piątek, 14 września 2012

ZOOFOBIA


Rano przebiegł przede mną szczur, to mocniejsze niż kawa czy energetyk, 
w tym wypadku Rat Bull, czy Red Rat? – innymi słowy prawie zawał.
Każdy czegoś się boi. Jedni załatwiania w miejskich toaletach inni śmierci. Ja boje się zwierząt.

Nie wszystkich, ale zdecydowanej większości. Nie ma to związku z rozmiarem zwierzęcia czy wielkością krzywdy, jaką mogą mi zrobić, zwyczajnie do jednych dojdę a inne mnie przerażają. Taka na przykład kaczka czy świnka morska sprawiają, że nie mogę ruszyć się z miejsca ze strachu ale wielkie psy są już ok.
Zawsze tak było, od dziecka. Matka mi nie wierzyła i uznawała za zabawne wrzucanie mnie na podwórko z gęśmi u babci. Babcia też myślała, że udaje, więc kazała mi te gęsi wypasać. Siedziałem na polu z długim patykiem, który służy do pokazywania im kierunku, ale machałem nim bez przerwy, żeby żadna nie doszła.
Zwierzęta są bardzo mądre i doskonale wiedzą czy się boisz czy nie. Jak normalny człowiek wchodzi na wiejskie podwórko to się wszystko rozbiega. Ja niczym Zosia z epopei narodowej wszelkie ptactwo przyciągam do siebie.

Wakacje, ferie, urlopy

Z dzieciństwa pamiętamy podobno tylko te rzeczy, które wywołały w nas ogromne emocje. Doskonale zapamiętałem jak mieliśmy wyjechać na wakacje w nocy i Ojciec zniósł bagaże do pralni żeby nie łazić z nimi po klatce. W środku nocy dał mi kluczyki do auta i kazał iść na dół zapakować to do bagażnika. Kiedy otworzyłem drzwi na dole, przy naszych walizkach siedział szczur. Nigdy więcej do tej pralni nie wszedłem a mieszkałem z nimi jeszcze przez dziesięć lat.

Na wakacjach też nie zawsze było wesoło. Na jednych, gdzie pojechaliśmy z całą rodziną okazało się, że niedaleko jest stadnina. Miejsce to było zapomnianą częścią Polski i właściciel koni był wdzięczny za ich objeżdżanie, bo było ich dużo i nie miał, kto tego robić.
Któżby nie skorzystał z takiej okazji?. Jazda konna za darmo przez cały dzień. Wszystkie dzieci rzuciły się na to a ja stałem przerażony. Ojciec kazał mi do nich dołączyć. Dowiedziałem się, że musimy sami te konie oporządzić, założyć im te wszystkie szelki, łańcuszki i jazda.

Były tam dużo młodsze ode mnie dzieci, które przebiegały pod krowami i końmi, sprawdzając czy coś je kopnie, mnie też zaczepiały
- a ty przebiegniesz pod spodem?
- za poważny jestem na takie głupie zabawy.

Na szczęście znalazła się tam przytomna moja kuzynka Kaśka, która te konie uwielbiała i jak zobaczyła, że krew odpłynęła mi z twarzy, zgodziła się rumaka przygotować za mnie. Wybrałem tego, który jako jedyny na mnie nie patrzył, ale wtrącił się właściciel stadniny
- synek, innego konika wybierz
- ale ten jest spokojny proszę Pana
- aż za spokojny, to jest praktycznie krowa nie koń
- i bardzo dobrze, a jak się nazywa?
- Marzena

Wystawili te konie na padok, krótka instrukcja jazdy i trzeba było wsiąść. Kaśka Marzenę trzymała za łeb, żeby się tymi ślepiami na mnie nie gapiła i hyc, wlazłem w siodło. Każde dziecko dziabnęło piętami kuca i ruszyły żwawo. Marzena idealnie, spokojnie przesuwała się wzdłuż ogrodzenia.
Myślałem, że ogarniam te wszystkie komendy i ruchy nogami, żeby Marzeną sterować, ale wjechała na środek i stanęła. Za ogrodzeniem wszyscy machali i krzyczeli, ale to było daleko. Uderzałem piętami o jej bok, mówiłem wio, ale nic, jak kamień. Bardzo chciałem usłyszeć, co tam krzyczą; podjechała Kaśka
- poczekaj chwilę, Ona sra.
Na szczęście powrót był fajny. Wprawdzie w takim koszu dla świń jechaliśmy, ale ciągnął nas normalny traktor.

Świnie

 Innym razem pojechałem do kolegi na wieś dojadać to, co zostało z jego wesela i oglądać to, co na nim zarejestrowano, jeszcze wtedy na video. Co jakiś czas wychodziliśmy sobie na fajkę i widzieliśmy przed nami szary, wąski i długi budynek dla świń z wejściami z obu stron. Życzliwi koledzy, wiedzący o moim strachu założyli się, że nie przebiegnę przez ten budynek. Nie ma na mnie lepszego argumentu, jak: nie zrobiłbyś tego, więc pobiegłem. Jak tylko wleciałem do środka drzwi z jednej i drugiej strony się zamknęły.
Rzadko się teraz widujemy.

Zagranico

Afryka

W Egipcie kąpałem się tylko w hotelowym basenie. Wszyscy co wieczór przy kolacji opowiadali, jakie piękne okazy widzieli w morzu i gul mi skakał. Strach strachem, ale jestem estetą, też chciałem. Najfajniejsza byłaby taka kapsuła, jaką miał Putin, kiedy nurkował w Bajkale, ale nie była w moim zasięgu.
Za cały rynsztunek musiały wystarczyć mi płetwy, gatki, okulary i rurka.
Jak człowiek zanurzy tam łeb, nawet dziesięć metrów od brzegu zapiera dech – zwłaszcza pod wodą. Takich kolorów i wzorów nie uświadczy się nawet na London Fashion Week. Bardzo mi się podobało. Płynąc powoli z kolegami wynurzaliśmy się co kilka metrów, żeby podzielić się wrażeniami.
- widziałeś tę żółtą?, ale ekstra
- a ta z Gdzie jest Nemo jaka piękna
Ja też chciałem się podzielić wrażeniami
- a widzieliście te czarne pompony, co po dnie latają?
- NIE DOTYKAJ TEGO!
Wrzasnęli równo i mnie nie trzeba było już więcej informacji. Z brzegu wyglądało to podobno tak, jakby z trzech zanurzających się co chwila mężczyzn jeden zamienił się w motorówkę. Płetwy są jednak niezastąpione.

Popołudniu w mieście ktoś mnie popchnął, nie upadłem, bo oparłem się o coś miękkiego. Na szczęście tam wszędzie porozwieszane są jakieś szmaty, te okazały się wielbłądem – od czasów przedszkola nie byłem tak bliski zrąbania się w spodnie.

Anglia

Uwielbiam ten kraj, za najtańszą whisky, rudy kolor (włosów, krów i trawy) i dżem, ale szare wiewiórki wyglądają jak szczury i jest ich od cholery. Normalne wiewiórki mnie przerażają, ale szare to już armagedon. Jak nasza (ruda) siedziała przy moim rowerze w parku Skaryszewskim to gotów byłem go tam zostawić, przy szarej na pewno bym uciekł.

Fuerteventura (Hiszpania), kto bogatemu zabroni?

Podczas zakupów markowych zegarków i okularów gdzieś w Puerta de podroobas zobaczyłem karalucha wielkości chomika. Ray Bany po pięć euro nie były w stanie mnie tam zatrzymać.
W samolocie powrotnym usłyszałem
- teraz już chyba możemy ci powiedzieć, że takiego robala jak na tym targu widzieliśmy też w łazience w hotelu.
Prawdziwi przyjaciele. Wakacji mi nie popsuli.

W domu i zagrodzie

 Wizyta wielkiej ćmy zmusiła mnie kiedyś do podróży taksówką w piżamie na nocleg u koleżanki, szczęście, że to nie nietoperz, bo już bym spod kołdry nie wyszedł nigdy.
A jak mój balkon upatrzyły sobie gołębie to nie tylko nie mogłem na niego wyjść, ale nawet uchylić okna. Usiłowałem nawet, pokrzepiony butelką wina wygonić je w czasie deszczu, ale doszedłem tylko do drzwi. Przyglądaliśmy się sobie po obu stronach szyby – jednakowo przerażeni.
Moi siostrzeńcy podczas wizyty u wujka zażyczyli sobie ZOO. Matura nie była tak stresująca, zwłaszcza, że latem po ogrodzie część zwierząt chodzi wolno.

Bezpośrednie stracie z przeciwnikiem

W najtrudniejszej sytuacji ze zwierzęciem byłym na klatce  mojej matki (chodzi o schodową, Zdzisława nie jest trzymana pod kluczem). Jej sąsiad hoduje wielkiego węża. Jak się napije zawiesza go sobie na łeb i łazi z nim po schodach. Trafił kiedyś na mnie
- Daniel odsuń się z tym, bo ja się boje
- ale dotknij go tylko, one nie są lepkie i nieprzyjemne, zobacz
- odsuń się do cholery, bo nie lubię
- a nie podobają ci się te czarne wzorki, na żółtym tle?
- nawet bardzo, tylko wolałbym to na mokasynach, albo portfelu.
Od tamtej pory nigdy się ze mną nie przywitał.  

Za to zwierzęta mnie najbardziej obawiać mogły się w wojsku. Podczas patrolowania posterunku miałem ze sobą prawdziwego Kałasznikowa i trzydzieści ostrych pestek. Przeczytałem dokładnie Prawo użycia broni i wiedziałem, że jak tylko jakiś lis wyskoczy to będę jak Rambo.
Nie musiałem.

p.s.
Zapomniałem jeszcze wspomnieć o kotkach.
Zaprzeczyć chcę raz na zawsze, na piśmie, paskudnym plotkom jakobym kiedykolwiek jakiemuś zrobił krzywdę. Matka zaszczepiła mi do tego zwierzęcia silną nienawiść, ale egzystujemy obok siebie na tym świecie (z kotkami, nie z matką) nie wadząc sobie w jakiś szczególny sposób.

3 komentarze:

  1. A pamiętasz jak mój kolega chciał cię nakarmić kretem do przepychania rur po tym, jak usłyszał że podobno chciałeś tak zrobić jakiemuś psu? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie psu, tylko kotu. A kreta dostał ode mnie i podobno do dzis ma na biurku. Poznalismy się na Twojej imprezie na Bemowie

      Usuń
    2. Hihihi, to nawet nie wiedziałam że doszło do konfrontacji ;)

      Usuń