów. Zaraz za nim zleciał jeszcze dzbanek
z wodą a na to wszystko laptop. Siedziałem lekko oszołomiony za to obudzony już
zupełnie jak po kawce.
Tak
zaczęty dzień mogło uratować tylko śniadanko. Położyłem na patelni szynkę,
rozbiłem jajka i kiedy chciałem je posolić od słoiczka odpadła nakrętka i
sypnęło się zdrowo. Siedziałem nad sadzonymi tak słonymi, że obawiałem się, że
się przez nie odwodnię. Żeby umilić jedzenie paskudnych jajek, włączyłem
telewizor. Przywitał mnie zestaw najbardziej wkurzających reklam. Najpierw ten,
co szuka leku po kuchni, następna pizza Giuseppe i do tego pani śmieszka od
szczęki. Wyłączyłem. Zostało umyć zęby i wyjść do pracy, ale w łazience
skończyła się pasta a jak chciałem sięgnąć po świeżą to za pralkę wleciał mi
dezodorant.
Do windy
musiałem wejść z połamaną suszarką, ale na złość podjechała ta mniejsza. Tramwaj
przyjechał kompletnie pusty i bez numeru, jednak do centrum mnie dowiózł. Żeby jakoś
poprawić sobie humor przed pracą wszedłem do H&M, celem nabycia szmatki
cieszącej oczy, ale skończyły się już przeceny i te nowe krawaty były już po
osiem dych. W sklepie nie było bułek, gazetę dostałem pogniecioną a moja matka
po raz pierwszy w życiu nie mogła gadać przez telefon. Co zwiastuje koniec
świata bardziej niż czarny papież. Przez niego zresztą nie mogła gadać, bo
czekała na relacje z Watykanu i jak zadzwonił telefon oparzyła się lokówką.
Po wejściu
do pracy nachyliłem się po upuszczoną czapkę, zahaczyłem kurtką fotel, który
potrącił książkę a ta spadając złamała antenę od radia. Wszystko wskazywało na
to, że nie będzie to łatwy dzień, ale tego, co miało wydarzyć się popołudniu
nigdy bym się nie spodziewał. Postanowiłem więc siedzieć nieruchomo na fotelu i
czekać na Adama.
Znamy
się odkąd przyjechałem do Warszawy, czyli jakieś dziesięć lat. Zawsze wracając
od siebie z pracy przychodzi do mnie zapytać czy nie potrzeba mi obiadu, gazety
czy czegokolwiek ze sklepu. To najspokojniejszy człowiek jakiego znam. Nigdy
się nie denerwuje, nie pije, nie pali, nawet nie przeklina. Odpowiada pojedynczymi
wyrazami bez żadnych emocji, czasami skleca jedno zdanie. Całe lato jeżdżę z
nim na rowerach, ja gadam non stop a on słucha. Ja mówię gdzie jedziemy, kiedy
zatrzymujemy się na colę, co i w jakim czasie jemy. On zawsze spokojny i
pogodzony ze światem. Bez względu na to czy idziemy na basen, trening czy
jakieś duże wydarzenie sportowe, nic nie mąci jego ciszy. Czasami jeździmy do
Grycana na sok innym razem na czytanie Pana Tadeusza w parku, cokolwiek zadecyduje,
Adam pedałuje ze mną. Podejrzewam, że jak chciałbym kogoś zamordować albo zdecydował
się obejrzeć na żywo balet Pigmejów i poprosił go o towarzystwo to pojechałby
ze mną.
Nie
wiem jakie wydarzenie musiałoby nastąpić w jego życiu, żeby zwyczajnie się na
coś wkurzył?. Raz na rowery umówiliśmy się pod stadionem Narodowym, tzn. ja nas
umówiłem. Przyjechał z ta samą co zawsze miną:
-
Cześć Adam
-
Cześć
-
Co słychać?
-
Spoko
-
A jak w pracy?
-
Ok.
-
To dobrze
-
Aha, wygrałem w lotto
-
O rany to super, ale fajnie że wygrałeś, ekstra, gratuluje, że ci się udało,
cieszysz się?
-
Tak
-
I już?
-
No, zapraszam cię na obiad.
Taki
właśnie jest Adaś. I teraz jak już macie mniej więcej przed oczami jego obraz
postarajcie się wyobrazić sobie, jakie było moje zaskoczenie po tym, co stało
się dziś popołudniu.
W radio
była audycja, której tematem było: W co B-16 będzie ubierał się po skończonym pontyfikacie
i jak będzie trzeba się do niego zwracać?. Gadają o tej walce o tron teraz ciągle,
więc i ja zacząłem. Program był w ogóle zabawny, bo zadzwoniła jakaś pani
profesor i powiedziała, że „B-16 pogłębił w kościele wiele problemów”. Prowadzący
zwrócił jej uwagę, że chyba nie to chciała powiedzieć, ale ona uważała, że
chyba sama lepiej wie, co chciała powiedzieć.
Rozmawiałem
na ten temat ze stojącym przede mną klientem a obok stał Adam. Po tym jak
przyniósł mi jedzenie, jak zawsze z puszką coli kartkował Stołeczną Wyborczą
głodny informacji dotyczących tego gdzie aktualnie kładą kostkę brukową, malują
płot albo stawiają jakąś instalację artystyczną. Żywo go to interesuje, choć
reaguje spokojem na każdą nową informację.
Ja opowiadałem
klientowi o siostrze zakonnej w kościele św. Mikołaja w Kaliszu, która
nadrywała dzieciom uszy notorycznie je za nie ciągnąc. Była mała, chuda i
wredna jak później przypomniała mi jeszcze Zdzisława strasznie od niej
śmierdziało, bo miała rękę w gipsie, który jej chyba spleśniał. Musztrowała nas
każąc maszerować po kościele w te i z powrotem. Surowo nakazała wszystkim stawić
się na próbie generalnej przed komunią i nie przyjmowała żadnych
usprawiedliwień nieobecności. Każdy miał być i już. Zmieniła zdanie jak dostała
od mojej matki kawę i rajstopy i jak powiedziała: „Kuba może być zwolniony z próby,
bo on i tak już chodzi tak pięknie jak po wybiegu” (ha!). Zwolnienie było niezbędne,
bo tydzień przed moją komunią była komunia Wojtka w Szczecinie. Komunia ta
zresztą odbyła się o siódmej rano i dzieci były na niej nieprzytomne. Video z
tego wydarzenia jest często oglądane na rodzinnych zjazdach.
Ale
wracając do Adama.
Nadal
stał i wpatrywał się w gazetę, ale zmieniała mu się mina. Trochę jakby
poczerwieniał, zacisnęły mu się usta a jego wzrok przestał wodzić za tekstem i
wpatrywał się w jeden punkt. Chciałem go zapytać czy wszystko ok., ale teraz
gadać zaczął klient. Opowiedział, że u niego siostra na religii miała worek z grochem,
który leżał przy tablicy i kazała dzieciom na tym klęczeć z rękoma do góry, bo
jak twierdziła to bardziej zbliżało ich do pana Jezusa. Czasami po tych
wyciągniętych rękach obrywali jeszcze linijką.
Adam
był już prawie bordowy na twarzy i emocje w nim buzowały. Dziesięć lat nie wiedziałem
go w takim stanie, nie wiem czy ktokolwiek, kto znał go wcześniej widział.
-
Adam wszystko ok.?
-
W podstawówce chodziłem do jednej klasy z taką dziewczyną, która należała do Fasolek
i załatwiła całej naszej klasie wejście na nagranie Pana Tik Taka. Bawiliśmy się
świetnie, był pan Krzysio i Ciotka Klotka, było super. To były czasy bez
dekoderów, nagrywarek, powtórek i cofania, to co leciało w telewizji leciało
tylko jeden jedyny raz i nigdy więcej. Kiedy ten program puścili to akurat
musiałem iść na religię do kościoła, bo była obowiązkowa i matka mi kazała. Zobaczyłem
tylko początek programu i siebie na ekranie, ale zaraz musiałem wyjść. Siostra tego
dnia strasznie przedłużała a ja tak bardzo chciałem wrócić do domu. Było o
wiele dłużej niż zwykle i jeszcze na koniec wymyśliła jakąś nową modlitwę. Jak skończyliśmy
to leciałem do domu jak głupi i jak wpadłem cały spocony to okazało się, że już
jest po wszystkim i nigdy tego programu nie widziałem. Wszystko przez tę
cholerną religię.
Mówił
to wszystko spokojnym głosem lektora. Widać było jak z każdym zdaniem odpływa z
niego ciśnienie. Podejrzewam, że nie powiedział tego nikomu nigdy. Trzydzieści lat
to w nim siedziało i dziś wreszcie się uwolnił. Gdybym wiedział, że ten program
był archiwizowany to stanąłbym na rzęsach żeby go zdobyć, ale podobno nie był.
I tak
kościół przyczynił się do tego, że mój przyjaciel mówił przez minutę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz