Plan był taki: wstanę, pojadę na
targi jedzeniowe i wrócę z zakupami do domu. Posprzątam, poczytam, poleżę. Może
poćwiczę. Każdy normalny człowiek zrealizowałby go bez najmniejszego problemu i
przeszkód. U mnie jak zawsze z komplikacjami.
Obudziłem
się o dwunastej od hałasu pod blokiem. W dni meczów na Łazienkowskiej Praga
żyje mocniej. Zjadłem śniadanko, prysznic i go. W windzie przyglądałem się sobie
w lustrze. Moje wąsy osiągnęły już stan pomiędzy Małyszem a Piłsudskim. Nie wiem
dlaczego znajomi mówią, że wyglądam jak Ewa Błaszczyk w Zmiennikach.
Targi
okazały się rewelacją. To podobno czwarta edycja, żałuje że nie wiedziałem o
nich wcześniej. Niestety ludzie wiedzieli. Tłum był taki, że wystarczyło
podkurczyć nogi i niósł do przodu. Szukałem swojej koleżanki wystawiającej
ciasta, ale nie mogłem znaleźć. Nie lubię tak łazić na głodnego, więc się
zatrzymywałem, żeby odsapnąć. Raz przy zupce krewetkowej z tofu i kokoskami ze
stoiska o nazwie Yellow dog, raz przy kanapeczce z kaczką, jabłkami i rucolą. A
to trafiła się sałatka z rostbefem i sosikiem to znowu tartinka z rybką. Kiełbaska
niemiecka z curry i pajda ze smalcem. Popiłem to kubkiem lemoniady domowej
roboty z miętą i paprochami i ktoś za mną krzyknął.
Nie
wiem jak Wam to powiedzieć. Tłum ludzi, miele się i buja na boki jak bydło. Ktoś
wali cię w piętę wózkiem z dzieckiem, ktoś depcze ci po palcach. Wśród nich
laska. Ubrana we wszystkie kolory wiosny, wysoka z rozwianym blond włosem. Kompletnie
tym zamieszaniem niezmęczona. Basia.
Poinstruowała
mnie gdzie warto się zatrzymać, co jeść i jak znaleźć ciastka z Monią. Ona to
zresztą robi zawodowo. Ocenia jedzenie, nie nawiguje znajomych w tłumie.
Ciastka
dostałem do domu. Podeszła czytelniczka bloga autorki tych smakołyków i
zostałem jej przedstawiony. Okazało się, że pani mnie również zna i już coś
czytała. Odchodząc uśmiechnęła się i powiedziała do mnie i Moni: „bardzo dziękuję, bardzo miłe są te chwile
przy państwa wpisach”. Staliśmy jak wryci. Monia się wzruszyła a ja pierwszy
raz w życiu zawstydziłem. Wypiłem z koleżanką, dziś zwaną badylarą po kieliszku
Cavy i ruszyłem do domu.
Na przystanku
stałem zaczytany. Gombrowicz to jednak jest kozak. Podjechał tramwaj cały w
serduszka i wychyliła się pielęgniarka:
-
Zapraszamy na mierzenie ciśnienia.
-
A dokąd panie jadą?.
-
Prosto.
-
Ok.
Wóz
cyrkowy nie tramwaj. Młodzież, menele i romskie dzieci, które w nosie mają
ciśnienie krwi. Wsiadły dla lizaków. Siostra w białym fartuchu posadziła mnie
za stołem, tramwaj zahamował i poleciała z całym inwentarzem do przodu,
wpadając mi prosto na łeb. Ogarnęła się, poukładała. Wsadziła mi rękę w
urządzenie i zabroniła mówić. Sama nie przestawała nawet na chwilę mówiąc
jednocześnie do mnie, kierowcy i reszty pasażerów
-
Proszę pana ciśnienie trzeba mierzyć regularnie bo to ważne jest, ja taką mam
właśnie pracę, że tramwajem jeżdżę i mierzę, wiek pana?, a nie, ma pan nie
mówić, szybciej poprosimy, gazu trochę, i taką książeczkę pan dostanie do
zapisywania tych pomiarów, masz tu lizaczka kochanie, na naszej wizytówce jest
strona i tam można wszystko znaleźć, każde takie mierzenie to jest złotówka na
dzieci, pan nie płaci, sponsorzy, a ludzie to tak lekceważą a nie wolno, o
proszę sto dwadzieścia dwa na siedemdziesiąt, to jest proszę pana książkowe
ciśnienie…
-
Dziękuję.
-
Co pan robi, że ma takie idealne?.
-
Staram się dobrze jeść, no i sport.
Co jej
miałem powiedzieć, że najedzony jestem jak pasibrzuch i walnąłem już kielicha a
nie ma jeszcze czternastej?.
Wysiadłem
z tramwaju. Złapani mnie Mormoni. Jak zawsze poustawiali tablice z pytaniami i
kreatywni Prażanie odpowiadają. Pod napisem Kto
odmienił Twoje życie? Można było znaleźć ciekawe postaci. Na środku był pan
Jezus, ale towarzystwo miał nie byle jakie: Kaja Paschalska, Arnold Schwarzenegger,
Piotr Żyła, Ronaldo. Na tablicy Najważniejsza
książka w Twoim życiu? Zaraz za Biblią był Trans – Atlantyk, Harlequin i
fakt. Do mnie podszedł rudy. Każdy Mormon był czarny a do mnie akurat rudy. Na jego
tablicy był napis Co sprawia, że jesteś
szczęśliwy?. Ludzie, odpowiedziałem.
Wszedłem
jeszcze do Uniwersamu po napoje. Ludzik Lego z napisem Agent Ochrony zerkał na
moje siatki, ale mnie nie zmacał i spacerkiem do domu. Spokojny, mimo
książkowego ciśnienia otworzyłem drzwi od windy i wyskoczył z nich czerwony na
mordzie sąsiad. Trochę się wystraszyłem
-
Dzień dobry.
-
Legiunia kurwa!.
P.S.
Kupiłem jeszcze na targach zdrowe zupy w pudełkach i
ser koryciński z czarnuszką. Nie wiem, co to jest czarnuszka, ale smaczne.
Wpiszcie na facebooku „Nakarmiona Starecka”. Bardzo fajnie
pisze o jedzeniu i pochwaliła dziś mój wąs.
Tramwaj z mierzeniem ciśnienia motyw jak z Monty Pythona! :D
OdpowiedzUsuń