-
Siema, skąd jesteście?
-
Siema Jurek, przyjechaliśmy z Wąbrzeźna, nasza klasa zbierała kasę już od dwóch
tygodni, nawet w sklepiku szkolnym, mamy, uwaga wow siedemset dziewięćdziesiąt
cztery złote, siedemnaście groszy, dziękujemy panu z piekarni, który wypiekał
bułki, uwaga, w kształcie serduszek, które jedliśmy w trakcie zbiórki,
dziękujemy też panu, który nas wpuścił do pociągu i pani, która nas z niego wypuściła,
pozdrawiamy Ankę i Janka z Radomska, jesteście super, w przyszłym roku tez
będziemy, siema.
-
Halo halo Szczecin?
-
Siema, siema, tu Szczecin, my tu wszyscy zwariowaliśmy, woooooow, z okazji
zbiórki jedna pani od rana tańczy salsę a jeden pan nie oddycha, też dla
orkiestry, mamy super gwiazdy i tort w kształcie serduszka, czekamy na
światełko, wszyscy oszaleli, siema.
Uwielbiam,
szanuje i wspieram. Dzień zbiórki kasy przez orkiestrę jest jak święta w
styczniu. Ludzie znowu na jeden dzień się zmieniają, dzieci w mroźny dzień
chodzą z puszkami, ktoś wychodzi do nich z herbatą i kanapkami a oni naklejają
darczyńcom serduszka, bez których nikt tego dnia nie ośmieli się pokazać na
mieście, a są i tacy, którzy noszą je przez tydzień. Te dzieciaki, które zbierają
siano i przyjeżdżają do telewizji, żeby to powiedzieć osobiście Jurkowi, stojąc
w kilkugodzinnej kolejce, spocone i zmęczone, są godne podziwu. W telewizji
tylko tego dnia nikt nie spina dupy i wszyscy są uśmiechnięci. Prezenterzy i
operatorzy prześcigają się w pokazaniu jak są wyluzowani, wywracając ten
ekranowy świat do góry nogami. Nawet Fakty czy Panorama są prowadzone przez
oklejonych serduszkami redaktorów.
We
wszystkich programach, najważniejszy tego dnia jest On, król stycznia, sprawca
zamieszania, w żółtej koszuli, czerwonych jeansach i okularach w stylu wczesnej
Niny T. Nakręca całe towarzystwo latając po kraju aż do momentu późnowieczornej
licytacji, przy której traci głos. Jak na koniec płacze to płacze z nim pół
Polski, ja też.
W
tym roku zbiórka na dzieci i seniorów. Nie ma bata, żeby się nie dołączyć, bo
dzieci jedni z nas będą mieli, inni nie, ale starzy to już będziemy wszyscy.
Tym ludziom potrzeba balkoników, antyodleżeniowych materacy i innych gadżetów,
ale przede wszystkim szacunku. Mieli trudne życie, okupacja, wojna, prl i
starość, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki a nie pozwala na to wysokość
emerytury. Podobno, co trzecia starsza osoba w Polsce cierpi na depresje,
przerażające.
Potrzebne
są domy spokojnej starości. Tylko nie takie umieralnie, brudne i nudne, tylko
takie, jakie istnieją już na świecie. Jak Szpara mieszkała w Anglii i latałem tam,
co weekend to zawsze idąc do Sainsbury (Strasburgera po polsku) zatrzymywałem
sie przy takim domu. Cały przeszklony parter pozwalał zobaczyć, co dzieje się w
środku. A tam, stoły, przy których seniorzy grali w karty, oglądali telewizję,
albo siedzieli sobie przy herbatce. Bez względu na to, ile razy dziennie
tamtędy przechodziłem zawsze przy oknie siedziały dwie panie. Jedna z długimi
włosami, wysoko upiętymi w kok, druga w stylu mojej Zdzisławy z uspeyowanym
kaskiem z loków. Zawsze pogodne, uśmiechnięte machały do mnie, a ja jak osiołek
wzruszałem się na ich widok. Ten dom wyglądał tak zachęcająco, że sam miałem
ochotę tam posiedzieć. Nie była to smutna baza dla dziadków, tylko wczasy
wesołego staruszka. Ci ludzie byli tam naprawdę szczęśliwi.
Dlatego
tak się cieszę z pomysłu na zbiórkę w tym roku. Wszystko jedno jak to
wspieracie, biorąc udział w tych kosmicznych licytacjach (każdy z was pewnie
sam potrafi wymienić najdziwniejsze licytowane rzeczy), czy wrzucając kasę do
puszki. Muszę jeszcze raz wspomnieć Szparę, bo ona ma swoje kryteria
przyznawania kasy. Kiedyś przyszła do mnie w dzień zbiórki i nie miała
serduszka, na pytanie, dlaczego nikomu nie dała jeszcze forsy, odpowiedziała,
że nie spotkała nikogo ładnego. Nie mniej jednak zawsze kogoś tam upatrzy i ze
wszystkich moich przyjaciół, właśnie ona daje na tę akcję najwięcej kasy. Każdy
ma swoje kryteria, ja co roku szukam białego robota, który na światełku do
nieba stoi pod TK MAXXem.
Przy okazji opowiadania o seniorach
chciałem wam przedstawić dwóch wyjątkowych panów. Obaj zupełnie różni, choć
rówieśnicy, mają po siedemdziesiąt lat. Jeden to ojciec mojego kolegi Krzyśka,
drugi mój kolega. Tak, mam kolegów w tym wieku, mówimy do siebie na ty i
rozmawiamy na wszystkie tematy.
Obaj
niedawno odmienili swoje życie w związku z trudnymi momentami. Tato Krzyśka,
pan Marian, stracił żonę, Wojtek pokonał raka.
Otóż
okazuje się, że na pasje i aktywność w jakiejkolwiek dziedzinie życia, nigdy
nie jest za późno. Pan Marian jest tego najlepszym dowodem. Po tym jak został
sam robi tysiąc rzeczy. Każdy z nas mógłby mu pozazdrościć energii. W czasie
opiekowania się chorą żoną, był instruowany i uczył się wszystkiego, chłonąc
wiedzę od niej. Teraz działa sam, ale jak?. W domu robi wszystko. Nie zajada
się suszoną kiełbasą z musztardą, tylko gotuje, pełna profeska, pierogi,
ciasta, zapiekanki. Trudno mu obsługiwać piekarnik, więc dostał od Krzyśka
prodiż i teraz działa na całego. Codziennie spaceruje, przemierzając spore
odcinki, wybiera miejsca i dzielnice, które wiążą się ze wspomnieniami. Zgłosił
się, jako wolontariusz w hospicjum, a do tego naprawdę trzeba siły i jaj. Wspiera
swoją wiedzą i doświadczeniem radę spółdzielni mieszkaniowej i radę osiedla, na
którym mieszka. Wiedza to spora, bo w życiu zawodowym (i prywatnym) jest
wyjątkowo interesującym człowiekiem. To inżynier, który miał własny warsztat, w
którym robił repliki starej broni. Jest autorem elementów, z których zrobiony
był okrągły stół. Ten okrągły stół. W pewnym momencie postanowił się
przebranżowić. Nauczył się bankowości i pracował w kilku dużych bankach, jako
specjalista od ryzyka kredytowego. Z kolegami ze szkoły spotyka się na brydża. Żeby
móc czytać książki, skanuje je i powiększa, bo na czytanie normalnego druku nie
pozwala mu wzrok. Uczęszcza na wykłady uniwersytetu trzeciego wieku, wybierając
ciekawe dla siebie zajęcia. Historia sztuki, psychologia, wykłady o podróżach. Takie
zajęcia z historii odbywają się na przykład w Muzeum Powstania Warszawskiego
czy w synagodze. Rozważa jeszcze zajęcia na basenie. Zacieśnia kontakty z
synem, spotykając się z nim regularnie na posiłkach, które sam przygotowuje, dwa
razy w tygodniu chodzi na cmentarz. Jest superenergicznym starszym panem i
kiedy leże z orzeszkami na łóżku zastanawiając się czy dzisiaj iść na trening
czy nie, to od razu myślę o nim i dostaje kopa. Jeżeli On w wieku
siedemdziesięciu lat robi te wszystkie rzeczy, to ja mam wręcz obowiązek ruszyć
dupę z kanapy.
Drugi z panów, to Wojtek, mój kolega.
Po chemii,
którą musiał przejść nie może teraz otwierać puszek, więc teraz jak podaje mi
colę mówi: - weź mi kurwa otwórz te
puszkie, bo ja tymi paluchami to już nawet palcówki bym nie zrobił. Kurwy w
ustach Wojtka nie rażą, są jak przecinki. Idealnie pasują do jego warszawskiej
mowy w stylu: polecim poniatoszczakiem,
czy, ta moja lekarka to już rupieć, ale
ma dobre dupe. Żebyście mogli docenić w jak fantastyczny sposób opowiada
różne historyjki tym swoim językiem powinno się założyć videobloga, ale odkąd
robi to Ryszard Czarnecki, to jakoś źle mi się to kojarzy. Teraz jest
właścicielem firmy budowlanej, ale całe życie zawodowe dochodził do tego ciężką
pracą na różnych budowach. Pracował w Iraku, na Ukrainie (elektrownia atomowa),
w Rosji, Kuwejcie, w Niemczech i w całym naszym kraju. Jest współtwórcą takich
warszawskich budynków jak Marriott, Intercontinental, Domy Centrum, Złote
tarasy, Centrum Finansowe, oba Intraco, Sheraton, Radison, Warta, Rondo 1, Biblioteka
Uniwersytecka i wielu, wielu innych. Zbudował także ten apartament ze szklanym
dachem dla Kulczyka, który widać z Łazienek. Wojtek jest prawdziwym
warszawiakiem, od Grzesiuka dostał w łeb jak był małym chłopcem. Przy pierwszym
spotkaniu można się go wystraszyć. Mówi, a właściwie krzyczy barytonem, często
bluźni i jest bardzo wysoki, ale jak już się go pozna można zobaczyć, że serce
ma na dłoni. Pomaga chorym ludziom i rozpieszcza swoich pracowników, gdybym nie
miał uczulenia na słowo gruz i remont marzyłbym o pracy u niego. Kiedyś pojechaliśmy
we czterech wyrabiać karty kibica na stadionie Legii. Ja, Wojtek, nasz znajomy
Andrzej i mój niemiecki kolega Krystian. Kiedy podjechał po nas samochodem i wskoczyliśmy
do środka ja usiadłem z przodu a Krystian z tyłu, Wojtek nie przestawał mówić:
- patrz jak łajdak jedzie, w kurwe jebany
osioł, co ty synek taki wystraszony jesteś?. Krystian siedział z tyłu jak chłopczyk,
i wpatrywał się w odbicie Wojtka w lusterku. Na stadionie robili nam wszystkim
zdjęcia do kart i Wojtek nie mógł dosłyszeć, co mówiła fotografka, pomagał mu
Andrzej. Kiedy laska prosiła, żeby się przesunął w prawo, albo lewo patrzył na
Andrzeja a ten mówił na przykład – pani się
pyta, czy chcesz tło z Wieżą Eiffla czy z lasem?. Żeby się odwdzięczyć
poczekał aż do zdjęcia usiądzie Andrzej, dookoła którego kłębił się tłum
dresów, legionistów. Wojtek odszedł parę kroków i tym swoim głosem ryknął do Andrzeja:
- że też się panu chciało aż z Krakowa
jechać do nas. Andrzej zbladł a kibice poczerwienieli. Razem działali już,
kiedy poszliśmy na obiad. Postanowili zawstydzić kelnerkę, najbardziej jednak
wstydził się Krystian, który jakby mógł to wsadziłby głowę do zupy. Andrzej
przedstawiał Wojtka pani obsługującej nasz stolik a Wojtek dopowiadał:
-
Wujek jest misjonarzem, przyjechał do kraju z Afryki
-
Ale chuj mnie stoi, proszę panienki jak należy
Kelnerka nie wiedziała gdzie podziać oczy:
-
Na dzisiejszy upał polecam napój „saturator”
-
Pani mnie pozwoly w takim razie ten saturator.
Można
by tak o nim pisać w nieskończoność. Przygód miał przez całe życie tyle, że
obdzieliłby ze trzy osoby, najwięcej z kobietami. Do dzisiaj jak coś
przeskrobie musi żonę przepraszać kupując jej futra. Jest bardzo otwartym i
tolerancyjnym starszym panem, ale jak się wkurwi to i dzisiaj potrafi pacnąć w
łeb, jak ktoś zasłuży. Ostatnio rozmawiał przy mnie przez telefon:
- …A, to
chłopaków pan lubi, to powinien pan koniecznie zobaczyć naszego nowego
kościelnego, taki piękny chłopak, chyba z Brazylii, poprzedni był czarny, chyba
nasz ksiądz lubi takich egzotycznych, no mówię panu, w locie go można wyjebać
taki piękny… naprawdę, jak po kolędzie przyszli to musiałem starą trzymać…
To podobno była rozmowa z klientem. Z księgową też
rozmawia w osobliwy sposób:
- …Ala, co ty
mnie pierdolisz?, przyjadę i ci przywiozę te wszystkie papierki.
Tak
mnie dzisiaj wzięło na rozmyślanie o seniorach, przez tego Owsiaka. Na przykładzie
tych dwóch panów chciałem wam pokazać jak interesujący są ludzie, których
codziennie mijamy na mieście czy w autobusach. Ustąpiłem kiedyś jednemu panu
miejsca w tramwaju i tak się zagadaliśmy, że obaj dojechaliśmy do pętli, gdzie
jeszcze z godzinę siedzieliśmy na ławce. Okazało się, że walczył w powstaniu i
mówi w jedenastu językach, a rozmowa była o książkach. Wczoraj pan widzący, że
grzebie w komórce zapytał mnie czy w tym urządzeniu można sprawdzić, o której będą
skoki narciarskie. Jak mu odpowiedziałem, nie mógł wyjść z podziwu, że w takim
małym urządzeniu są informacje o skokach. Ja też się dziwie. Miał w ręce piękną
torbę, niech się schowa badziewie z sieciówek. Bardzo się polubiliśmy, bo mówił
do mnie młody człowieku. Okazało się, że torba jest ode mnie starsza o dziesięć
lat. Zobaczcie jak wygląda, to jak dzieło art deco.
Idźcie proszę dzisiaj wrzucić kasę do puszek.
p.s.
Moi rodzicie obchodzą dziś czterdziestą rocznice
ślubu, wysłałem im prezent z listem, który miał być zabawny, ale okazało się,
że wszyscy przy nim płaczą. Złamał nawet moja siostrzenicę.
p.s. 2
Krakowiakom polecam wystawę Warhola, macie czas do
10.02, a w Warszawie ruszają w TR powtórki ich największych spektakli z
ostatnich dziesięciu lat. Dobra wystarczy, bo się Pegaz zrobi z tego bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz