niedziela, 4 listopada 2012

GROBBING



Jakub Sobucki linią cmentarną C51 udał się na miejsce Stare Powązki.

Dzień od rana był ciepły, niebo czyste, więc pogardziłem kurtką na rzecz dmuchanej kamizelki nałożonej na koszulę ze swetrem i taki cały, preppy look poszedłem szukać właściwego autobusu. Przy Wiatraku, co roku z okazji święta zmarłych ustawiony jest cały szpaler nowych Solarisów. Zawsze miały napisy: cm. Północny, Powązkowski czy Bródnowski, w tym roku były jakieś oznaczenia. Uprzejmy pan wytłumaczył mi, że pożądany przeze mnie kierunek obsługuje linia C51, ale nie z tej strony, tylko naprzeciwko.

To, że musiałem sobie pomaszerować zanim znalazłem właściwy autobus wcale nie popsuło mi humoru, zawsze mam zapas czasu, gorzej zrobiło mi się jak zobaczyłem, że zaraz po zajęciu miejsca promienie słońca zaczęły załamywać się na kroplach, pojawiających się coraz gęściej na szybach. W połowie drogi lało już konkretnie. Znajomi, z którymi umówiłem się na grobbing nie dzwonili, więc ja też wyłamać się nie mogłem. Po wyjściu z autobusu pod cmentarzem jasnoniebieskie rękawy mojego sweterka natychmiast zrobiły się granatowe.

Idąc do bramy św. Honoraty, umówionego miejsca spotkania, mijałem stoiska ustawione pod murem najbardziej znanego w Polsce cmentarza. Znicze nabyłem przy pierwszym stoisku po wyjściu z autobusu, kiedy jeszcze byłem w miarę suchy. Zaproponowano mi też wianek, ale powiedziałem, że ja mam jeszcze swój. Im dalej wzdłuż muru tym trudniej byłoby te znicze znaleźć. Kiedyś stały tam tylko stoliki ze świeczkami i kwiaty, teraz można już kupić:

świeże pieczywo, ustawione w koszach, drążone dynie w stylu helołin, nie wiem, do czego, żadnej na grobie nie znalazłem, świeżo wypiekane w namiocie gofry z dodatkami maści wszelkiej, metrowe, żelowe ciągutki, obwarzanki a także nieśmiertelny deser o najbardziej nieapetycznej nazwie na świecie – pańska skórka.

Zaraz po wejściu w alejki doceniliśmy te ulewę, bo co roku trzeba się przeciskać w tłumie i uważać, żeby eleganckiego ubrania nie poplamić woskiem a teraz było prawie pusto. W mniejszym tłoku łatwiej o atmosferę zadumy a także łatwiej usłyszeć te pełne nostalgii i uniesień rozmowy o tych, co odeszli:

- po ile brałaś znicze?
- po trzy
- ja w tym roku pomyłam te słoiki i tylko wkłady musiałam kupić.

Można wizytę na cmentarzu wykorzystać do przekazania wartości:

- gdzie mam zapalić znicz?
- na jakimś grobie gdzie nie ma żadnego
- o, ten jest pusty
- poczekaj poświecę, bo jeszcze jakiemuś Żydowi zapalisz.

Albo do nauki:

- Dąbrowskiej zapal
- a co ona napisała?
- „Nad Niemnem”
- to Orzeszkowa
- a ta, co?
- lesbijką była
- to zapal, bo ciemno ma.

My poszliśmy utartym od lat szlakiem, odwiedzając tych, których co roku chcemy uczcić. Niestety uciekli też kwestujący a to zawsze jest dodatkowa atrakcja. Podchmielona znana piosenkarka, zawsze w nowym futrze, albo pani Prezydent Warszawy, która musi słuchać wyborców:

- czy Pani wie, że ten autobus na Zaciszu ciągle nie dojeżdża do ostatniego przystanku?
- nie wiedziałam, ale niezwłocznie to sprawdzę.

Czasami znajdzie się także prawdziwy katolik, który uważa, że cmentarz jest najlepszym miejscem na wygłaszanie poglądów politycznych:

- mało żeście nakradli i jeszcze tu stoisz?!

Ja ze znajomymi mamy swoje kryteria przyznawania zniczy. Zaczęliśmy od Waldorffa - za grzywkę, później Kalina - za wszystko, Żwirko i Wigura – bo lotnicy i to taka miła para. Dalej idziemy do Jarugi Nowackiej a także zapalamy komuś, o kim nikt nie pamiętał. Pierwszy raz w tym roku przestali się nabijać ze mnie, że zawsze mam ze sobą latarkę, bo bardzo się przydała. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś docenią, że nosze ze sobą nóż, ale nie wiem, jakich życzyć sobie okoliczności.

Jeden z moich kolegów silnie umięśniony marchwianymi łapami wciskał denka od zniczy zamiast je nasadzać, ale intencje miał dobre, tylko siły za dużo. Bardzo to było wszystko zabawne pomimo smutnego dnia, aż trafiliśmy wychodząc na grób Wioletty Villas.

Można się kochać w Jej repertuarze, można go nie lubić, ale nie wolno nie docenić tego jak wielką gwiazdą była. Żadna Górniak, Doda czy inna Steczkowska, z całym szacunkiem dla ich fanów i dorobku, nigdy nie zaszły tak daleko jak Ona. Była gwiazdą w Las Vegas, tak jak teraz jest Celina a ten poziom każdy chyba rozumie. Nosiła kontrowersyjne futra z krótkim rękawem w stylu starszych transwestytów i kapkę ześwirowała na koniec, ale kto z wielkich tego świata był zupełnie normalny?.

Niewspółmiernie do zasług jednych chowa się na Wawelu a innych przykrywa cegłami w bocznej alejce.

Smutne jest to, że po śmierci nikt Jej nie docenia. Za to jak Szczygielski pokazał Villas w swojej nowej sztuce, też powinien przeprosić. Jak pójdzie na ten spektakl ktoś młody, kto jej nie znał pomyśli, że całe życie tylko chlała i się modliła.

Staliśmy nad tym grobem z mieszanymi uczuciami, jeden z kolegów, wielki fan kanału Discovery nie rozumiał naszego zmieszania:

i pomyślcie sobie, co tam leży pod tą ziemią?
- że taki talent?
- nie, cały ten rozkład zwłok.

Ów kolega nie jest za bardzo obeznany w świecie popularnych gwiazd. Jak pierwszy raz był ze mną na Powązkach uciął sobie pogawędkę z kwestującą Ewą Kuklińską:

- nie wie Pani gdzie znajdziemy grób Hanki Bielickiej?
- prosto i w prawo
- dziękuję, a Rodowicz?
- Rodowicz żyje proszę pana
-jeszcze?, to chwała Bogu.

Wyszliśmy z tego cmentarza ze smutnymi minami. Poszliśmy na grobbingowego browara, żeby trochę się wysuszyć. Rano zadzwoniłem do sanatorium, do mamy:

- cześć
- cześć, jak na cmentarzu?
- Villas leży jak bezdomna, płaska ziemia, kilka płytek betonowych i krzywo wbity drewniany krzyż
- Jezu Chryste, a wczoraj oglądałam jak Ją wspominali i śpiewała „Mamo”…
- o rany, nie płacz teraz, zamierzam napisać do Ministra Kultury, żeby jej choć płytę położyli
- a znasz adres?
- w internecie jest
- a ja napiszę do ONZ, bo mi tu kaloryfery buczą całą noc i nie mogę spać, też znajdę adres w internecie
- chyba do NFZ?
- to ja pisze, nie ty
- a jak obiad dzisiaj?
- gruba siedziała i (zmiana głosu na cichy i drżący) „ja to chyba zupki nie zjem”, a i tak by nie dostała, bo ona jest na diecie i je sałatę
- przestań się z niej nabijać
- a co ja mam tu robić, ona jest nawiedzona
- a co było do jedzenia?
- marchewka z tym…
- groszkiem
- no, i sosikiem takim…
- oprószana
- to, po co się pytasz?
- a mięso?
- ryba, dziś piątek
- aha
- tutaj jest taka pani i jedzie na weekend do warszawy i ja pomyślałam…
- nie ma takiej potrzeby
- wiedziałam.

5 komentarzy:

  1. Każdy uśmiech (zwłaszcza na głos i z załzawionymi oczami) na jakiejkolwiek twarzy jakiegokolwiek czytelnika jest wart publikacji Twoich "kawałków". I za te śmichy - chichy ale i też refleksje...dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę nie zapytać - co to jest "pańska skórka" :)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Pańska skórka” to jest chyba jakiś warszawski cukierek, sprzedają go, na co dzień choćby na starówce, albo właśnie w takie dni jak św. zmarłych. Jeszcze nigdy nie odważyłem się spróbować, ale jak kiedyś zjem to Pani napisze.

      Usuń
  3. No, niestety, Dźwigaj już dźwiga w górę pomnik Villas. Adekwatny do jej najgorszych scenicznych kreacji: http://www.se.pl/rozrywka/plotki/nowy-grob-violetty-villas-nagrobek-villas-zaprojektowa-rzezbiarz-prof-czeslaw-dzwigaj_264754.html

    OdpowiedzUsuń