sobota, 20 kwietnia 2013

SOBOTA WARIATA


            Plan był taki: wstanę, pojadę na targi jedzeniowe i wrócę z zakupami do domu. Posprzątam, poczytam, poleżę. Może poćwiczę. Każdy normalny człowiek zrealizowałby go bez najmniejszego problemu i przeszkód. U mnie jak zawsze z komplikacjami.

            Obudziłem się o dwunastej od hałasu pod blokiem. W dni meczów na Łazienkowskiej Praga żyje mocniej. Zjadłem śniadanko, prysznic i go. W windzie przyglądałem się sobie w lustrze. Moje wąsy osiągnęły już stan pomiędzy Małyszem a Piłsudskim. Nie wiem dlaczego znajomi mówią, że wyglądam jak Ewa Błaszczyk w Zmiennikach.

            Targi okazały się rewelacją. To podobno czwarta edycja, żałuje że nie wiedziałem o nich wcześniej. Niestety ludzie wiedzieli. Tłum był taki, że wystarczyło podkurczyć nogi i niósł do przodu. Szukałem swojej koleżanki wystawiającej ciasta, ale nie mogłem znaleźć. Nie lubię tak łazić na głodnego, więc się zatrzymywałem, żeby odsapnąć. Raz przy zupce krewetkowej z tofu i kokoskami ze stoiska o nazwie Yellow dog, raz przy kanapeczce z kaczką, jabłkami i rucolą. A to trafiła się sałatka z rostbefem i sosikiem to znowu tartinka z rybką. Kiełbaska niemiecka z curry i pajda ze smalcem. Popiłem to kubkiem lemoniady domowej roboty z miętą i paprochami i ktoś za mną krzyknął.

            Nie wiem jak Wam to powiedzieć. Tłum ludzi, miele się i buja na boki jak bydło. Ktoś wali cię w piętę wózkiem z dzieckiem, ktoś depcze ci po palcach. Wśród nich laska. Ubrana we wszystkie kolory wiosny, wysoka z rozwianym blond włosem. Kompletnie tym zamieszaniem niezmęczona. Basia.

            Poinstruowała mnie gdzie warto się zatrzymać, co jeść i jak znaleźć ciastka z Monią. Ona to zresztą robi zawodowo. Ocenia jedzenie, nie nawiguje znajomych w tłumie.

            Ciastka dostałem do domu. Podeszła czytelniczka bloga autorki tych smakołyków i zostałem jej przedstawiony. Okazało się, że pani mnie również zna i już coś czytała. Odchodząc uśmiechnęła się i powiedziała do mnie i Moni: „bardzo dziękuję, bardzo miłe są te chwile przy państwa wpisach”. Staliśmy jak wryci. Monia się wzruszyła a ja pierwszy raz w życiu zawstydziłem. Wypiłem z koleżanką, dziś zwaną badylarą po kieliszku Cavy i ruszyłem do domu.

            Na przystanku stałem zaczytany. Gombrowicz to jednak jest kozak. Podjechał tramwaj cały w serduszka i wychyliła się pielęgniarka:

- Zapraszamy na mierzenie ciśnienia.
- A dokąd panie jadą?.
- Prosto.
- Ok.

            Wóz cyrkowy nie tramwaj. Młodzież, menele i romskie dzieci, które w nosie mają ciśnienie krwi. Wsiadły dla lizaków. Siostra w białym fartuchu posadziła mnie za stołem, tramwaj zahamował i poleciała z całym inwentarzem do przodu, wpadając mi prosto na łeb. Ogarnęła się, poukładała. Wsadziła mi rękę w urządzenie i zabroniła mówić. Sama nie przestawała nawet na chwilę mówiąc jednocześnie do mnie, kierowcy i reszty pasażerów

- Proszę pana ciśnienie trzeba mierzyć regularnie bo to ważne jest, ja taką mam właśnie pracę, że tramwajem jeżdżę i mierzę, wiek pana?, a nie, ma pan nie mówić, szybciej poprosimy, gazu trochę, i taką książeczkę pan dostanie do zapisywania tych pomiarów, masz tu lizaczka kochanie, na naszej wizytówce jest strona i tam można wszystko znaleźć, każde takie mierzenie to jest złotówka na dzieci, pan nie płaci, sponsorzy, a ludzie to tak lekceważą a nie wolno, o proszę sto dwadzieścia dwa na siedemdziesiąt, to jest proszę pana książkowe ciśnienie…
- Dziękuję.
- Co pan robi, że ma takie idealne?.
- Staram się dobrze jeść, no i sport.

            Co jej miałem powiedzieć, że najedzony jestem jak pasibrzuch i walnąłem już kielicha a nie ma jeszcze czternastej?.

            Wysiadłem z tramwaju. Złapani mnie Mormoni. Jak zawsze poustawiali tablice z pytaniami i kreatywni Prażanie odpowiadają. Pod napisem Kto odmienił Twoje życie? Można było znaleźć ciekawe postaci. Na środku był pan Jezus, ale towarzystwo miał nie byle jakie: Kaja Paschalska, Arnold Schwarzenegger, Piotr Żyła, Ronaldo. Na tablicy Najważniejsza książka w Twoim życiu? Zaraz za Biblią był Trans – Atlantyk, Harlequin i fakt. Do mnie podszedł rudy. Każdy Mormon był czarny a do mnie akurat rudy. Na jego tablicy był napis Co sprawia, że jesteś szczęśliwy?. Ludzie, odpowiedziałem.

            Wszedłem jeszcze do Uniwersamu po napoje. Ludzik Lego z napisem Agent Ochrony zerkał na moje siatki, ale mnie nie zmacał i spacerkiem do domu. Spokojny, mimo książkowego ciśnienia otworzyłem drzwi od windy i wyskoczył z nich czerwony na mordzie sąsiad. Trochę się wystraszyłem

- Dzień dobry.
- Legiunia kurwa!.


P.S.
Kupiłem jeszcze na targach zdrowe zupy w pudełkach i ser koryciński z czarnuszką. Nie wiem, co to jest czarnuszka, ale smaczne.
Wpiszcie na facebooku „Nakarmiona Starecka”. Bardzo fajnie pisze o jedzeniu i pochwaliła dziś mój wąs.

1 komentarz: