poniedziałek, 9 lipca 2012

Żena za pultem


Panowie fachowcy zamontowali mi drzwi z surowego drzewa i polecili je polakierować. Pojechałem do ulubionego sklepu budowlanego, który ulubiony jest nie ze względu na oferowany asortyment, ale na Panią, która tam obsługuje. Niezastąpiona, kompetentna, charyzmatyczna gwiazda farb, listew, wierteł i wszystkiego, co sprzedaje a o czym ja nie mam zielonego pojęcia. Przywitała mnie jak zawsze stojąc przed sklepem z papierosem, w spranych jeansach, luźnej koszulce, bez stanika i ostrzyżona na zapałkę. Krzyknąłem do Niej przez ogrodzenie czy mogę wejść?, odpowiedziała mi: no przecież otwarte jest, tylko jakiś pajac mi furtkę zamknął.
Kiedy wszedłem do środka zaczęła się nasza rozmowa, tzn. monolog raczej, bo Ona, jako jedyna na świecie gada więcej i szybciej ode mnie i można tylko wtrącić jakieś słowo, kiedy łapie oddech.
Ona, – co potrzeba?
Ja – lakier
Ona – połysk, mat, półmat, kolor, bezbarwny?
Ja – nie wiem, drzwi musze pomalować
Ona – (idąc do właściwej półki, doskonale już wiedząca, czego mi potrzeba)
Wkurwiłam się dzisiaj rano na poczcie, bo rachunek musiałam zapłacić za wodę dwieście czterdzieści złotych, rozumiesz?, ja nie wiem, z czego ta woda jest i jeszcze te stare raszple na poczcie, one tam chyba mieszkają, chyba z godzinę tam zmarnowałam cholery można dostać z tymi podwyżkami wszystko idzie w górę (na jednym oddechu).
Ja – dlatego ja robie opłaty przez internet
Ona – a co w internecie nie ma podwyżek?(i gada dalej), upał taki, że zdechnąć można urlop miałam mieć dwa tygodnie to mi upieprzyli połowę, teraz to nawet z weekendem nie będę miała całego tygodnia, a miejscówe mam fajną na mazurach i szkoda, że tylko tyle czasu będę miała, mogę dać namiar jak chcesz to se pojedziesz, też ci gorąco nie?
Ja – ale co tam robić?
Ona – jak to, co robić?, śpisz sobie do południa, tam taki chłop ma te chatę to on się nie wpieprza nie gada bez sensu, jajka ma świeże, jakieś rzodkieweczki czy pomidory, co chcesz na śniadanie, później łódkę sobie biorę proszę ciebie, tam jest czyściutko węgorza można złapać, dookoła piękne widoki to sobie łowię przez cały dzień a wieczorem jest karaoke (podaje mi w tym samym czasie wielką puche z lakierem)
Ja – za duża
Ona – a co mam ci dać mniejszą i droższą?, weź to bo się opłaca a zresztą pierwsze dwie warstwy to i tak drzwi ci wchłoną, będziesz musiał kilka razy pomalować a ta nie wali, nie śmierdzi znaczy to możesz spokojnie sobie mazać ( w tym samym czasie nie przerywając monologu wyrywa mi wybrany przeze mnie pędzel i zastępuje innym) nie ten, tylko ten, i weź se coś załóż na siebie bo jak się upieprzysz tym to nie spierzesz tego już, czterdzieści osiem pięćdziesiąt
(dałem jej pięć dych, które wsadziła do tylnej kieszeni, nigdy nie wydaje reszty i wskazała mi brodą wyjście. Kiedy już dochodziłem do drzwi usłyszałem jeszcze jak mówi przed siebie, w powietrze)
Ona – pierdolnęłabym to wszystko w cholerę, ale życie takie piękne.

p.s.
Wczoraj na Chmielnej siedzi chłopak z gitarą i dredami - śpiewa piosenkę Dżemu. Obok na rowerze przejeżdża niewieściej urody chłopiec w spodniach z podwiniętymi nogawkami i nonszalancko porozciąganym podkoszulku, oczy osłaniają mu brązowo - złote ray bany i odpowiada śpiewającemu. Na słowa: „…kiepski byłby ze mnie mąż…” odpowiada w powietrze:  no raczej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz