Trochę
zaniedbałem serie wpisów o wyjazdach. Teraz ważna jest jak nigdy, bo kategorie,
z której startuje do bloga roku ocenia Marek Kamiński.
Wyjazd do Przysuchy był jednym z najfajniejszych,
na jakim byliśmy z całą ekipą. Choć nie zaczął się najlepiej. Pokłóciliśmy się
w domu a Arletą o to, że zmieniła mi kanał w telewizorze i ten błahy powód był
zapalnikiem mega awantury. Poleciały inwektywy i trzaskały drzwi. Jednak kryzys
zażegnaliśmy i już tylko na siebie warcząc pojechaliśmy na miejsce.
Wybieraliśmy
lokalizacje gmerając w necie, każdy miał ochotę na fajny weekend, ale nie
wiedzieliśmy gdzie. Szpara w końcu wynalazła jakoś tę Przysuchę koło Radomia i
na miejscu stawili się wszyscy: Ja, Arleta, Szpara, Michał, Dominik, Tolka,
Łukasz i Kaśka z Pawłem. Choć w różnej kolejności, ja, Arleta i Dominik dojechaliśmy,
jako ostatni i towarzystwo było już kapkę zezowate.
Jakaś
kobieta ma tam ośrodek wczasowy, który wynajmuje koloniom. Wygląda jakby czas
zatrzymał się na latach osiemdziesiątych, ale jej syn na terenie ośrodka
postawił cztery domki - bliźniaki i wyposażył je zupełnie nie w stylu mamy. Jeden
dostał się nam.
To
było wyjątkowe lato. Dni mieliśmy gorące a noce zaskakująco zimne, czymś tam
chyba wypsikano teren, bo nikogo przez cały pobyt nie ugryzł komar. Pomimo
tego, że siedzieliśmy całe dnie na zewnątrz a nawet połowę nocy. Nigdy w życiu
w tak krótkim czasie nie zjadłem tylu rzeczy z grilla. Służył nam do
przygotowywania wszystkich posiłków, poza śniadaniem. Palił się na okrągło.
Stół uginał się od żarcia, bo w tej grupie każdy ma, co chwila ochotę na coś
innego. Przed każdym takim wyjazdem jest wizyta w dużym sklepie, gdzie okazuje
się, że każdy wybiera inny rodzaj piwa, pali inne fajki, ktoś chce karkówki,
ktoś inny kiełbasy. Do tego siedem rodzajów słonych przegryzek i jedna jedyna
zgodność – mocne alko, tania łycha z Biedronki.
Przez
cały pobyt na stole zmieniały się posiłki. Za dekoracje robiły powtykane w
puszki po Lechu i Żywcu długie świeczki, które miały być niekapkami a zakapkały
całe puszki. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej i później plastykowym nożykiem
wyczyściłem tyle papryki. Każdy był za coś odpowiedzialny, Tolka najlepiej
rozpala grill, Szpara doprawia, więc i mnie coś znalazły do roboty.
Dodatkowe
atrakcje do wieczornych Posadówek mieliśmy dwie. Pierwsza to spory batut, na
który każdy miał ochotę po kilku browarach, druga to Sylwia i jej goście, która
przyjechała do drugiej części naszego bliźniaka.
W nocy
widać było w całym ośrodku tylko nasz stół, oświetlony przez świece. Reszta tonęła
w mroku. Jakimś jednak cudem, chyba jeszcze za dnia udało nam się ten batut
znaleźć. Był oddalony od naszej miejscówki o jakieś sto metrów i ciężko tam
było trafić w ciemnościach, ale obietnica genialnej zabawy była kusząca i
mobilizowała. Zważywszy na to, że zabawka ta jest chyba przeznaczona dla dzieci
a nie dla „młodzieży” to reagowała osobliwie. Jak równo odbijało się kilka osób
to pracowało to rytmicznie, gorzej jak ktoś się wybił (dosłownie) z rytmu. Ja w
tamtym czasie ważyłem ze wszystkich najwięcej i jak skakałem na batut, wszyscy
upadali. Przerwała nam brutalnie kierowniczka koloni, bo podobno dzieci nie
mogły przez nas spać. Zabawa ta sprawiała, że lataliśmy bardzo wysoko i była zalążkiem
dyskusji o kosmosie, życiu pozaziemskim, psie Łajce i samolotach, która jest
uwieczniona kamerą i choć nic nie widać poza świecami, każdy głos daje się
rozpoznać doskonale. Nie nadaje się jednak do załączenia, bo wszyscy są na
niezłej bani, a przepisać tego nie dam rady.
Sylwia
natomiast pojawiła się, kiedy szykowaliśmy się do kolacji. Pasowała do miejsca
jak krowie waltornia. Otoczenie domków nad jeziorem wymaga luźnego outfitu. My wszyscy
w szortach i podkoszulkach na nogach klapki i chustki na głowach a ona cała nie
taka jak trzeba. Podjechała taksówką z dwiema koleżankami, ubrane jak na
dyskotekę w Radomiu i butach na obcasach. Objuczone torbami z Lidla zaczęły się
rozkładać, nas siedzących przy stole obok, olały. Świeczki, serwetki i kubeczki
nic nam nie mówiły, ale jak jedna nałożyła tiarę domyśliliśmy się, że nasze
sąsiadki przyjechały tu zrobić wieczór panieński. Zwłaszcza, że w niedługim
czasie pojawiło się dwóch striptiserów, niestety adekwatnych do pobliskiego
Radomia, co spotkało się z komentarzem ze strony naszego stolika – jakie miasto tacy striptiserzy.
Trzy
panie i dwóch panów bardzo szybko przeniosło się do wewnątrz domku. My jeszcze
długo siedzieliśmy na zewnątrz i musieliśmy słuchać pisków i krzyków ich
imprezy. W środku dodatkowo, co chwila błyskał flesz. Nie mieliśmy specjalnego
szacunku dla Sylwii, bo się z nami nie przywitała, ale robienie zdjęć z gołym
facetem przed ślubem, tylko wzmogło nasze przekonanie, że to imbecyl.
Najlepsza
niespodzianka czekała ją jednak rano. Okazało się, że jest nie tylko tak głupia,
żeby się fotografować i nie tylko z obcymi facetami w poprzedzający ślub
wieczór, ale powiedziała o miejscu przyszłemu małżonkowi. Chyba, że zrobiła to
jedna z życzliwych koleżanek, co dowodzi tego, że Sylwia w doborze gości
okazała się wyjątkową kretynką. Tak, więc siedząc przy śniadaniu mogliśmy podziwiać
jak pan młody w towarzystwie rodziców puka do drzwi, za którymi zaledwie kilka
godzin temu skończyła się balanga i wszyscy goście śpią. Kiedy wszyscy wyszli
przed domek Szpara i Dominik nie odmówili sobie komentarza w stylu „Sylwii nie pykło”.
Dość
nam było tych atrakcji i jeszcze bardziej szkoda słonecznego dnia, więc poszliśmy na
plaże. Nasza grupa wyglądała bardziej jak pielgrzymka do Częstochowy. Głośna i
kolorowa. Nigdy nie wiadomo, co będzie potrzebne na plaży, więc zabrać należy
wszystko. Apaszki, pareo, koce, ręczniki i okulary wszelkie. Wszystkie te
chustki przyczyniły się do odkrycia przeze mnie talentu robienia różnych rzeczy
ze szmaty na głowie. Potrafię zrobić księżniczkę Leie, Julie Tymoszenko, Erykah
Badu a nawet jednorożca. Zważając na to, że codziennie piliśmy do późna, rano
na plaże szliśmy albo na kacu albo jeszcze pijani. Ludzie w popłochu zabierali
przed tą ekipą swoje pociechy.
Żeby
uniknąć zgiełku, który wesołe rodzinki urządzały na piasku, rozkładaliśmy się
na pomoście, gdzie poza nami był tylko ratownik. Część ludzi pływała, część się
opalała, inni drzemali. W pewnym momencie Szpara odeszła spory kawałek, bo na stan,
w którym była postanowiła, że pomogą jej flaki. Przydreptała z tą miską i usiadła
na pomoście. Obserwowałem ją z zazdrością jak jadła te flaki, ale odmówiła
podzielenia się. Zaskoczyło mnie to, co stało się jak zjadła. Podsunęła się do
brzegu pomostu i wrzucała kawałki kruszonej bułki od flaków do kąpieliska,
postanowiłem dociec, o co chodzi, ale ani ja ani ona nie mogliśmy głośno mówić,
więc przyczołgałem się i pytam:
-
Lalka, co ty robisz?
-
Chleb rzucam
-
Widzę, ale po co?
-
Chciałabym, żeby Arleta podpłynęła, ale nie mogę krzyczeć.
Obok
pomostu znajdowała się także wypożyczalnia sprzętu wodnego. Ludzie stali tam w
kolejce po rowery i kajaki, bo było ich za mało. My mogliśmy podchodzić poza
kolejnością, bo to, z czego chcieliśmy korzystać, nie było pożądane przez
czekających. Każdy chciał tam dostać dziadowski plastikowy rowerek, który
wyglądał jak mydelniczka, my woleliśmy te stare, zrobione z drewnianej ławki i
dwóch łopatowych wiatraków. Wprawdzie wysiadało się z tego kompletnie mokrym,
ale robiło piękny efekt jak szybko się pedałowało. Arleta, Michał i Szpara
wybrali jednak łódkę, w której Arleta robiła za Kate Winslet, Michał się opalał
a Szpara wiosłowała.
Kolejny
grill był utrudniony przez bardzo chłodny wieczór, ale nikt nie chciał
rezygnować z imprezy, więc tylko poowijaliśmy się w koce. Świece - kapki, które
oświetlały stół służyły także do odpalania papierosów. Niejedne szorty za
dwadzieścia dziewięć złotych nabyte na ten wyjazd w Terranovej zostały
zniszczone bezpowrotnie. Wieczorem, kiedy wszyscy już leżeli w łóżkach zostali
odwiedzeni przez Szparę. W turbanie na głowie, zrobionym z koca (jako Żanuaria)
i butelką żołądkowej gorzkiej w jednej ręce i łyżką w drugiej. Surowo
pilnowała, żeby po tym chłodnym wieczorze każdy wypił syrop przed snem.
Z tego
wyjazdu zapamiętam jeszcze podręczną lodówkę, którą zabrał ze sobą Dominik, bo
jak twierdził – muszę mieć w nocy zimną
colę do picia. Chodził spać w takim stanie jak cała reszta więc nigdy się tej
coli w nocy nie napił, za to akompaniamentem do snu było ciągłe
bzzzzzzzzzzzzzzz, przerywane chrząkaniem i chrapaniem Arlety, która miała łóżko
między mną i Dominikiem z lodówką.
Na pierwszym zdjęciu, Kaśka, wygląda jak z lat ‘70
Na drugim rowerek.
Darmowe ogłoszenia drobne Radom. Wszystkie miejscowości i kategorie w powiecie radomskim: oferty pracy Radom, mieszkania Radom, sprzedaż wynajem, samochody, usługi, towarzyskie i wiele innych. Zapraszamy na Ogłoszenia Radom - Radom Lokalne !
OdpowiedzUsuń