piątek, 7 czerwca 2013

KOCHAM KINO


           Odkąd pamiętam zawsze robiło na mnie wrażenie. Fascynujące miejsce. Tylko ty i film. Nie dzwoni telefon, nie kończy się pranie. Nie chce ci się, co chwila herbaty, kanapki czy sprawdzić coś w kalendarzu. Wprawdzie od mojej inicjacji kinowej minęło trochę czasu i w odróżnieniu do Grażyny Torbickiej trochę się zmieniłem. Miłość ta nie ustała.

            Można mieć w domu zestaw super głośników, mega telewizor i nawet postawić sobie fotel, na którym zasiądziesz z popcornem. Możesz wtedy także dowolnie zatrzymywać i zmieniać film a nawet palić papierosa. Nic nie odda tej magii, kiedy z całym tłumem zasiądziesz w pochyłych rzędach.

            Są oczy wiście kina, gdzie można palić papierosy i takie, które fotele a nawet krzesła maja ustawione na płaskiej podłodze, ale i tak są lepsze od projekcji w domu.

            Mój pierwszy raz był w kinie Kosmos w Kaliszu. Siostra zabierała mnie na coniedzielne poranki. Najczęściej były to kolejno wyświetlane części Bolka i Lolka a później, kiedy już widownia podrosła Pan Kleks. Jeszcze dziś mam rumieńce na wspomnienie tych emocji. Golarza Filipa bałem się jak ognia, Adaś Niezgódka mnie wkurzał, pewnie dlatego, że mu zazdrościłem. Najbardziej ze wszystkich bohaterów chciałem poznać Melośmiacza i mieć taki plecak ze śmigłem jak dzieci w części o kosmosie, który trzymasz za drąg, coś jak głośnik pielgrzymkowy, i możesz latać.

            Był też poranek, na którym z braku ciekawszego repertuaru wyświetlono Gremliny. Nie wiem czy ktoś z decydentów podjął decyzję, że jesteśmy już na tyle dużymi dziećmi czy mieli to w nosie, ale cyrk był straszny. Matki goniły po kinie rozwrzeszczane i zaryczane potomstwo. Armagedon. Mnie siostra tylko zapytała czy się boję a ja odpowiedziałem, że nie. Siedzieliśmy do końca. Nie wiem skąd u mnie ten przypływ odwagi. Obawiam się, że kosztowało mnie to tyle energii, że już kilka lat później Lalkę Chucky oglądałem w domu schowany do połowy za futryną. Dziś na takie filmy nie pcham się wcale.

            Moi domownicy to towarzystwo bardzo zróżnicowane. Jak chciałem iść do kina musiałem się zdecydować, kogo wybrać, jako opiekuna. Siostra ma taki śmiech, że trzy rzędy przed nią się obracają, bo sprawdzają czy to widz, czy efekty?. Tato siedzi spokojny i nie przeszkadza, tyle, że jego trudno do kina wyciągnąć. Zdzisława zawsze robi kanapki. Każdy się z niej śmieje a później wszyscy wyciągają łapy. Niestety zadaje pytania i szybko się nudzi. Był kiedyś głośny film Ksiądz, na który poszła cała nasza rodzina. Po seansie zanim jeszcze rodzice wrócili do domu zadzwoniła kuzynka Monika, żeby powiedzieć, że Zdzisława robi wieś, bo przyniosła na salę jedzenie. Kiedy wróciła Zdzisława i jej powiedziałem, oburzyła się: - szkoda, że jej ta wieś nie przeszkadzała jak mi trzy kanapki zjadła.

            Ostatnio po długich namowach Ojciec zabrał mamę do kina.

- Cześć tato, jak film?.
- Na Tsunami byliśmy.
- I jak?
- Matka cały seans płakała, chyba za mocny.
- Daj mi ją.
- Cześć synek.
- Jak film?.
- Ja już go widziałam.
- To nowość jest.
- Coś ty, to już w Faktach było.
- To jak widziałaś, to dlaczego tak płakałaś?.
- Żeby ojcu nie było przykro.

            Są jeszcze dzieci, z którymi obcowanie daje radość ogromną, ale niekoniecznie w kinie. Miałem okazję być pierwszym, który zabrał Globusa na seans. Idąc za rękę do kina Apollo (Kaliskie kina jakoś tak na kosmos się uwzięły) tłumaczyłem mu zasady.

- W kinie nie wolno mówić. Każdy na Sali zapłacił za bilety i chce zobaczyć film w spokoju. Zapamiętuj wszystko o co chcesz zapytać i jak wyjdziemy to mi powiesz. Trzeba się też wysikać, żeby nie łazić i ludziom zasłaniać.
- Dobrze. – Odpowiedział Bartek i z kartonem popcornu wszedł na salę po raz pierwszy w swoim życiu.

            Poszliśmy na Harrego Pottera w której to części główny bohater i jego szkoła brali udział w magicznym turnieju. Globus już na samym początku olał oparcie fotela i stał między rzędami ręką trzymając się siedzenia przed nami. Jedna ręka z kukurydzą zamarła mu w połowie drogi do ust. Co jakiś czas gwałtownie się do mnie obracał i od razu przypominał sobie, że pytania będą po projekcji. Niestety ruszyła go ostatnia scena. Harrym targa dylemat, który raz pcha go do ratowania chłopca a raz do ucieczki i zdobycia pucharu. W filmie muzyka odpowiednio dodaje dramaturgii, mamy zbliżenia na twarze bohaterów. Dodatkowo wzmaga się wiatr, leje deszcz i wszystko razem sprawia, że siedzimy ogromnie podnieceni. To znaczy, ja umiarkowanie, ale Globus ugina rytmicznie nogi, chcąc swoimi ruchami pospieszyć Harrego do podjęcia decyzji. W końcu nie wytrzymuje i na cały gardło krzyczy:

- Biegnij Harry!!!

            Przysięgam Wam, że nawet nie zwrócił uwagi, że ludzie się śmieją. Pytań po wyjściu miął dwanaście tysięcy, ale i tak chciałbym jeszcze kiedyś móc przeżyć jakiś seans z takimi emocjami jak on wtedy.

            Karolina natomiast inicjację kinową przeszła chyba ze swoja mamą, ale uraczyła wujka innym seansem. Zadzwoniła kiedyś do mnie tłumacząc, że w Warszawie jest maraton Zmierzchu, na którym zostanie pokazana ostatnia część. Po tym jak dowiedziałem się gdzie, kiedy i jak wyglądała będzie ta impreza powiedziała, że mama się zgodzi jak ja z nią pójdę, bo jeszcze jest za młoda.

            Siedziałem całą noc w pełnej sali, w której mieści się siedemset siedemdziesiąt siedem osób. Ja, czterech innych opiekunów i nastolatki. Każdy film jest o tym samym, tylko zmieniają się ubrania. Dziewczynki wdychają do bohatera, który wygląda jakby był chory na wszystko i jeszcze się z tym obnosił. Gdzież mu do Komandora Maxa Bensona z Podróży Pana Kleksa?. Każda kolejna część zmierza do pocałunku głównych bohaterów, który nigdy nie następuje. Wiedziałem jednak, na co się szykuję i rzeczy z torebki Karolinki poupychałem w swojej kurtce a ona w tej torebusi wniosła małą łychę. Otrzymywała w czasie seansu smsy od swojej matki o treści: „Karola powąchaj wujka colę”.

            Jeżeli już wspominam dziś kino to przyznam, że najnudniejszy film, na jakim w życiu byłem to ten gdzie Adamczyk gra Chopina. Byłem na wagarach w podstawówce z kolegą z ławki i obaj zasnęliśmy, nawet Stenka nie dała tam rady.

            Filmem, na którym najbardziej wycierpiałem był Titanic. Nie uroniłem ani jednej łzy, ale dostałem bilet w drugim rzędzie i po trzech godzinach zadzierania łba naprawdę odczułem wielkość tego statku. Moja siostra siedziała wyżej, ale była w dziewiątym miesiącu ciąży i przyszła z poduszką, też nie miała lekko.
            Kino jest najgorszym miejscem na pierwszą randkę. Można się wprawdzie zacząć macać, ale nie wolno gadać. Tydzień temu siedziałem w kinie ze Szparą, broń boże nie na randce. Ale para za nami owszem. Film już zaczął się na dobre i trzeba było się skupić na dialogach, ale za nami było ich więcej niż na ekranie. A, bo mówiłaś, że ty znasz hiszpański …a ty już widziałeś coś tego reżysera …myślałem że jednak nie przyjdziesz… Ja zagryzałem wargę i czekałem aż skończą, ale kiedy zaczęli coś sobie pokazywać w telefonie który spadł pod nasze fotele, Szpara nie wytrzymała:

- No kurwa!

I cisza.

            Byliśmy kiedyś z Złotych Tarasach dość dużą grupą. Mnie przypadło miejsce przy końcu, ale obok był jeszcze wolny fotel. Po pół godziny na sale weszła jakaś pani, usiadła koło mnie i ogląda. Po kilku chwilach chciała coś powiedzieć i zdziwiła się widząc mnie. Zerknęła jeszcze na rzędy pod nami

- Byłam się wysikać i chyba nie znajdę męża.
- Niech pani siedzi.
- A to jest ten film o kosmosie?.
- Nie, historyczny.
- A to już z panem obejrzę, i tak nie wiem, która to była sala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz