środa, 5 września 2012

W DRESIE PO PRADZE


Już sześć dni mieszkam na Pradze. Miałem pięcioletnią przerwę, ale okazało się, że tu nic się nie zmieniło.  W Uniwersamie te same Panie, uśmiechają się tak jakby widziały mnie wczoraj, pamiętające, że wstawiałem zawsze rower na stoisko z gazetami i One mi go pilnowały, bo nie chciało mi się przypinać na czas zakupów.
To niezwykłe, że wystarczy przejechać przez Wisłę, żeby zobaczyć jak inne jest tam życie. Mieszkałem przy Czerniakowskiej po jednej stronie rzeki a teraz przy Stanów Zjednoczonych od jej drugiej strony. Odległość pomiędzy tymi dwoma miejscami jest taka jak od dworca Centralnego na stadion Narodowy a ma się wrażenie, że nie tylko przejechaliśmy pół kraju, ale cofnęliśmy się w czasie.
Gdzie jeszcze poza Pragą można znaleźć stoiska z naprawą parasoli, repasacją rajstop czy siedzących w melonikach pracowników zakładu pogrzebowego Memorial słuchających hip hopu z otwartego karawanu?.
Solą tej ziemi są wszechobecne Dresy. Pojawiają się i znikają w najbardziej nieoczekiwanych momentach, wyskakując zza jakichś krzaków i niknąc na rogami budynków i dalej przez sobie tylko znane zaułki bram i podwórek. Na ławkach przed blokiem mają dyżur przynajmniej do drugiej w nocy, gdzie rozprawiają o cenie „deki”, „teścia” czy „białego”, omawiają choreografię z YCD i zaglądają za maskę (od strony szyby) każdemu nowemu samochodowi pojawiającemu się na parkingu. W sobie tylko wiadomym celu.
Ich auta zżera rdza, traktowana przez nich jak samochodowy rak, na który nie ma leku. Nie zamalowują tego, nie szpachlują – dumnie obnosząc się z rudym kolorem na drzwiach i progach. Wszyscy mają w odtwarzaczach tę samą płytę. Jak auta są zamknięte słychać tylko „umcy umcy” a kiedy je otwierają dźwięk zmienia się na rytmiczne „buf buf buf”, podobny efekt można by uzyskać podłączając głośniki do pralki. 
W sposobie ubierania też można dostrzec pewną prawidłowość. Każdy ma rażący, kolorowy akcent. Bluza, szorty czy sznurówki w kolorze fluo, to taki ichniejszy must have, co się zgadza tego lata z trendami za wodą. Cały Plac Zbawiciela nosi żarówy.
U Pań Dresiarek występują wyłącznie dwa kolory włosów. Do wyboru jest granatowa czerń albo popalony blond, łatwy do uzyskania poprzez włożenie łba w perhydrol.
Ludzi tutaj zajmują zupełnie inne sprawy. Tematy takie jak koncert Gossip czy wystawa zdjęć Marilyn Monroe zajmujące naród za rzeką wyparte zostają przez nadchodzący mecz Legii, promocje pomidorów w Lidlu czy los Marty z „Na Wspólnej”.
Jeżeli jakiś produkt omawiany po lewej stronie Wisły pojawia się w rozmowie po stronie prawej to tylko i wyłącznie ze względu na jego rynkową wartość.
Ogromną przyjemność sprawiają mi tutaj dwie rzeczy.
Jedną z nich jest jeżdżenie na rowerze po zmroku i obserwacja mieszkań na parterze, których wnętrza przy zapalonych światłach prezentują się jak w kinie. Spora część z nich mogłaby służyć, jako gotowa scenografia do najróżniejszych produkcji. Są mieszkania w stylu lat siedemdziesiątych z dużymi plastikowymi lampami i owalnymi mebelkami, albo wielkie obrazy świętych zawieszone na równoległej do okna ścianie, przed nimi stoi stół, za którym biesiadnicy piją wódkę.
Kolejna rzecz to słuchanie rozmów. W komunikacji miejskiej, na rynku czy w windzie.
Autobus 141, dojeżdżający do Wiatracznej, obok mnie na siedzeniu kruczowłosa młoda mama z góra dwuletnim dzieckiem. Jedną ręką z niebieskimi paznokciami dłubie w zębach, drugą przytrzymuje do ucha komórkę, nogą trzyma wózek i gada
ty jesteś tak samo pierdolnięta jak on, po co do mnie dzwonisz?, schlał się i się awanturuje, do Artura zadzwoń to go zaraz na dupie posadzi, albo go Policją postrasz… to mu powiedz, że to nie jest już jego dziecko, teraz sobie przypomniał?, ja zaraz kurwicy dostanę, zadzwoń po Darka a ja będę za pół godziny… no ja jebie Mamo.
W tym czasie dziecko jej się rozdarło
- zamknij się powiedziałam, nie dam ci muzyki na słuchawki, bo gadam z babcią.
Do autobusu wsiadła jej koleżanka
- cześć
- cześć, miaaś tom osiemnastke?
- miaam, pasem dostaam jak chuj, te ostatnie to już nawet nie czuam, ale na początku to się mao nie zesraam.

Tramwaj 9, odcinek pomiędzy Placem Szembeka i Kinową. Ona blond trwała, On tatuaż na szyi, oboje około dwudziestu lat.
- aleś mnie umówiła z to Anko
- sory, ja rozumiem, że Ty byś se chciał za cyca potrzymać czy coś a ona drętwa jest
- długo będziesz w tej robocie dzisiaj?
- do ósmej
- a ile Ty wyciągasz na miesiąc za to zamiatanie włosów?
- tysiąc trzysta
- to ja mam tyle za trzy dobre komórki.
Stoisko z rybami za Uniwersamem. W kolejce przede mną tęga trzydziestolatka od stóp do głów w motywach zwierzęcych rozmawia przez telefon
…pani doktór ja bym se wziea piątek wolny to bym se nad morze pojechaa, daaby se pani rade beze mnie?, taki urlop bym miaa nie?.
Dwóch pijanych panów stoi opartych o szybę w tramwaju jadącym z Pragi. Wagon zatrzymuje się na rondzie de Gaulle’a. Panowie patrzą przed siebie w stronę Nowego Światu a za szybą pomiędzy nimi sterczy palma
- a to drzewo to wycieli?
- no chyba, i dobrze
- pewnie, co to Afryka?.
Ciekawy jest tam jeszcze kontrast pomiędzy rdzennymi mieszkańcami Pragi a napływowym elementem lanserów. Obok mojego bloku stoją dwa apartamentowce. Wychodzące z nich laski z połową wygolonej głowy i komputerem pod pachą udają, że Dresów nie widzą. Ci natomiast niezainteresowani tym typem kobiet obcinają jej samochód. Pomimo wielu różnic traktowani są lepiej od lanserów, bywających na Pradze okazjonalnie.
Ci pojawiają się na dzielnicy, kiedy jakaś budka z jedzeniem w tej zapomnianej części miasta zostanie opisana w gazecie przez krytyka kulinarnego, jako modna, albo odwiedzić chcą atelier jednej z osiedlonych tu malarek albo projektantek mody. Narażeni są oni na chytre, wyczekujące spojrzenia tubylców dybiących na pozostawiony przez roztargnienie telefon albo niezapięty rower.
Pomiędzy nimi wszystkimi tkwię ja. Jedzący modne chińskie pierogi, ubrany w koszulkę fluo zerkam na zostawiony przed budką (swój) rower.
p.s.
Na antenę wróciła reklama „Karolina nie podchodź”. Takim szczęśliwy

2 komentarze: