sobota, 30 czerwca 2012

Książki są fajne


Wczorajszego wieczora rozmawiałem z moja koleżanką Majką o książkach i tak sobie dzisiaj o tym myślę. Taka książka to jest bardzo fajna rzecz, nie wiem, dlaczego tak wielu ludzi nie lubi czytać. Jak się dobrze wkręcę w fajnie napisana książkę to czytając w domu czy parku potrafię odczuwać emocje tak skrajnie różne jak to, co się czuje jadąc z góry na rowerze mając w uszach solówkę gitarową z Innuendo Queenów, albo takie jak ze strachu czy podniecenia czymś ważnym odbiera ci czucie w nogach. Ja właśnie kończę kolejną biografie Coco Chanel, rany ileż ta kobieta musiała przejść zanim osiągnęła tak wielki sukces. Przelecieć musiała pół europy i to nie samolotem zarówno kobiet i mężczyzn, co wtedy nie stanowiło wśród paryskiej socjety większego problemu. Najlepiej jej drogę do kariery wyrażają słowa jej koleżanki posądzonej o kolaboracje z Niemcami w czasie okupacji Francji, która spotykała się z jednym z oficerów i na swoją obronę powiedziała, że „serce ma francuskie, ale dupe międzynarodową”. W ogóle w tej książce jest mnóstwo ciekawych historii, w momencie, w którym jestem Coco ma już 58 lat i zaczyna romans z czterdziestoletnim oficerem SS.
Kościół zastanawia się ciągle jak zachęcić ludzi do czytania Pisma Świętego a dróg dotarcia do czytelnika jest mnóstwo, ja wprawdzie całej Biblii nigdy nie przeczytałem, ale wiem, że to na przykład z tej a nie innej książki pochodzi przepis na mojego ulubionego letniego drinka. Otóż jak zrobić dobry White Wine Spritzer można się dowiedzieć z cytatu:
 Mało bowiem wartości ma picie samego wina, a tak samo również wody, natomiast wino zmieszane z wodą jest miłe i sprawia wielką przyjemność” (2 Mch 15,39).
Nie wiem wprawdzie czy oni tak jak ja dolewali s.pellegrino do wina z Makro, ale koncepcja jest taka sama. Ciekawe swoja drogą czy to też oni wpadli na pomysły z Mohito i Manhattanem, ale wątpię, żeby wtedy mieli tam angosturę.
W domu mam góre książek, które „należy znać”, ale są wśród nich takie, które pomimo trudności przyswajam i takie, przez które za cholerę nie mogę przebrnąć. Daje radę Gombrowiczowi i chyba nawet rozumiem, co czytam, nawet Prousta ogarniam, ale takiego Małego Księcia trzy razy już przeczytałem do połowy i dalej mi nie wchodzi.
Większość wynalazków też wzięła się pewnie z książek takich na przykład science fiction, bo ktoś sobie wymyślił jakieś dziwo a później jakiś kozak cos takiego skonstruował. Dziś w gazecie była reklama telewizora, który reaguje na komendy głosowe i ruchy rękoma, ciekawe jakby się zachowywał jak ja oglądam obrady Sejmu, komendy mam osobliwe a i namacham się sporo.
Pointa tego wpisu jest taka, że podobno książki wzbogacają zasób słów. Dla mnie są chyba bardziej przyjemnością i odskocznią od codzienności, bo przeczytałem już wiele książek a nadal nie umiem zastosować słowa „precedens”.
p.s.
Zadzwoniła dziś z pierwszego dnia wakacji moja Matka i mówi, że Ojciec kupił na wyjazd jakieś głupie mydło – okazało się, że się wykapała w balsamie do ciała.

3 komentarze:

  1. kiedyś już umyła zęby kremem do golenia, ma wprawe

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja kiedyś umyłem sobie golenie pastą do zębów :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja książki pożeram, Małego księcia zjadłam ze smakiem, za to Gombrowicz? No way :) Nie kumam, nie czaję, nie jara mnie to! Taki raz na czas porządny kryminał taki, co to niby wiesz kto i co, a za chwilę okazuje się żeś idiota :) Za to jeżeli chodzi o balsam i mydło...szacun

    OdpowiedzUsuń