sobota, 1 czerwca 2013

GLOBUS NA DZIEŃ DZIECKA


            Globus naprawdę ma na imię Bartek. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile razy zwróciłem się do niego po imieniu a lat liczy sobie już piętnaście. Jest moim siostrzeńcem i wielkim fanem piłki nożnej. Przez co jest dzieckiem, któremu w całej rodzinie najprzyjemniej i najłatwiej robi się prezenty. Gdziekolwiek nie byłbym na wakacjach, musze tylko znaleźć sklep lokalnej drużyny i nabyć piłkę, getry czy inne ochraniacze. Wszystko szczerze go ucieszy.

            Na jego przykładzie chciałem Wam przypomnieć jak łatwo jest sprawić dziecku przyjemność. A tego, że radość dziecka udziela się wszystkim nie trzeba chyba tłumaczyć. Nie ma znaczenia czy chodzi o prezenty, niespodzianki czy wycieczki. Dzieci nie uznają dyplomacji i albo cieszą się szczerze albo całym ciałem okazują niezadowolenie lub rozczarowanie.

            U nas czas wczesnej młodości podzielony jest i nazwany terminami wprowadzonymi przez Karolinę, starszą siostrę Bartka. Ona okres przedszkolny dzieli na ten, kiedy nosiła „tatuzy” i ten późniejszy, kiedy to pojawiły się dużo cieńsze „tatopy”. Globus wprawdzie tatop nie nosił, ale był to właśnie ten okres, czyli miał mniej więcej cztery lata.

            Ja już mieszkałem w Warszawie i przyjeżdżałem do domu na chwilę, głównie w weekendy, żeby jak rasowy Słoik zrobić zakupy u matki w lodówce. Odwiedzałem wtedy także siostrę, z którą staraliśmy się nagadać na tyle na ile pozwalał nam czas. Przerywały nam co chwila kręcące się dzieci, które także były spragnione kontaktu z wujkiem.

            W życiu Bartka nie było jeszcze piłki nożnej, ale wielką fascynacją darzył kolej. Kiedy inne matki, celem sprawienia przyjemności zabierały dzieci do parku czy na plac zabaw, moja siostra szła z synem na dworzec kolejowy. Pisk hamujących kół, który niejednemu dorosłemu każe zatykać uszy, był dla niego melodią i cieszył się go jak nic innego.

            Podczas jednej z moich wizyt jak zawsze dochodził do stołu i przerywał moją rozmowę z siostrą, ciągnąc mnie za nogawkę głodny informacji o mojej podróży do domu i samej Warszawie.

            Jednego razu, na odczepne i dla świętego spokoju powiedziałem mu, że następnym razem zabiorę go ze sobą pociągiem. Na drugi dzień zadzwoniła moja siostra i powiedziała, że nie wie jak ja to zrobię, ale Globus spakował do swojego plecaka niezbędne zabawki i siedzi przy drzwiach na krzesełku w oczekiwaniu na kolejową wycieczkę do stolicy. Nie mogłem go zawieźć, więc wymyśliliśmy, że pojedziemy pociągiem do odległego o dwadzieścia kilometrów Ostrowa.

            Nie jestem Wam w stanie opisać, jaką radość sprawiła mu ta wyprawa. Dłonie oparł na szybie w przedziale, pomiędzy którymi przykleił nos. Klęcząc na kanapie chciał opowiedzieć mi o wszystkim, co widzi, ale co chciał wymienić jedną z rzeczy pojawiała się następna. Jedna od drugiej bardziej dla niego atrakcyjna. Wykrzykiwał tylko pojedyncze słowa drzewo, auto, dom…

            Oczy mu lśniły a buzie miał całą różową ze szczęścia. Po dwudziestu minutach szedł ze mną po peronie ściskając mi rękę przekonany, że stare kamienice otaczające dworzec to upragniona Warszawa. Plecaka, w którym niezbędne wówczas dla niego miś, resoraki i klocki nie pozwalał sobie odebrać.

            Zwiedzaliśmy centrum miasta racząc się gorącą pizzą i lodowatą colą, której podanie Bartek skomentował:

- Mama nie pozwala nam pić takich zimnych rzeczy.

            Byliśmy jednak na wakacjach, więc niczego sobie nie odmawialiśmy. Jedliśmy także lody i wszystkie słodycze, jakie tylko wpadły nam w oko. Urlop na wypasie.

            W pewnym momencie Globus gwałtownie zatrzymał się na środku chodnika i nogi jakoś nienaturalnie mu się wygięły. Uda i kolana miał razem, ale stopy mu się rozjechały i ułożyły do środka. Nie trzeba być filozofem, ani nawet rodzicem, żeby szybko się domyślić, o co chodziło:

- Wujek kupe!.

            Nie jest to zadanie łatwe. U każdego takie niespodziewane wezwania natury komplikują wszelkie piesze wycieczki. Tu dodatkowym utrudnieniem były szelki, którymi moja mądra siostra spętała dziecko, chyba całe. Gdyby chodziło o pipi nie byłoby sprawy. W wieku lat czterech siusiaka można bezkarnie wystawiać w dowolnie wybranym miejscu, celem odlania się i nikt nie zwróci ci uwagi. Z kupą tak łatwo nie jest. Nawet małemu Globusowi nie wypada zrąbać się na Ostrowski trotuar.

            Nie było czasu na dyskutowanie i prowadzenie za rękę dziecka, któremu zdeformowało połowę sylwetki. Chwyciłem go pod pachę i biegłem w poszukiwaniu hotelu albo Mc Donalda. Jak na złość nic. Trafiliśmy wreszcie na restaurację, gdzie jednej z kelnerek nie trzeba było nic tłumaczyć. Kiedy zobaczyła mnie z dzieckiem pod pachą, którego buzia nienaturalnie zbladła, wyrwała mi go, jednym ruchem rozpięła tę uprząż i pomogła Globusowi w niezbrukaniu spodni.

            Zrelaksowany czterolatek wraz z wujkiem mogli spokojnie udać się na dworzec. Drodze powrotnej towarzyszyły te same emocje. Upewniłem się, że nie sama „stolica” a podróż koleją była celem naszej wyprawy.

            Kiedy opowiadał o tym moim rodzicom a swoim dziadkom mówił tak szybko, że nie mógł znaleźć adekwatnych do emocji słów i podniecony był tak jak w momencie, kiedy nosem wodził po szybie pociągu. Wszyscy z tej jego radości mieliśmy szklane oczy.


            Jeżeli macie dziecko, któremu można sprawić dzisiaj przyjemność zróbcie to dla jego i własnej satysfakcji. Taka różowa buzia warta jest każdego zachodu.

P.S.
            Bartek jest już teraz duży. Ja jeszcze większy. Obaj nadal mamy marzenia, traf chciał, że oba związane z piłka nożną. On chciałby zobaczyć na żywo mecz naszej reprezentacji a ja wejść na płytę z Kubą Błaszczykowskim, jako dziecięca eskorta. Bartkowi na przeszkodzie stoją tylko terminy, bo na Narodowym biało czerwoni mają grać dopiero we wrześniu. Ja problem mam większy, bo kapitan naszej drużyny jest ode mnie młodszy.
            

1 komentarz: