czwartek, 17 stycznia 2013

PAMIĘTNIKI Z WAKACJI – PRZYSUCHA

Blog roku

Trochę zaniedbałem serie wpisów o wyjazdach. Teraz ważna jest jak nigdy, bo kategorie, z której startuje do bloga roku ocenia Marek Kamiński.
 Wyjazd do Przysuchy był jednym z najfajniejszych, na jakim byliśmy z całą ekipą. Choć nie zaczął się najlepiej. Pokłóciliśmy się w domu a Arletą o to, że zmieniła mi kanał w telewizorze i ten błahy powód był zapalnikiem mega awantury. Poleciały inwektywy i trzaskały drzwi. Jednak kryzys zażegnaliśmy i już tylko na siebie warcząc pojechaliśmy na miejsce.

            Wybieraliśmy lokalizacje gmerając w necie, każdy miał ochotę na fajny weekend, ale nie wiedzieliśmy gdzie. Szpara w końcu wynalazła jakoś tę Przysuchę koło Radomia i na miejscu stawili się wszyscy: Ja, Arleta, Szpara, Michał, Dominik, Tolka, Łukasz i Kaśka z Pawłem. Choć w różnej kolejności, ja, Arleta i Dominik dojechaliśmy, jako ostatni i towarzystwo było już kapkę zezowate.

            Jakaś kobieta ma tam ośrodek wczasowy, który wynajmuje koloniom. Wygląda jakby czas zatrzymał się na latach osiemdziesiątych, ale jej syn na terenie ośrodka postawił cztery domki - bliźniaki i wyposażył je zupełnie nie w stylu mamy. Jeden dostał się nam.

            To było wyjątkowe lato. Dni mieliśmy gorące a noce zaskakująco zimne, czymś tam chyba wypsikano teren, bo nikogo przez cały pobyt nie ugryzł komar. Pomimo tego, że siedzieliśmy całe dnie na zewnątrz a nawet połowę nocy. Nigdy w życiu w tak krótkim czasie nie zjadłem tylu rzeczy z grilla. Służył nam do przygotowywania wszystkich posiłków, poza śniadaniem. Palił się na okrągło. Stół uginał się od żarcia, bo w tej grupie każdy ma, co chwila ochotę na coś innego. Przed każdym takim wyjazdem jest wizyta w dużym sklepie, gdzie okazuje się, że każdy wybiera inny rodzaj piwa, pali inne fajki, ktoś chce karkówki, ktoś inny kiełbasy. Do tego siedem rodzajów słonych przegryzek i jedna jedyna zgodność – mocne alko, tania łycha z Biedronki.

            Przez cały pobyt na stole zmieniały się posiłki. Za dekoracje robiły powtykane w puszki po Lechu i Żywcu długie świeczki, które miały być niekapkami a zakapkały całe puszki. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej i później plastykowym nożykiem wyczyściłem tyle papryki. Każdy był za coś odpowiedzialny, Tolka najlepiej rozpala grill, Szpara doprawia, więc i mnie coś znalazły do roboty.

            Dodatkowe atrakcje do wieczornych Posadówek mieliśmy dwie. Pierwsza to spory batut, na który każdy miał ochotę po kilku browarach, druga to Sylwia i jej goście, która przyjechała do drugiej części naszego bliźniaka.

            W nocy widać było w całym ośrodku tylko nasz stół, oświetlony przez świece. Reszta tonęła w mroku. Jakimś jednak cudem, chyba jeszcze za dnia udało nam się ten batut znaleźć. Był oddalony od naszej miejscówki o jakieś sto metrów i ciężko tam było trafić w ciemnościach, ale obietnica genialnej zabawy była kusząca i mobilizowała. Zważywszy na to, że zabawka ta jest chyba przeznaczona dla dzieci a nie dla „młodzieży” to reagowała osobliwie. Jak równo odbijało się kilka osób to pracowało to rytmicznie, gorzej jak ktoś się wybił (dosłownie) z rytmu. Ja w tamtym czasie ważyłem ze wszystkich najwięcej i jak skakałem na batut, wszyscy upadali. Przerwała nam brutalnie kierowniczka koloni, bo podobno dzieci nie mogły przez nas spać. Zabawa ta sprawiała, że lataliśmy bardzo wysoko i była zalążkiem dyskusji o kosmosie, życiu pozaziemskim, psie Łajce i samolotach, która jest uwieczniona kamerą i choć nic nie widać poza świecami, każdy głos daje się rozpoznać doskonale. Nie nadaje się jednak do załączenia, bo wszyscy są na niezłej bani, a przepisać tego nie dam rady.

            Sylwia natomiast pojawiła się, kiedy szykowaliśmy się do kolacji. Pasowała do miejsca jak krowie waltornia. Otoczenie domków nad jeziorem wymaga luźnego outfitu. My wszyscy w szortach i podkoszulkach na nogach klapki i chustki na głowach a ona cała nie taka jak trzeba. Podjechała taksówką z dwiema koleżankami, ubrane jak na dyskotekę w Radomiu i butach na obcasach. Objuczone torbami z Lidla zaczęły się rozkładać, nas siedzących przy stole obok, olały. Świeczki, serwetki i kubeczki nic nam nie mówiły, ale jak jedna nałożyła tiarę domyśliliśmy się, że nasze sąsiadki przyjechały tu zrobić wieczór panieński. Zwłaszcza, że w niedługim czasie pojawiło się dwóch striptiserów, niestety adekwatnych do pobliskiego Radomia, co spotkało się z komentarzem ze strony naszego stolika – jakie miasto tacy striptiserzy.

            Trzy panie i dwóch panów bardzo szybko przeniosło się do wewnątrz domku. My jeszcze długo siedzieliśmy na zewnątrz i musieliśmy słuchać pisków i krzyków ich imprezy. W środku dodatkowo, co chwila błyskał flesz. Nie mieliśmy specjalnego szacunku dla Sylwii, bo się z nami nie przywitała, ale robienie zdjęć z gołym facetem przed ślubem, tylko wzmogło nasze przekonanie, że to imbecyl.

            Najlepsza niespodzianka czekała ją jednak rano. Okazało się, że jest nie tylko tak głupia, żeby się fotografować i nie tylko z obcymi facetami w poprzedzający ślub wieczór, ale powiedziała o miejscu przyszłemu małżonkowi. Chyba, że zrobiła to jedna z życzliwych koleżanek, co dowodzi tego, że Sylwia w doborze gości okazała się wyjątkową kretynką. Tak, więc siedząc przy śniadaniu mogliśmy podziwiać jak pan młody w towarzystwie rodziców puka do drzwi, za którymi zaledwie kilka godzin temu skończyła się balanga i wszyscy goście śpią. Kiedy wszyscy wyszli przed domek Szpara i Dominik nie odmówili sobie komentarza w stylu „Sylwii nie pykło”.

            Dość nam było tych atrakcji i jeszcze bardziej szkoda słonecznego dnia, więc poszliśmy na plaże. Nasza grupa wyglądała bardziej jak pielgrzymka do Częstochowy. Głośna i kolorowa. Nigdy nie wiadomo, co będzie potrzebne na plaży, więc zabrać należy wszystko. Apaszki, pareo, koce, ręczniki i okulary wszelkie. Wszystkie te chustki przyczyniły się do odkrycia przeze mnie talentu robienia różnych rzeczy ze szmaty na głowie. Potrafię zrobić księżniczkę Leie, Julie Tymoszenko, Erykah Badu a nawet jednorożca. Zważając na to, że codziennie piliśmy do późna, rano na plaże szliśmy albo na kacu albo jeszcze pijani. Ludzie w popłochu zabierali przed tą ekipą swoje pociechy.

            Żeby uniknąć zgiełku, który wesołe rodzinki urządzały na piasku, rozkładaliśmy się na pomoście, gdzie poza nami był tylko ratownik. Część ludzi pływała, część się opalała, inni drzemali. W pewnym momencie Szpara odeszła spory kawałek, bo na stan, w którym była postanowiła, że pomogą jej flaki. Przydreptała z tą miską i usiadła na pomoście. Obserwowałem ją z zazdrością jak jadła te flaki, ale odmówiła podzielenia się. Zaskoczyło mnie to, co stało się jak zjadła. Podsunęła się do brzegu pomostu i wrzucała kawałki kruszonej bułki od flaków do kąpieliska, postanowiłem dociec, o co chodzi, ale ani ja ani ona nie mogliśmy głośno mówić, więc przyczołgałem się i pytam:

- Lalka, co ty robisz?
- Chleb rzucam
- Widzę, ale po co?
- Chciałabym, żeby Arleta podpłynęła, ale nie mogę krzyczeć.

            Obok pomostu znajdowała się także wypożyczalnia sprzętu wodnego. Ludzie stali tam w kolejce po rowery i kajaki, bo było ich za mało. My mogliśmy podchodzić poza kolejnością, bo to, z czego chcieliśmy korzystać, nie było pożądane przez czekających. Każdy chciał tam dostać dziadowski plastikowy rowerek, który wyglądał jak mydelniczka, my woleliśmy te stare, zrobione z drewnianej ławki i dwóch łopatowych wiatraków. Wprawdzie wysiadało się z tego kompletnie mokrym, ale robiło piękny efekt jak szybko się pedałowało. Arleta, Michał i Szpara wybrali jednak łódkę, w której Arleta robiła za Kate Winslet, Michał się opalał a Szpara wiosłowała.

            Po kąpieli słonecznej i wodnych zabawach wracaliśmy do domku. Po drodze natykając się na stolik przy jadłodajni w naszym ośrodku, przy którym zajadali obiad: Sylwia, przyszły małżonek, rodzice i striptiser. Koleżanki i drugi pan z zeszłego wieczoru, gdzieś się ulotnili.

            Kolejny grill był utrudniony przez bardzo chłodny wieczór, ale nikt nie chciał rezygnować z imprezy, więc tylko poowijaliśmy się w koce. Świece - kapki, które oświetlały stół służyły także do odpalania papierosów. Niejedne szorty za dwadzieścia dziewięć złotych nabyte na ten wyjazd w Terranovej zostały zniszczone bezpowrotnie. Wieczorem, kiedy wszyscy już leżeli w łóżkach zostali odwiedzeni przez Szparę. W turbanie na głowie, zrobionym z koca (jako Żanuaria) i butelką żołądkowej gorzkiej w jednej ręce i łyżką w drugiej. Surowo pilnowała, żeby po tym chłodnym wieczorze każdy wypił syrop przed snem.

            Z tego wyjazdu zapamiętam jeszcze podręczną lodówkę, którą zabrał ze sobą Dominik, bo jak twierdził – muszę mieć w nocy zimną colę do picia. Chodził spać w takim stanie jak cała reszta więc nigdy się tej coli w nocy nie napił, za to akompaniamentem do snu było ciągłe bzzzzzzzzzzzzzzz, przerywane chrząkaniem i chrapaniem Arlety, która miała łóżko między mną i Dominikiem z lodówką.



Na pierwszym zdjęciu, Kaśka, wygląda jak z lat ‘70
Na drugim rowerek.

1 komentarz:

  1. Darmowe ogłoszenia drobne Radom. Wszystkie miejscowości i kategorie w powiecie radomskim: oferty pracy Radom, mieszkania Radom, sprzedaż wynajem, samochody, usługi, towarzyskie i wiele innych. Zapraszamy na Ogłoszenia Radom - Radom Lokalne !

    OdpowiedzUsuń