czwartek, 21 marca 2013

LITEWSKA 1


            Jest koniec lat osiemdziesiątych, akcja rozgrywa się w kamienicy na trzydzieści rodzin, której podwórko wysypane jest żużlem. Są dwa trzepaki, trzy ławki i kilka garaży. Nad wszystkim na słupach przechodzą rury z parą wodną zasilające pobliski zakład pracy, w którym pracują prawie wszyscy jej mieszkańcy.

            Klimat zupełnie jak na wsi, choć za ogrodzeniem podwórka rozciąga się centrum ponad stutysięcznego miasta. Dzieci do dyspozycji mają jeszcze dwa boiska należące do sąsiednich szkół, plac zabaw, drzewa (każde ma swoją nazwę) i rzekę. Wśród kompletnie umorusanej żużlem bandy biegającej od rana do wieczora jest mały Kuba. Rezolutny, pyzaty z kręconymi blond włosami.

            W skład jego codziennych obowiązków wchodzi: jazda na rowerze z Dominikiem i Piotrkiem - najlepszymi kolegami, zjadanie mirabelek prosto z drzewa (szczawiu nie jada z powodu braku nasypu w sąsiedztwie), dokuczanie sąsiadom i „zamawianie” samochodów pędzących po głównej arterii miasta rozciągającej się zaraz za płotem. Kuba boi się tylko dwóch rzeczy: starszego pana pracującego w drewutni na sąsiednim podwórku, który nie wiedzieć czemu nie lubi jak rzuca mu się na dach kamienie i wybiega czasami z kosą (potrzebną w centrum miasta jak rybie parasol) oraz uzbrojonej w bardzo długie i ostre paznokcie swojej starszej siostry.

            Kamienica ze względu na wyjątkowych mieszkańców jest inna niż wszystkie. Każdy zarabia tyle samo, więc nikt specjalnie się nie wyróżnia, dzieci są w podobnym wieku a na każdym piętrze w klatce schodowej wisi grafik sprzątania, z którego sąsiadki przez dzieci zwane ciociami rozliczają się nawzajem. Wszyscy wszystko o sobie wiedzą, każde drzwi są otwarte, więc jeżeli tej czy innej cioci brakuje cukru nie fatyguje się do sklepu tylko wchodzi do mieszkania obok.

            Centrum wydarzeń całego podwórka jest okno na parterze, z którego wystaje połowa cioci Zuzi. Gospodyni okienka ma zakręcone na lokówkę włosy i opiera biust na poduszce ułożonej na parapecie. Wszystkie sąsiadki zatrzymują się tam na kawie, która serwowana jest z nieustannie parującego czajnika. Wujkowie mogą skorzystać z mocniejszych trunków, które z konieczności chronienia morale dzieci ustawione są za firanką. W czasie szybkiej konsumpcji do okna podchodzi najwyżej czterech mężczyzn, zza firanki wystawiane są cztery napełnione kieliszki. Panowie szybko je wychylają, zagryzają kiełbasą i wracają do omawiania polityki, sportu a najczęściej złożoności silnika samochodowego, które w czasie wolnym rozkręcają i skręcają w celu ciągłego udoskonalania swoich fiatów 126p. Dzieci w oknie mogą liczyć na chleb i kompot, żeby nie musiały biegać do swoich mieszkań na wysokich piętrach. Dodatkową atrakcją dla nich jest mąż Zuzi, wujek Mirek. Dzieci go kochają on kocha dzieci. Mówi bardzo głośno jest wysoki i bluźni jak szewc, ale kiedy tylko się go poprosi bez chwili zastanowienia bierze za ręce, podnosi do góry i robi karuzele najszybciej ze wszystkich wujków.

            Czas spotkań pod oknem reguluje trzyzmianowy tryb pracy wszystkich mieszkańców. Każdy doskonale wie, kto ma wolne przedpołudnie a kto wieczór i kogo przed blokiem może spotkać. Dziećmi opiekuje się akurat ta ciocia, która stoi przy piaskownicy. Reszta może w tym czasie posprzątać, iść na zakupy albo gotować obiad, przez co rozumie się pyrkanie zupy przez trzy godziny i nieustanne dolewanie do niej wody tylko po to żeby móc wrócić do rozmów na klatce schodowej, na którą drzwi są otwarte na oścież przez całe lato. Pomysł, żeby zupę zwyczajnie wyłączyć jest niedopuszczalny. Wiązałoby się to z jednoznacznym zakończeniem procesu gotowania a tak będzie można mówić:

- Pół dnia przy garach sterczę.
- Ja to samo.
- Masz papierosa?
- Mam, czekaj tylko wody doleje do zupy i wezmę poduszkę, bo już mnie ten taboret w dupę ciśnie.

            Na drugim piętrze mieszka czteroosobowa rodzina Sobuckich. Waldemar pracuje w sąsiadującym z blokiem zakładzie wytwarzającym kilimki na ścianę z wizerunkiem ojca świętego i wielobarwny aksamit. Jego żona Zdzisława jest kierownikiem największych w mieście delikatesów, dzięki czemu ma dostęp do wszelkich dóbr takich jak: słodycze, alkohol a przez swoje kontakty także do telewizorów, mięsa i wczasów pod gruszą. Dwójka ich dzieci to nienawidzący się nawzajem: nastoletnia Izabela, uczennica prestiżowego liceum i jej młodszy brat Kuba, uczeń pobliskiej podstawówki.

            Bezpośrednio nad ich lokalem, na trzecim piętrze mieszka Sabina, koleżanka Zdzisławy z którą urozmaicają sobie życie. Sabina żyłką zakończoną haczykiem podnosi pokrywki garnków, które Zdzisława studzi za oknem. Sprawdza w ten sposób, co sąsiadka z dołu podaje dziś na obiad. Po kilku latach z rzędu, kiedy to Zdzisława oblewa wodą Basię (zawsze w wałkach na głowie) mieszkającą piętro niżej zostaje oblana przez Sabinę:

- Czy ty jesteś nienormalna, ludzi wodą oblewasz?.
- A jak ty lejesz?.
- No ale Baśkę. Ciebie nie oblałam.

            Sabina nie przepada za małym Kubą, ponieważ spotkała go rano z psem:

- I co Kubuś oglądałeś wczoraj wybory miss świata?
- Tak.
- Nasza Aneta wygrała.
- Mi się podobała ta pani w żółtej sukni.

            Rozmowa musi się zakończyć, bo tylko Kuba może wiedzieć o kogo mu chodzi gdyż tylko w jego domu jest kolorowy telewizor.

            Jednakowoż Kuba ma ogromny szacunek do sąsiadki z góry ponieważ nauczyła go wiązać buty i pomogła w jednym z najbardziej krępujących momentów jego życia, kiedy to zesrał się w majtki wracając z przedszkola. Poza tym jest to bliska koleżanka jego mamy, która wraz z nią organizuje imieniny usadzając gości w mieszkaniu jednej a dzieci w mieszkaniu drugiej.

            Wielkimi wydarzeniami w życiu kamienicy przy Litewskiej 1 są wszelkie pogrzeby, wesela, komunie, narodziny dzieci a także powroty z wojska, które z racji bliskości wśród sąsiadów są obchodzone wspólnie. Kiedy w jakiejś rodzinie umiera bliska osoba, rodzi się czy postanawia wstąpić w związek małżeński konieczna jest zbiórka.      

            Zbiórka, niezależnie od przeznaczenia przeprowadzana jest tak samo. Dwie sąsiadki biorą zeszyt i idą kolejno przez trzydzieści mieszkań, skrzętnie zapisując ile kto dał. Każda kolejna osoba mając wgląd w zeszyt daje odrobinę więcej niż mieszkający za ścianą, jednocześnie częstuje kwestujące alkoholem. W rezultacie na koniec obie są nieźle wstawione i mają dostateczną ilość pieniędzy na potrzebny wieniec, prezent czy grill.

            Grille, jak wszystko tutaj organizowane są wspólnie. Za składkę zostaje kupiony węgiel i wszystkie sąsiadki schodzą z dziećmi, którym po całym dniu na dworze zostały umyte budzie. Niosą na talerzach z duraleksu kiełbasy pocięte w kratkę, po której każda pociecha rozpoznaje swoją. Dodatkowo znoszone z mieszkań są także sernik, bigos, sałatka i wszystko co tylko mogłoby się przydać przy okienku na parterze, kiedy grill rozkręci się w całonocną imprezę do której z magnetofonu na przedłużaczu zapodawane będą hity Maryli Rodowicz i Italo disco. Tańce będą trwać tak długo dopóty po chodniku obok bloku nie zaczną przechodzić „normalni” mieszkańcy miasta dziwnie zerkając na bal pod oknem.

            Wspólnota jest tu na wielu płaszczyznach jednak każdy ma swój kawałek ziemi w postaci umownego miejsca do parkowania i sznurka na pranie. Jeżeli jest akurat wolny można z niego skorzystać wcześniej krzycząc w otchłań kamiennej klatki:

- Anka mogę się u ciebie powiesić?
- U mnie już Elka wisi.
- To jak jej wyschnie to niech powie.
- Sama jej powiedz.
- Ela!!!
- Co?!
- Powiedz mi jak zdejmiesz pranie.
- Zupę gotuje, sama zdejmij to się powiesisz.
- Dobra.

            Kiedy jakiś wujek chce zabrać swoje dziecko nad jedno z podmiejskich jezior nie zostawia w samochodzie pustych miejsc. Ładuje do środka tyle dzieci ile się zmieści nierzadko wracając po te, które się nie zmieściły. Kiedy schodzący ojcowie spotykają się na dole w celu zawołania dzieci na obiad i ich nie zastają cieszą się z niespodziewanie uzyskanego wolnego czasu:

- Gdzie dzieciaki?.
- Andrzej jechał na Szałe i zabrał wszystkie, żeby się wykąpały.
- Aha, napijemy się czegoś?.
- Ale ja mam mało kasy.
- To idź wyciągnij z pościeli a nie ścibolisz.

            W weekendy nazywane wtedy wolną sobotą jeżdżą nad jezioro całe rodziny i samochodów przez bramę wyjeżdża długi sznur. Wyjazd poprzedzony jest odprawą cioć z koszykami wypełnionymi jedzeniem i uzgadnianiem, kto bierze koc a kto krem Nivea?.

             Po powrocie z plaży w sobotni wieczór następuje mycie dzieci. Z powodu braku łazienek we wszystkich mieszkaniach z jednego do drugiego przenoszona jest blaszana wanna. Metraż mieszkań ogranicza znacząco przepływ koleżanek bo wanna najczęściej ustawiana jest zaraz za drzwiami, co istotnie utrudnia komunikacje:

- Zdziśka, pożycz krople do nosa.
- Nie mam.
- Masz.
- Gdzie?.
- W pokoju za szybą.

            Z racji wspólnego miejsca pracy wszyscy spędzają wczasy w tych samych miejscach. Więc jadąc do domków w Ślesinie najczęściej za sąsiada urlopowego masz tego, z którym sąsiadujesz na co dzień. Po powrocie dzieci jadą na kolonie nadmorskie do Darłówka, też razem. Wracając podzielą się, które z dzieci po którym będzie miało książki.

            Kiedy trafi się jednak wyjazd jednej rodziny inne schodzą pod blok, żeby w tym wydarzeniu uczestniczyć. Gdy na wakacje w Bieszczady wybiera się rodzina Rynkowskich pod blokiem jest spory tłum. Panowie dyskutują o przygotowaniu pojazdu do podróży a panie sprawdzają czy siedząca obok kierowcy ciocia Zuzia vel Nawigacja satelitarna ma na kartce wypisane wszystkie wsie, jakie będą mijać jadąc przez pół Polski.

            Niejedna para, która spod tego bloku rusza na swoje wesele nie może odżałować, że niedane jest jej zostać pod domem. Po wcześniejszej zbiórce funduszy i niekończących się sznurkach przecinających młodym trasę dotarcia do samochodu flaszek jest tu tyle co na sali weselnej. Nie jest to zwykła popijawa pod blokiem, bo płoty zostały udekorowane łańcuchami z pozostałości po kapslach do śmietany i bibułą. Podczas przejścia pary młodej głośno z magnetofonu słychać Krawczyka, kobiety płaczą, mężczyźni klaszczą.

            W takiej wspólnocie są także wspólne obowiązki. Kiedy klatka schodowa czy płot wymagają odmalowania a administracja budynku do obowiązku się nie poczuwa, wkracza kolektyw społeczników. Na farbę robiona jest zbiórka na którą późnym popołudniem, jak zawsze z zeszytem ruszają dwie panie. Późnym wieczorem spotykają się panowie, którzy posilani lufkami z okienka malują płot z dwóch stron. Kiedy kończą spotykając się na środku są bardzo zadowoleni z efektu i porządnie wstawieni. Każdorazowa wizyta przedstawiciela administracji, dopytującego:, kto pomalował płot? Spotyka się ze zdziwieniem sąsiadów i ogólną amnezją, gdy pyta ich, co działo się wczorajszego wieczora?. Nikt nigdy nie widzi skąd wzięła się nowa ławka, płot do ogródka czy piasek w piaskownicy.

            Obowiązki maja także panie. Z racji stołowania się na parterze przy każdych zakupach dodatkowo nabywają kawę dla pani z okienka. Napar ten serwowany jest co dzień, wręcz w hurtowych ilościach.

            W każdym mieszkaniu znajduje się także piec. Ten rodzaj dostarczania ciepła do mieszkań przynosi sporo zabawy. Zdzisława z drugiego pietra jest ogniem zafascynowana wręcz fetyszowo, więc roznieca coraz większy. Do podżegania płomienia zużywa buty członków całej rodziny, nierzadko te w których aktualnie chodzą a także pastę do podłogi. Po jednym z wrzutów solidnej partii pasty do pieca słyszy pukanie. Za drzwiami spotyka całą czarną od sadzy Sabinę.

- Denaturat?
- Nie, pasta do podłogi.
- Czy ty jesteś nienormalna?, wysadzisz nas kiedyś.
- Przepraszam.
- Daj mi tego trochę, bo u mnie teraz zgasło.

            W tym czasie Kuba beztrosko zbiera obrazki z gum Turbo i Chabel, kapsle i puszki. W domu wieczorami gra z siostrą w gry telewizyjne. Ona lubi czołgi on samoloty, razem lubią Mario Bros. Smutno mu tylko, kiedy nie może zanieść do szkoły cukierków, bo urodziny i imieniny ma w wakacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz