Panowie fachowcy zamontowali mi drzwi z surowego
drzewa i polecili je polakierować. Pojechałem do ulubionego sklepu budowlanego,
który ulubiony jest nie ze względu na oferowany asortyment, ale na Panią, która
tam obsługuje. Niezastąpiona, kompetentna, charyzmatyczna gwiazda farb, listew,
wierteł i wszystkiego, co sprzedaje a o czym ja nie mam zielonego pojęcia.
Przywitała mnie jak zawsze stojąc przed sklepem z papierosem, w spranych
jeansach, luźnej koszulce, bez stanika i ostrzyżona na zapałkę. Krzyknąłem do
Niej przez ogrodzenie czy mogę wejść?, odpowiedziała mi: no przecież otwarte
jest, tylko jakiś pajac mi furtkę zamknął.
Kiedy wszedłem do środka zaczęła się nasza rozmowa,
tzn. monolog raczej, bo Ona, jako jedyna na świecie gada więcej i szybciej ode
mnie i można tylko wtrącić jakieś słowo, kiedy łapie oddech.
Ona, – co potrzeba?
Ja – lakier
Ona – połysk, mat, półmat, kolor, bezbarwny?
Ja – nie wiem, drzwi musze pomalować
Ona – (idąc do właściwej półki, doskonale już
wiedząca, czego mi potrzeba)
Wkurwiłam się dzisiaj rano na poczcie, bo rachunek
musiałam zapłacić za wodę dwieście czterdzieści złotych, rozumiesz?, ja nie wiem,
z czego ta woda jest i jeszcze te stare raszple na poczcie, one tam chyba
mieszkają, chyba z godzinę tam zmarnowałam cholery można dostać z tymi
podwyżkami wszystko idzie w górę (na jednym oddechu).
Ja – dlatego ja robie opłaty przez internet
Ona – a co w internecie nie ma podwyżek?(i gada
dalej), upał taki, że zdechnąć można urlop miałam mieć dwa tygodnie to mi
upieprzyli połowę, teraz to nawet z weekendem nie będę miała całego tygodnia, a
miejscówe mam fajną na mazurach i szkoda, że tylko tyle czasu będę miała, mogę
dać namiar jak chcesz to se pojedziesz, też ci gorąco nie?
Ja – ale co tam robić?
Ona – jak to, co robić?, śpisz sobie do południa,
tam taki chłop ma te chatę to on się nie wpieprza nie gada bez sensu, jajka ma
świeże, jakieś rzodkieweczki czy pomidory, co chcesz na śniadanie, później łódkę
sobie biorę proszę ciebie, tam jest czyściutko węgorza można złapać, dookoła piękne
widoki to sobie łowię przez cały dzień a wieczorem jest karaoke (podaje mi w
tym samym czasie wielką puche z lakierem)
Ja – za duża
Ona – a co mam ci dać mniejszą i droższą?, weź to bo
się opłaca a zresztą pierwsze dwie warstwy to i tak drzwi ci wchłoną, będziesz
musiał kilka razy pomalować a ta nie wali, nie śmierdzi znaczy to możesz
spokojnie sobie mazać ( w tym samym czasie nie przerywając monologu wyrywa mi
wybrany przeze mnie pędzel i zastępuje innym) nie ten, tylko ten, i weź se coś
załóż na siebie bo jak się upieprzysz tym to nie spierzesz tego już,
czterdzieści osiem pięćdziesiąt
(dałem jej pięć dych, które wsadziła do tylnej
kieszeni, nigdy nie wydaje reszty i wskazała mi brodą wyjście. Kiedy już
dochodziłem do drzwi usłyszałem jeszcze jak mówi przed siebie, w powietrze)
Ona – pierdolnęłabym to wszystko w cholerę, ale
życie takie piękne.
p.s.
Wczoraj na Chmielnej siedzi chłopak z gitarą i
dredami - śpiewa piosenkę Dżemu. Obok na rowerze przejeżdża niewieściej urody
chłopiec w spodniach z podwiniętymi nogawkami i nonszalancko porozciąganym
podkoszulku, oczy osłaniają mu brązowo - złote ray bany i odpowiada
śpiewającemu. Na słowa: „…kiepski byłby ze mnie mąż…” odpowiada w
powietrze: no raczej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz