Większość ludzi leciała w życiu samolotem, nie ma w
tym nic nadzwyczajnego (dla normalnych ludzi). Ja na punkcie samolotów mam
fioła i mogę na nie patrzeć bez końca. Latanie dla większości ludzi atrakcyjne
nie jest, czasami nawet nudne, dla mnie pomijając doznania płynące z samego
lotu, wrażeń dostarczają napotkani „interesujący pasażerowie”. Nie wiem jak to
się dzieje, bo nie wyróżniam się specjalnie, ale z dwustu osobowej kolejki do
odprawy jakaś namolna kukła wybierze zawsze MNIE!!!
Lot Londyn – Warszawa, jesień, ubiegły rok, lotnisko
Luton.
Każdy, kto kiedyś leciał tanimi liniami i korzystał z
ich lotnisk wie, jaki jest tam cyrk. Pełno ludzi, ciasno, czasami wystarczy
trzymać mocno walizkę, podkurczyć nogi i tłum sam Cie zaniesie. Jak w takim
cyrku zostałem upolowany przez starą Romkę jest to dla mnie nieodgadnione? Masa
ludzi stoi na środku hali wpatrując się w tablice, na której raz po raz
zmieniają się cyferki i literki dla słabo widzących istny entliczek pentliczek.
Można skorzystać także z komunikatów ogłaszanych przez jakąś panią z gadania,
której w języku angielskim można zrozumieć tylko Thank you (podobno jak w
Ameryce pokazują jakiś angielski program to na dole ekranu są napisy). Ostatnio
jednak, kiedy Londyn stał się największym miastem Polski komunikaty nadaje się
również po polsku.
Nagle na tablicy pojawia się wypatrywana Warszawa i
nerwowa i hałaśliwa część tłumu kieruje się do wyznaczonego miejsca.
Ludzie nerwowo mieszają się w kolejce do bramy nr.
36, ponieważ tylko Polacy uważają, że zawsze powinni stać trochę bliżej, po
czym widzi się jak ochrona odprowadza ich na koniec kolejki, czerwonych na
pyskach i cos mamroczących.
Tak na marginesie ( jak na koncercie Madonny w
Berlinie zrobiono dodatkowe wyjście ze stadionu z pierwszeństwem dla osób
niepełnosprawnych to cały polski sektor zaczął kuleć).
Ale wracając do lotniska, stoję karnie za spoconym
panem, który później będzie mi umilał podróż rozmawiając z siedzącą za nim żoną
z podniesioną ręką i pachą nad moją głową.
Nagle dostaje z tyłu po nogach jakimś badylem.
- z którygo peronu lecim?
Stara gruba Cyganka wali mnie kijem, którym się
podpiera
- przepraszam? pytam
- z którygo gajta do Polski?
- z tego, przy którym Pani stoi – odpowiadam
- którygo ?
- trzydziestygo szóstygo – warcze
- aha, cóś un taki mizerny tyn nasz nie ?
Zastanawiam się jak do tego doszła, bo za szklaną
ścianą stoi 8 samolotów, wszystkie tego samego typu z identycznym logo na boku.
Poza tym skąd wie, który jest nasz?
Ignorując ją i udając głuchego udaje mi się dotrzeć
na swoje miejsce. Obok mnie siada pani – starsza Angielka, wyciąga książkę, ja gazetę,
więc lot zapowiada się spokojnie, po stronie drugiej mam pana ambasadora perfum
Spocony Grubas.
Naprzeciwko nas, oddzielona przejściem siada Romska
rodzina z panią od kija na samym brzegu, dzieli nas tylko ów starsza
anglojęzyczna Pani.
Jazda zaczyna się, kiedy stewardesa usiłuje z
uśmiechem jakby spała z wieszakiem w ustach, przekonać cygankę do schowania
badyla na pawlacz (ten schowek nad głową, w którym czasami polakom otwierają
się ogórki powodując panikę na pokładzie jakby rozszczelnił się samolot).
Baba szarpie się z nią nie chcąc absolutnie oddać
tego pagaja. Postanawia wreszcie wetknąć go pomiędzy fotele przed sobą
uprzyjemniając lot jakieś parze, której kij sterczy nad splecionymi rękoma.
Doświadczenie pozostałe po głośnej rozmowie ze stewardesą nie każe im
protestować a grzecznie znieść sterczący badyl. Problem pojawia się wtedy,
kiedy postanawiają się pocałować naruszając drewnianą granice, która uderza
cyganke w nogę. W stosowny dla tej turystki sposób zostają poinformowani, że
nie wolno im się ruszać, bo ona na tym cierpi.
Po jakichś 20 minutach, kiedy dziecku za mną
skończyła się ochota na kopanie fotela i jego nowo narodzonemu bratu urwało
chyba łeb od wydzierania się (co za kretyńska matka bierze do samolotu
noworodka, któremu ciśnienie wychodzi oczami?). Miła pani od drąga zaczyna
poznawać współpasażerów. Do angielki obok mnie (uprzednio waląc ją kijem):
- o który siado ?
- im sorry ? odpowiada zdziwiona staruszka
- eeee, odpycha ją kijem odsłaniając tym samym
wystraszonego już mnie
- o który siado ?
- piętnasta pięćdziesiąt – odpowiadam
- o który ? mocno już zdenerwowana
- o czwarty ! zrezygnowany ja
Angielka po rozwiązanym konflikcie, ciągle nie mając pojęcia,
co tamta kobieta od niej chciała postanawia nawiązać kontakt ze mną.
- wraca Pan do domu na święta?
- nie, byłem tu na weekend – odpowiadam
- nie pracuje Pan w Anglii?
- nie, ja na to
-, ale jest Pan Polakiem?
- owszem
- to dziwne, odpowiada wyjątkowo zdziwiona moją
postawą
W dalszej rozmowie dowiaduje się, że miłej starszej
pani Unia Europejska tylko nabruździła w życiu, bo kiedyś latała sobie za
grosze do Krakowa i kupowała sukienki a teraz tam jest tak samo drogo jak w
Londynie, co wydało mi się dziwne, bo w czasie przecen w Anglii można kupić
garnitur w cenie polskiego ręcznika.
zabawna sytuacja z punktu widzenia czytającego :)
OdpowiedzUsuń