niedziela, 13 stycznia 2013

ORKIESTRA


- Siema, skąd jesteście?
- Siema Jurek, przyjechaliśmy z Wąbrzeźna, nasza klasa zbierała kasę już od dwóch tygodni, nawet w sklepiku szkolnym, mamy, uwaga wow siedemset dziewięćdziesiąt cztery złote, siedemnaście groszy, dziękujemy panu z piekarni, który wypiekał bułki, uwaga, w kształcie serduszek, które jedliśmy w trakcie zbiórki, dziękujemy też panu, który nas wpuścił do pociągu i pani, która nas z niego wypuściła, pozdrawiamy Ankę i Janka z Radomska, jesteście super, w przyszłym roku tez będziemy, siema.
- Halo halo Szczecin?
- Siema, siema, tu Szczecin, my tu wszyscy zwariowaliśmy, woooooow, z okazji zbiórki jedna pani od rana tańczy salsę a jeden pan nie oddycha, też dla orkiestry, mamy super gwiazdy i tort w kształcie serduszka, czekamy na światełko, wszyscy oszaleli, siema.

            Uwielbiam, szanuje i wspieram. Dzień zbiórki kasy przez orkiestrę jest jak święta w styczniu. Ludzie znowu na jeden dzień się zmieniają, dzieci w mroźny dzień chodzą z puszkami, ktoś wychodzi do nich z herbatą i kanapkami a oni naklejają darczyńcom serduszka, bez których nikt tego dnia nie ośmieli się pokazać na mieście, a są i tacy, którzy noszą je przez tydzień. Te dzieciaki, które zbierają siano i przyjeżdżają do telewizji, żeby to powiedzieć osobiście Jurkowi, stojąc w kilkugodzinnej kolejce, spocone i zmęczone, są godne podziwu. W telewizji tylko tego dnia nikt nie spina dupy i wszyscy są uśmiechnięci. Prezenterzy i operatorzy prześcigają się w pokazaniu jak są wyluzowani, wywracając ten ekranowy świat do góry nogami. Nawet Fakty czy Panorama są prowadzone przez oklejonych serduszkami redaktorów.

            We wszystkich programach, najważniejszy tego dnia jest On, król stycznia, sprawca zamieszania, w żółtej koszuli, czerwonych jeansach i okularach w stylu wczesnej Niny T. Nakręca całe towarzystwo latając po kraju aż do momentu późnowieczornej licytacji, przy której traci głos. Jak na koniec płacze to płacze z nim pół Polski, ja też.

            W tym roku zbiórka na dzieci i seniorów. Nie ma bata, żeby się nie dołączyć, bo dzieci jedni z nas będą mieli, inni nie, ale starzy to już będziemy wszyscy. Tym ludziom potrzeba balkoników, antyodleżeniowych materacy i innych gadżetów, ale przede wszystkim szacunku. Mieli trudne życie, okupacja, wojna, prl i starość, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki a nie pozwala na to wysokość emerytury. Podobno, co trzecia starsza osoba w Polsce cierpi na depresje, przerażające.

            Potrzebne są domy spokojnej starości. Tylko nie takie umieralnie, brudne i nudne, tylko takie, jakie istnieją już na świecie. Jak Szpara mieszkała w Anglii i latałem tam, co weekend to zawsze idąc do Sainsbury (Strasburgera po polsku) zatrzymywałem sie przy takim domu. Cały przeszklony parter pozwalał zobaczyć, co dzieje się w środku. A tam, stoły, przy których seniorzy grali w karty, oglądali telewizję, albo siedzieli sobie przy herbatce. Bez względu na to, ile razy dziennie tamtędy przechodziłem zawsze przy oknie siedziały dwie panie. Jedna z długimi włosami, wysoko upiętymi w kok, druga w stylu mojej Zdzisławy z uspeyowanym kaskiem z loków. Zawsze pogodne, uśmiechnięte machały do mnie, a ja jak osiołek wzruszałem się na ich widok. Ten dom wyglądał tak zachęcająco, że sam miałem ochotę tam posiedzieć. Nie była to smutna baza dla dziadków, tylko wczasy wesołego staruszka. Ci ludzie byli tam naprawdę szczęśliwi.

            Dlatego tak się cieszę z pomysłu na zbiórkę w tym roku. Wszystko jedno jak to wspieracie, biorąc udział w tych kosmicznych licytacjach (każdy z was pewnie sam potrafi wymienić najdziwniejsze licytowane rzeczy), czy wrzucając kasę do puszki. Muszę jeszcze raz wspomnieć Szparę, bo ona ma swoje kryteria przyznawania kasy. Kiedyś przyszła do mnie w dzień zbiórki i nie miała serduszka, na pytanie, dlaczego nikomu nie dała jeszcze forsy, odpowiedziała, że nie spotkała nikogo ładnego. Nie mniej jednak zawsze kogoś tam upatrzy i ze wszystkich moich przyjaciół, właśnie ona daje na tę akcję najwięcej kasy. Każdy ma swoje kryteria, ja co roku szukam białego robota, który na światełku do nieba stoi pod TK MAXXem.

            Przy okazji opowiadania o seniorach chciałem wam przedstawić dwóch wyjątkowych panów. Obaj zupełnie różni, choć rówieśnicy, mają po siedemdziesiąt lat. Jeden to ojciec mojego kolegi Krzyśka, drugi mój kolega. Tak, mam kolegów w tym wieku, mówimy do siebie na ty i rozmawiamy na wszystkie tematy.

            Obaj niedawno odmienili swoje życie w związku z trudnymi momentami. Tato Krzyśka, pan Marian, stracił żonę, Wojtek pokonał raka.

            Otóż okazuje się, że na pasje i aktywność w jakiejkolwiek dziedzinie życia, nigdy nie jest za późno. Pan Marian jest tego najlepszym dowodem. Po tym jak został sam robi tysiąc rzeczy. Każdy z nas mógłby mu pozazdrościć energii. W czasie opiekowania się chorą żoną, był instruowany i uczył się wszystkiego, chłonąc wiedzę od niej. Teraz działa sam, ale jak?. W domu robi wszystko. Nie zajada się suszoną kiełbasą z musztardą, tylko gotuje, pełna profeska, pierogi, ciasta, zapiekanki. Trudno mu obsługiwać piekarnik, więc dostał od Krzyśka prodiż i teraz działa na całego. Codziennie spaceruje, przemierzając spore odcinki, wybiera miejsca i dzielnice, które wiążą się ze wspomnieniami. Zgłosił się, jako wolontariusz w hospicjum, a do tego naprawdę trzeba siły i jaj. Wspiera swoją wiedzą i doświadczeniem radę spółdzielni mieszkaniowej i radę osiedla, na którym mieszka. Wiedza to spora, bo w życiu zawodowym (i prywatnym) jest wyjątkowo interesującym człowiekiem. To inżynier, który miał własny warsztat, w którym robił repliki starej broni. Jest autorem elementów, z których zrobiony był okrągły stół. Ten okrągły stół. W pewnym momencie postanowił się przebranżowić. Nauczył się bankowości i pracował w kilku dużych bankach, jako specjalista od ryzyka kredytowego. Z kolegami ze szkoły spotyka się na brydża. Żeby móc czytać książki, skanuje je i powiększa, bo na czytanie normalnego druku nie pozwala mu wzrok. Uczęszcza na wykłady uniwersytetu trzeciego wieku, wybierając ciekawe dla siebie zajęcia. Historia sztuki, psychologia, wykłady o podróżach. Takie zajęcia z historii odbywają się na przykład w Muzeum Powstania Warszawskiego czy w synagodze. Rozważa jeszcze zajęcia na basenie. Zacieśnia kontakty z synem, spotykając się z nim regularnie na posiłkach, które sam przygotowuje, dwa razy w tygodniu chodzi na cmentarz. Jest superenergicznym starszym panem i kiedy leże z orzeszkami na łóżku zastanawiając się czy dzisiaj iść na trening czy nie, to od razu myślę o nim i dostaje kopa. Jeżeli On w wieku siedemdziesięciu lat robi te wszystkie rzeczy, to ja mam wręcz obowiązek ruszyć dupę z kanapy.

            Drugi z panów, to Wojtek, mój kolega.

            Po chemii, którą musiał przejść nie może teraz otwierać puszek, więc teraz jak podaje mi colę mówi: - weź mi kurwa otwórz te puszkie, bo ja tymi paluchami to już nawet palcówki bym nie zrobił. Kurwy w ustach Wojtka nie rażą, są jak przecinki. Idealnie pasują do jego warszawskiej mowy w stylu: polecim poniatoszczakiem, czy, ta moja lekarka to już rupieć, ale ma dobre dupe. Żebyście mogli docenić w jak fantastyczny sposób opowiada różne historyjki tym swoim językiem powinno się założyć videobloga, ale odkąd robi to Ryszard Czarnecki, to jakoś źle mi się to kojarzy. Teraz jest właścicielem firmy budowlanej, ale całe życie zawodowe dochodził do tego ciężką pracą na różnych budowach. Pracował w Iraku, na Ukrainie (elektrownia atomowa), w Rosji, Kuwejcie, w Niemczech i w całym naszym kraju. Jest współtwórcą takich warszawskich budynków jak Marriott, Intercontinental, Domy Centrum, Złote tarasy, Centrum Finansowe, oba Intraco, Sheraton, Radison, Warta, Rondo 1, Biblioteka Uniwersytecka i wielu, wielu innych. Zbudował także ten apartament ze szklanym dachem dla Kulczyka, który widać z Łazienek. Wojtek jest prawdziwym warszawiakiem, od Grzesiuka dostał w łeb jak był małym chłopcem. Przy pierwszym spotkaniu można się go wystraszyć. Mówi, a właściwie krzyczy barytonem, często bluźni i jest bardzo wysoki, ale jak już się go pozna można zobaczyć, że serce ma na dłoni. Pomaga chorym ludziom i rozpieszcza swoich pracowników, gdybym nie miał uczulenia na słowo gruz i remont marzyłbym o pracy u niego. Kiedyś pojechaliśmy we czterech wyrabiać karty kibica na stadionie Legii. Ja, Wojtek, nasz znajomy Andrzej i mój niemiecki kolega Krystian. Kiedy podjechał po nas samochodem i wskoczyliśmy do środka ja usiadłem z przodu a Krystian z tyłu, Wojtek nie przestawał mówić: - patrz jak łajdak jedzie, w kurwe jebany osioł, co ty synek taki wystraszony jesteś?. Krystian siedział z tyłu jak chłopczyk, i wpatrywał się w odbicie Wojtka w lusterku. Na stadionie robili nam wszystkim zdjęcia do kart i Wojtek nie mógł dosłyszeć, co mówiła fotografka, pomagał mu Andrzej. Kiedy laska prosiła, żeby się przesunął w prawo, albo lewo patrzył na Andrzeja a ten mówił na przykład – pani się pyta, czy chcesz tło z Wieżą Eiffla czy z lasem?. Żeby się odwdzięczyć poczekał aż do zdjęcia usiądzie Andrzej, dookoła którego kłębił się tłum dresów, legionistów. Wojtek odszedł parę kroków i tym swoim głosem ryknął do Andrzeja: - że też się panu chciało aż z Krakowa jechać do nas. Andrzej zbladł a kibice poczerwienieli. Razem działali już, kiedy poszliśmy na obiad. Postanowili zawstydzić kelnerkę, najbardziej jednak wstydził się Krystian, który jakby mógł to wsadziłby głowę do zupy. Andrzej przedstawiał Wojtka pani obsługującej nasz stolik a Wojtek dopowiadał:

- Wujek jest misjonarzem, przyjechał do kraju z Afryki
- Ale chuj mnie stoi, proszę panienki jak należy

Kelnerka nie wiedziała gdzie podziać oczy:

- Na dzisiejszy upał polecam napój „saturator”
- Pani mnie pozwoly w takim razie ten saturator.

            Można by tak o nim pisać w nieskończoność. Przygód miał przez całe życie tyle, że obdzieliłby ze trzy osoby, najwięcej z kobietami. Do dzisiaj jak coś przeskrobie musi żonę przepraszać kupując jej futra. Jest bardzo otwartym i tolerancyjnym starszym panem, ale jak się wkurwi to i dzisiaj potrafi pacnąć w łeb, jak ktoś zasłuży. Ostatnio rozmawiał przy mnie przez telefon:

- …A, to chłopaków pan lubi, to powinien pan koniecznie zobaczyć naszego nowego kościelnego, taki piękny chłopak, chyba z Brazylii, poprzedni był czarny, chyba nasz ksiądz lubi takich egzotycznych, no mówię panu, w locie go można wyjebać taki piękny… naprawdę, jak po kolędzie przyszli to musiałem starą trzymać

To podobno była rozmowa z klientem. Z księgową też rozmawia w osobliwy sposób:

- …Ala, co ty mnie pierdolisz?, przyjadę i ci przywiozę te wszystkie papierki.

            Tak mnie dzisiaj wzięło na rozmyślanie o seniorach, przez tego Owsiaka. Na przykładzie tych dwóch panów chciałem wam pokazać jak interesujący są ludzie, których codziennie mijamy na mieście czy w autobusach. Ustąpiłem kiedyś jednemu panu miejsca w tramwaju i tak się zagadaliśmy, że obaj dojechaliśmy do pętli, gdzie jeszcze z godzinę siedzieliśmy na ławce. Okazało się, że walczył w powstaniu i mówi w jedenastu językach, a rozmowa była o książkach. Wczoraj pan widzący, że grzebie w komórce zapytał mnie czy w tym urządzeniu można sprawdzić, o której będą skoki narciarskie. Jak mu odpowiedziałem, nie mógł wyjść z podziwu, że w takim małym urządzeniu są informacje o skokach. Ja też się dziwie. Miał w ręce piękną torbę, niech się schowa badziewie z sieciówek. Bardzo się polubiliśmy, bo mówił do mnie młody człowieku. Okazało się, że torba jest ode mnie starsza o dziesięć lat. Zobaczcie jak wygląda, to jak dzieło art deco.

Idźcie proszę dzisiaj wrzucić kasę do puszek.



p.s.
Moi rodzicie obchodzą dziś czterdziestą rocznice ślubu, wysłałem im prezent z listem, który miał być zabawny, ale okazało się, że wszyscy przy nim płaczą. Złamał nawet moja siostrzenicę.
p.s. 2
Krakowiakom polecam wystawę Warhola, macie czas do 10.02, a w Warszawie ruszają w TR powtórki ich największych spektakli z ostatnich dziesięciu lat. Dobra wystarczy, bo się Pegaz zrobi z tego bloga. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz