Globus naprawdę ma na imię Bartek. Na
palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile razy zwróciłem się do niego po imieniu
a lat liczy sobie już piętnaście. Jest moim siostrzeńcem i wielkim fanem piłki
nożnej. Przez co jest dzieckiem, któremu w całej rodzinie najprzyjemniej i
najłatwiej robi się prezenty. Gdziekolwiek nie byłbym na wakacjach, musze tylko
znaleźć sklep lokalnej drużyny i nabyć piłkę, getry czy inne ochraniacze.
Wszystko szczerze go ucieszy.
Na jego
przykładzie chciałem Wam przypomnieć jak łatwo jest sprawić dziecku przyjemność.
A tego, że radość dziecka udziela się wszystkim nie trzeba chyba tłumaczyć. Nie
ma znaczenia czy chodzi o prezenty, niespodzianki czy wycieczki. Dzieci nie
uznają dyplomacji i albo cieszą się szczerze albo całym ciałem okazują
niezadowolenie lub rozczarowanie.
Ja
już mieszkałem w Warszawie i przyjeżdżałem do domu na chwilę, głównie w
weekendy, żeby jak rasowy Słoik zrobić zakupy u matki w lodówce. Odwiedzałem
wtedy także siostrę, z którą staraliśmy się nagadać na tyle na ile pozwalał nam
czas. Przerywały nam co chwila kręcące się dzieci, które także były spragnione
kontaktu z wujkiem.
W
życiu Bartka nie było jeszcze piłki nożnej, ale wielką fascynacją darzył kolej.
Kiedy inne matki, celem sprawienia przyjemności zabierały dzieci do parku czy
na plac zabaw, moja siostra szła z synem na dworzec kolejowy. Pisk hamujących kół,
który niejednemu dorosłemu każe zatykać uszy, był dla niego melodią i cieszył
się go jak nic innego.
Podczas
jednej z moich wizyt jak zawsze dochodził do stołu i przerywał moją rozmowę z
siostrą, ciągnąc mnie za nogawkę głodny informacji o mojej podróży do domu i
samej Warszawie.
Jednego
razu, na odczepne i dla świętego spokoju powiedziałem mu, że następnym razem zabiorę
go ze sobą pociągiem. Na drugi dzień zadzwoniła moja siostra i powiedziała, że
nie wie jak ja to zrobię, ale Globus spakował do swojego plecaka niezbędne
zabawki i siedzi przy drzwiach na krzesełku w oczekiwaniu na kolejową wycieczkę
do stolicy. Nie mogłem go zawieźć, więc wymyśliliśmy, że pojedziemy pociągiem
do odległego o dwadzieścia kilometrów Ostrowa.
Nie
jestem Wam w stanie opisać, jaką radość sprawiła mu ta wyprawa. Dłonie oparł na
szybie w przedziale, pomiędzy którymi przykleił nos. Klęcząc na kanapie chciał
opowiedzieć mi o wszystkim, co widzi, ale co chciał wymienić jedną z rzeczy
pojawiała się następna. Jedna od drugiej bardziej dla niego atrakcyjna.
Wykrzykiwał tylko pojedyncze słowa drzewo, auto, dom…
Oczy
mu lśniły a buzie miał całą różową ze szczęścia. Po dwudziestu minutach szedł
ze mną po peronie ściskając mi rękę przekonany, że stare kamienice otaczające
dworzec to upragniona Warszawa. Plecaka, w którym niezbędne wówczas dla niego
miś, resoraki i klocki nie pozwalał sobie odebrać.
Zwiedzaliśmy
centrum miasta racząc się gorącą pizzą i lodowatą colą, której podanie Bartek
skomentował:
- Mama nie
pozwala nam pić takich zimnych rzeczy.
Byliśmy
jednak na wakacjach, więc niczego sobie nie odmawialiśmy. Jedliśmy także lody i
wszystkie słodycze, jakie tylko wpadły nam w oko. Urlop na wypasie.
W
pewnym momencie Globus gwałtownie zatrzymał się na środku chodnika i nogi jakoś
nienaturalnie mu się wygięły. Uda i kolana miał razem, ale stopy mu się
rozjechały i ułożyły do środka. Nie trzeba być filozofem, ani nawet rodzicem,
żeby szybko się domyślić, o co chodziło:
- Wujek kupe!.
Nie
jest to zadanie łatwe. U każdego takie niespodziewane wezwania natury
komplikują wszelkie piesze wycieczki. Tu dodatkowym utrudnieniem były szelki,
którymi moja mądra siostra spętała dziecko, chyba całe. Gdyby chodziło o pipi
nie byłoby sprawy. W wieku lat czterech siusiaka można bezkarnie wystawiać w
dowolnie wybranym miejscu, celem odlania się i nikt nie zwróci ci uwagi. Z kupą
tak łatwo nie jest. Nawet małemu Globusowi nie wypada zrąbać się na Ostrowski
trotuar.
Nie
było czasu na dyskutowanie i prowadzenie za rękę dziecka, któremu zdeformowało
połowę sylwetki. Chwyciłem go pod pachę i biegłem w poszukiwaniu hotelu albo Mc
Donalda. Jak na złość nic. Trafiliśmy wreszcie na restaurację, gdzie jednej z
kelnerek nie trzeba było nic tłumaczyć. Kiedy zobaczyła mnie z dzieckiem pod
pachą, którego buzia nienaturalnie zbladła, wyrwała mi go, jednym ruchem
rozpięła tę uprząż i pomogła Globusowi w niezbrukaniu spodni.
Zrelaksowany
czterolatek wraz z wujkiem mogli spokojnie udać się na dworzec. Drodze
powrotnej towarzyszyły te same emocje. Upewniłem się, że nie sama „stolica” a
podróż koleją była celem naszej wyprawy.
Kiedy
opowiadał o tym moim rodzicom a swoim dziadkom mówił tak szybko, że nie mógł
znaleźć adekwatnych do emocji słów i podniecony był tak jak w momencie, kiedy
nosem wodził po szybie pociągu. Wszyscy z tej jego radości mieliśmy szklane
oczy.
Jeżeli
macie dziecko, któremu można sprawić dzisiaj przyjemność zróbcie to dla jego i
własnej satysfakcji. Taka różowa buzia warta jest każdego zachodu.
P.S.
Bartek
jest już teraz duży. Ja jeszcze większy. Obaj nadal mamy marzenia, traf chciał,
że oba związane z piłka nożną. On chciałby zobaczyć na żywo mecz naszej
reprezentacji a ja wejść na płytę z Kubą Błaszczykowskim, jako dziecięca
eskorta. Bartkowi na przeszkodzie stoją tylko terminy, bo na Narodowym biało
czerwoni mają grać dopiero we wrześniu. Ja problem mam większy, bo kapitan
naszej drużyny jest ode mnie młodszy.
No tak nasz Globus ;3
OdpowiedzUsuń