Okazuje
się, że z końca świata nici, więc będziemy zmagać się z życiem nadal. Jestem
już u mamy (obudzony o 6.30) i zaczynamy świętowanie. Pozostając w tym temacie
chciałem przedstawić wam Kingę, bo z moimi świętami związana jest
nierozłącznie.
Znamy
się od dzieciństwa. Wychowywaliśmy na jednym podwórku. Kiedyś mieszkała w innej
klatce, teraz dzieli ścianę ze Zdzisławą. W związku z tym, że u mnie w domu
nigdy nie było cicho, słyszy wszystko jak z drugiego pokoju. Zdzisława wie, jak
ważna jest dla mnie przyjaciółka, więc zawsze zaraz po nakazie zdjęcia butów
mówi: idź się przywitaj do Kingi. Ten
sąsiedzki monitoring jest zróżnicowany, Kinga wie, że Zdzisława jest w domu,
ponieważ ją słyszy. Ta natomiast wie tylko wtedy czy Kinga jest w domu jak zobaczy
ją wchodzącą do siebie, bo w odróżnieniu od swojej sąsiadki jest bardzo cicha.
Ale dziś o Kindze.
To ucieleśnienie
spokoju, klasy i skromności – przy tym daleka jest od przynudzania czy
dystansu. Zawsze taka była. Nie odstawała od wszystkich na krok, ale
wiedzieliśmy, że są rzeczy, których Kinga nie robi i nie ma jej, co do tego
namawiać. Taką na przykład grę w „Palanta” można było jej zaproponować, ale
jeżdżenie deskorolką po piwnicy już nie. „Podchody” mogła zaakceptować, ale w
zabawie w więźniów z karcerem w drwalnikach absolutnie nie brała udziału. Sięgając
pamięcią najdalej jak potrafię, widzę ją jak w wałkach na głowie, w wigilię jej
komunii biegnie do koleżanki w bloku obok, podobny nietakt nigdy się nie
powtórzył.
Ze
wszystkich chłopaków na podwórku najwięcej styczności miała ze mną i
Dominikiem. Jesteśmy od niej o rok
młodsi i w podstawówce (wszyscy chodziliśmy do jednej) na koniec roku szkolnego
dostawaliśmy po niej książki, jak przystało na Kingę, bez adnotacji długopisem,
zagięć czy choćby śladów palców. Szkoła nie była na tym podwórku jedyną rzeczą scalającą
dzieci. Wszyscy rodzice pracowali w jednym zakładzie, toteż wszelkie wakacyjne
kolonie spędzaliśmy razem. Nieznudzeni swoim towarzystwem dbaliśmy o to, żeby
trafić na ten sam turnus a i do autokaru pchaliśmy się jednego. Kinga ze
swojego rozsądku znana była od początku i jak się okazuje nie tylko dzieci to
zauważały. Ja i Dominik na pierwszej kolonii nie okazaliśmy się dobrymi zarządcami
swojej gotówki i przeputaliśmy wszystko w pierwsze trzy dni. Okazało się, że
nasza starsza koleżanka nie dość, że bacznie nas obserwuje to ma jeszcze dla
nas kasę od przewidujących rodziców, którą dała nam w drugim tygodniu kanikuły.
Niestety w kolejnych latach było to dla niej zmorą, bo chodziliśmy za nią już
drugiego dnia żebrząc o kasę. Lojalna była na szczęście bardziej wobec nas niż
naszych matek i dawała kasę każąc przysięgać milczenie na ten temat po grób. Po
czym okazywało się, że nie dawała nam jednak wszystkiego i jak w ostatnie dni
mieliśmy kwaśne miny, miła dla nas jeszcze trochę siana.
Modne
teraz imprezy ze wspólnym gotowaniem Kinga promowała już mając lat dwanaście.
Dzieliła przepis na składniki, które na osobnych kartkach otrzymywał każdy, po
czym przychodziliśmy do niej piec ciasto. Różne były tego efekty, ale dziś
pozostaje tylko wspomnienie grupy dzieciaków wpatrujących się w szkiełko
prodiża ze zdziwieniem; dlaczego to ciasto od czterdziestu minut jest surowe?.
Organizowała
także sylwestrowe zabawy i inne oficjalne imprezy. Jednak na spanie pod blokiem
w namiocie czy ciężarówce sąsiada namawiać jej nie było sensu. To dzięki jej
mamie, pani Basi skompletowałem kostium do pierwszego sukcesu scenicznego.
Pożyczyła mi perukę z kręconymi włosami a’la brązowa wersja Krystyny Loski,
która założona tył na przód zdawała się być idealną Whitney Houston. Dzięki
czemu Kaliska Mini Lista Przebojów miała zupełnie inny wymiar.
Zgodziła
się być świadkiem na moim bierzmowaniu (Kinga, nie pani Basia) i pomimo
obietnic, że nie będzie się śmiała z wybranego przeze mnie imienia trzymała na
mnie drżącą rękę parskając za plecami, kiedy biskup mnie oliwił (czy
namaszczał?).
Przez podstawówkę i szkołę średnią przyjaźniła
się z Aldoną. Rzeczona Aldona była przez Kingę wplatana kilkakrotnie w moją
egzystencję. Nie w głowie jej były amory i znajomości z płcią przeciwną, więc
na okazje gdzie należało pójść w męskim towarzystwie, Kinga narajała jej mnie
(sic!). Były to lata dziewięćdziesiąte, więc żółta marynarka czy lakierowane
buty ze szpicem nikomu męskości nie odbierały. Pierwszy raz poszliśmy na
Połowinki, to taka impreza w połowie szkoły średniej. Kinga ze swoim partnerem
a ja z Aldoną. Moja towarzyszka nie miała ochoty na tańce i rozmowy, więc jak
się napiła to odstawiono ją do domu. Partner Kingi miał ze mną kurtki w szatni
na jednym numerku a zwinął się zaraz za Aldoną, więc zostaliśmy sami, ja w
dodatku z dwiema kurtkami. Kinga jak zawsze trzeźwa bawiła się znakomicie a
mnie obraz zaczął się rozmywać, więc ubrany w dwie kurtki poszedłem do domu.
Kalisz to nie Nowy Jork, wszędzie chodzi się na nogach. Po przejściu trzech
ulic zrobiło mi się gorąco i jedną kurtkę postanowiłem nieść w ręce. Zatrzymał
się przy mnie radiowóz z podejrzeniem, że to okrycie komuś zwinąłem. Na
szczęście wszystko dało się wytłumaczyć i jeszcze odwieźli mnie do domu.
Drugą
imprezą była studniówka. Kinga zaproponowała mi ją zanim chyba jeszcze
porozmawiała z Aldoną. Poszliśmy znowu w sprawdzonych parach. Kinga elegancko uśmiechała
się i bawiła na balu, ja poza kilkoma tańcami z nią na rozrywkę nie miałem, co
liczyć. Aldona wolała siedzieć przy stole. Mówiła, że w tej czarnej sukience
czuje się jak wariatka i na znak buntu, jako jedyna nie wstała jak śpiewaliśmy
sto lat ich wychowawczyni. Nawet ja stałem. Moja partnerka oznajmiła, że tej
starej rury nigdy nie lubiła. Wychodząc nad ranem usiłowała wepchnąć do torebki
banana: „siostrze wezmę, wiesz ile ja za
ten bal musiałam zapłacić?”.
Mieszkała od naszego bloku jakieś pięćset metrów, więc odprowadzanie jej
nie było trudne. Po studniówce około siódmej rano siedzieliśmy na murku za
sklepem, pod którym stały już kosze, a z nich moja towarzyszka zwinęła jeden
ciepły chleb i mleko w folii.
Siedzieliśmy o świcie łamiąc chleb i popijając
mlekiem z worka, starannie uważając żeby czarna suknia czy żółta marynarka nie
ucierpiały na tej konsumpcji – jaka para, taki romantyzm.
Niedługo
później Kinga wyprawiła osiemnastkę. Długo można by pisać o obchodach tych
urodzin, ale najbardziej utkwiło mi jedno. Po tańcach i częstych toastach nasz
wspólny przyjaciel Dominik zleciał ze schodów wybijając sobie część zębów.
Elegancko musiało być nadal, w końcu to impreza Kingi, więc wszyscy balowali w
pokoju a ja siedziałem z Dominikiem w kuchni. To, że resztę wieczoru spędziłem
trzymając miskę, do której pluł zębami mój przyjaciel nie znaczy, że zostaliśmy
zapomniani przez gospodynie. Kinga donosiła nam wszystko, czym częstowano za
ścianą. Dlatego w jednej ręce trzymałem miskę a druga usiłowałem jeść tort,
Dominik za deser podziękował.
Zdarzyło
się także, że razem z Kingą poszliśmy na imprezę, jako para. Było to wesele
naszego wspólnego przyjaciela. Na początku żałowałem, że poszedłem tam z Kingą.
Jest fantastyczną towarzyszką wszelkich bali, bo lubi tańczyć, ja też. Jednak
wesele, na którym byliśmy przypadało na okres mojej szczytowej formy (117kg) i
trochę było mi ciężko. Ściekający po nosie pot nie robił na niej wrażenia i nie
pozwalała mi zejść z parkietu. Kiedy była przerwa w tańcach miałem do wyboru
jeść, albo palić. Wychodziłem na papierosa i jak słychać już było startujących
muzyków czasu wystarczało tylko na szybka lufkę z panem młodym. Na moje
protesty Kinga odpowiadała tylko: „wiedziałeś,
że jak mnie zapraszasz to nie będziemy siedzieć, więc nie marudź”.
Wyszliśmy ostatni, razem z parą młodą. Jedzenie dostałem do domu.
Kilka
lat temu Kinga pracowała w Szwecji. Namawiała mnie do odwiedzin, ale jakoś nie
było nigdy czasu. Od wizyty nie udało się jednak wymigać jej mamie. W
instrukcjach dochodzących zza morza było napisane:
„…Kuba bardzo cie proszę, odbierz moją matkę z
dworca Centralnego i zawieź na Okęcie, poczekaj aż wsiądzie w samolot, bo ona
jest tą podróżą przerażona…, Jeżeli będę mogła ci się kiedyś odwdzięczyć to
powiedz tylko jak?”
Pani
Basia jest równie spokojna, co Kinga, więc nie było to trudne zadanie. Gdyby to
Zdzisława leciała to nawet stoicki spokój Kingi mógłby nie wytrzymać. Prośbę do
niej miałem niedługo później. Był to rok, kiedy miałem fazę za oryginalne
prezenty i poprosiłem koleżankę za morzem o zakup i dostarczenie do kraju
szwedzkiej wersji Muminków, dla mojego kolegi, książkę naturalnie znalazła i
przywiozła.
Mama
Kingi przyjechała na Centralny przejęta i zdenerwowana: „Kuba, po co ona mi to robi?, tyle lat sobie spokojnie żyłam, żeby mi na
starość własne dziecko kazało latać samolotami, jeszcze spadnę?”. Kinga dzwoniła na przemian do mnie i do mamy,
ją uspakajała a mnie dopytywała o szczegóły. Usiłowałem przekonać panią Basię,
że z wakacji to się raczej trzeba cieszyć, ale była nieugięta. Paliła nerwowo
papierosa i odsądzała Kingę od czci i wiary. Żegnała się ze mną, jakbyśmy mieli
się już nigdy nie widzieć a kiedy odchodziła za bramką sam chciałem za nią
polecieć. Na szczęście poznała kogoś w samolocie i droga upłynęła jej
spokojnie. Przy kolejnej podróży
procedura miała być taka sama. Jednak pani Basia okazała się już doświadczoną
globtroterką. Ucałowała mnie na powitanie po wyjściu z pociągu i w drodze na
lotnisko zapewniała mnie, że niepotrzebnie po nią wyjechałem, bo sama by sobie
poradziła. Nie wątpię, że tak by było, ale obiecałem Kindze. Rozmawiając ze mną
pani Basia musiała jednocześnie odbierać dzwoniący, co chwila telefon, krótko odpowiadała,
po czym wracała do rozmowy. Kiedy już staliśmy na lotnisku odebrała wyraźnie
zdenerwowana: „dziecko nie rób ze mnie
głupiej, wsiądę zaraz i przylecę, to samolot a nie rakieta na księżyc”.
Pożegnała się ze mną jeszcze przed odprawą i nakazała wracać do swoich zajęć. W
drodze powrotnej niestety już mnie nie fatygowano.
Opowiadam
wam o Kindze przy okazji świąt, bo odkąd wyprowadziłem się z domu, lat temu
dziesięć widuję ja wyłącznie przy okazji świąt. Są różni ludzie, za którymi
tęsknie w Kaliszu, ale spotykam się z nimi, co któryś przyjazd. Wyjście z Kingą
jest integralnym punktem każdych świąt, tak jak wigilia czy śniadanie
wielkanocne. Ja ze swoim wyglądem zmagam się, przyjeżdżając raz szczuplejszy
raz grubszy a ona zawsze wygląda idealnie. Pęcznieje z dumy jak wychodzimy dwa
razy w roku pod rękę i idziemy chodnikiem przed blokiem. Lokalni brenerzy
zastanawiają się pewnie: gdzie ona ma oczy?, albo, co on takiego ma, że
spacerują ze sobą od dziesięciu lat, ale niedane jest im rozumieć tę relację.
Nową
świecką tradycją urozmaicającą nasze wyjścia jest spotykanie pary przyjaciół
Kingi. Od kilku lat mam przyjemność bycia ich gościem albo spotykać się z nimi
w mieście. To jedno z takich małżeństw, na które patrzy się zastanawiając się,
co też oni mogli robić, jak się nie znali?. On jest permanentnie uśmiechnięty i
ciągle częstuje alkoholem, gdybym tu mieszkał pewnie byśmy się przyjaźnili. Ona
natomiast to uosobienie słowa filigranowa. Żywy sobowtór Coco Chanel. Kiedy
ostatnio ją widziałem miała na sobie biały kardigan zawiązany paskiem
imitującym wstążkę, ciasno upięte czarne włosy i perły. Gdyby jeszcze tylko
paliła papierosy byłaby jak 1:1. Look doskonałej elegancji, dla kontrastu
przełamuje gospodarnością i ciepłem. Widzieliście kiedyś, żeby Coco Chanel
namawiała ludzi na bigos i była zawiedziona, że nie chcą jeść ogórków?. Do
prowadzenia otwartego domu i gościnności są doskonale przygotowani. To jedyni
znani mi posiadacze pralki z programem „party”, zdolnym w czasie imprezy doprać
i wysuszyć każdą oblaną winem koszulę czy spodnie. Oboje utrzymują także, że
widzieli kiedyś jak Kinga potknęła się, czy poślizgnęła i wywaliła na imprezie.
Nie pamiętam dokładnie, bo nie wierze, że coś takiego mogłoby mieć miejsce.
Wałki przed komunią były ostatnią i jedyną wpadką Kingi.
Zanim
kliknę enter i wszyscy będziecie mogli o tym przeczytać muszę założyć buty. Nie
wiem czy Kinga siedząca w tej chwili za ścianą nie ma włączonego komputera?.
Wiem, że jest w domu, bo przed chwilą byłem z psem i składałem życzenia jej
mamie, spotkanej na klatce.
Mam jednak nadzieje, że na drinka ze mną pójdzie.
p.s.
Od dziecka wiem, że Zdzisława jest spod znaku ryb,
ale w tym roku mnie olśniło, że to muszą być karpie. Ludzie, co ona tu
wyprawia. Nawet na przywiezionym przeze mnie wczoraj laptopie postawiła
stroik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz