sobota, 11 maja 2013

Z KANAPKĄ NA KANAPIE


            Przegląd złotych kosztował wiele. Wartyś tyle ogierze. Rękojeść nowa, dla dłoni przyjemna. Rogata lekko. Nie lepka. Ruch pierwszy, z kopyta, chłód twarz od słońca ogorzałą omiata. Substytut to dla łysych, wiatru we włosach, które posiadane satysfakcje dają ogromną. W pędzie. Gnaj rumaku mój biały. Gnaj. Dzięki nowej przerzutce Shimano, co przesmarowaną chwilę temu została. Na kołach nowych mnie nieś. Bezszelestnie. Leć. Bieżnik nowy rozdziewiczaj. Z napompowanych wentyli tchu nie upuszczaj. Zębatka, pedał, korby i łańcuch. Linkami wszystko do ramy przywarte. Piast z oponą szprycha spaja. Wtem babulec razy parasolem zadaje, bij zabij zdaje się krzyczeć. Po karku z zacięciem młokosa tłucze. Chodnikiem jeździć broni.

            Sezon rowerowy rozpoczęty. Nie liczy się nawet cios po pierwszych pięciuset metrach. Przez cały okres z chlapą i śniegiem oczekiwałem na tę chwilę. Kocham ten czas, kiedym tak mobilny. Nic mnie nie ogranicza, kiedy i gdzie skręcać mogę. Sam sobie sterem i okrętem. Kiedyśmy tak z rowerem moim jak w jedno połączeni.

            Po ochrzczeniu przez babę parasolem trochę byłem oszołomiony, ale zaraz zacząłem się zastanawiać gdzie udać się w pierwszy kurs?. Większość ludzi cieszy się ze spalanych kalorii i aktywności, kiedy po przerwie wsiądą na swój bicykl. U mnie występuje obawa o zasłabnięcie. Wysiłek w pełnym słońcu na pewno sprawia, że organizm zużywa dużo więcej energii. Dlatego zanim jeszcze sobie to uświadomiłem, rower mój skierował się NA KANAPKĘ.

            Dziś była w formie jarskiego hamburgera z „kotletem” z kaszy jaglanej. Chciałem utrzymać się w klimacie tej knajpy przy wyborze napoju, ale w ofercie mieli koktajl z mleka, bananów i espresso i obawiałem się, że z tym za daleko nie zajadę. Decyzja padła na colę. Kierując się do domu, podczas pedałowania, moją głowę zajmowało to, jak istotne są w moim życiu kanapki?.

            Nie ma podobnego dania, które miałoby tyle form. Są wrapki, tartinki, zapiekanki, bruschetty, club – sandwicze, kebaby, crostini, hamburgsy, panini i pizze. Baza jest do wyboru. Może być bułka, chleb, ciabatta, tortilla, maca, tost, styropian ryżowy czy pumpernikiel. Dobre do pociągu, szkoły, parku. Na zimno i ciepło. Skrywają wszystko o czym zamarzysz. Dżem, pasztet, miód, mięsko, sery, wędlinę, owoce, chipsy, seler, sezam, sałatkę rybkę, pastę, nutellę, zielsko czy twarożek. Okrasić można je sosikiem. Do wyboru: majonez, musztarda, dip, ketchup, pesto czy sos tatarski.

            Występują wersje śmierdzące. To te z jajkiem, paprykarzem czy dziwnym serem. Pamiętam jak w szkole podstawowej powszechne były wymiany. Moja matka pracowała u rzeźnika, dlatego miałem kanapki z szynką a jak ktoś miał z paprykarzem to się zamienialiśmy. Paprykarz wtedy tak śmierdział, że jak jedno dziecko miało z tym kanapki to waliło na całym korytarzu. Pyszny był.

            Najlepsze kanapki w moim życiu zrobiła mama Kaśki S. Kiedy w wakacje zarabialiśmy forsę zbierając truskawki mama Kaśki zrobiła jej kanapki z serem. Nasze plecaki leżały na polu, w słońcu. Jak poszliśmy jeść w czasie przerwy wszyscy jej zazdrościli, bo ser jej się ciągnął. Dzień później każdy przywiózł z serem.

            Ja najbardziej lubię takie z podróży. Moi bliscy nawet jak są głodni to zawsze jedną mi przywożą. Taka przesiąknięta masłem w umazanym papierze. Takie lubię najbardziej.

            Na pierwszą kolację w życiu zrobiłem kanapki składane, takie jak dostawałem do szkoły. Niestety nikt nie dbał o moje samopoczucie i Zdzisława je rozłożyła i poprawiła. Choć w naszym domu porażkę można przerobić w sukces. Jak Izka zrobiła raz biszkopt, który zalała gorącą galaretką i wszyscy się śmiali, że jej przesiąkło, to odwróciła go do góry nogami i było jak znalazł.

            Kiedyś zrobiłem sobie kanapki do samolotu jak leciałem ze Szparą. Śmiała się ze mnie, że nie mogę wytrzymać trzech godzin bez żarcia. Ale jak wyciągałem je trakcie lotu to poprosiła o jedną. Za to, że się śmiała postanowiłem jej nie częstować. Kiedy podawała mi plecak z pawlacza powiedziała, że jestem takim wieśniakiem, że powinienem był sobie usmażyć kurczaka. Po czym zrobiła się czerwona na pysku, bo chłopak siedzący za mną ogryzał właśnie nóżkę.

            Moja matka, podobnie jak jej ojciec robi kanapkę nakładając wędlinę grubszą niż chleb a masła używa jak kremu. Kiedyś została poproszona do mojej szkoły za coś, do czego się nie przyznam. Powiem tylko, że pan od religii tak się zdenerwował, że zapalił przy nas papierosa. Wezwał rodziców a że Zdzisława była silnie aktywna zawodowo to przyszła po dwóch tygodniach. Stałem z nią przed nim i okazało się, że już zapomniał, po co ją wezwał, więc zmyślał.

- Kuba zjada dzieciom kanapki i ciągnie dziewczynki za warkocze.

            Stałem jak osioł, mały gruby i z lokami. Matka popatrzyła na mnie ze zrozumieniem i poszła do wychowawcy.

- Zostałam wezwana przez pana od religii, bo Kuba podobno zjada dzieciom śniadania.
- Niech się pani nie przejmuje, on jest pojebany. Papierosa?.

            Popołudnia z Prawem Agaty i kanapkami na stole są czasami lepsze niż wyjścia ze znajomymi. Czy potraficie wymienić coś poza zupą, czego nie da się włożyć w kanapkę?.

1 komentarz:

  1. W Ulicy Sezamkowej Ernie i Bart zrobili kiedyś kanapkę z chlebem... Miszcze!

    OdpowiedzUsuń