czwartek, 23 sierpnia 2012

OPERA


Już dawno temu Miećka Aniołowa mówiła, że Warszawa to nie to samo, co jakiś Pułtusk, bo i do kina można iść, choćby codziennie i do opery, bo różne takie spektakle się odbywają.
To prawda, zwłaszcza odkąd w operze warszawskiej tworzy Treliński mógłbym chodzić tam codziennie. Niestety nieczęsto zdarza mi się tam bywać, czego bardzo żałuję, ale jak jestem bawię się znakomicie. Nie będę się tu rozwodził nad talentem znakomitego reżysera, bom niekompetentny. Opowiedzieć Wam chciałem jak wyglądało kilka moich wyjść do opery.
Debiut miałem w Teatrze, chyba Wielkim w Łodzi. Pojechaliśmy z klasą do opery na „Straszny Dwór”. Wszystkie dzieci jadły cukierki, gadały i biegały po schodach w szalikach Widzewa. Ja pierwszy akt przesiedziałem jak zahipnotyzowany a na drugim permanentnie płakałem. Wyszedłem pod rękę z wychowawczynią. Okazało się, że ten rodzaj sztuki bardzo mnie rusza.
Trzy lata temu dostawałem od kolegi dziesięć biletów na każdy nowy operowy spektakl w warszawie. Trwało to ponad rok i był to czas, kiedy byłem znakomicie obcykany we wszystkich śpiewaczych premierach.
Na spektakle chodziliśmy w podobnym składzie i po pewnym czasie sililiśmy się nawet na interpretację oglądanego przedstawienia.
 Jedno z przedstawień było wyjątkowo zawiłe i nawet lektura libretto w niczym nie pomagała. Po pierwszym akcie żadne z nas niczego nie rozumiało. Poszedłem na siku i wracając zatrzymałem się obok towarzystwa, które wyglądało na takich, co rozumieją. Chciałem podsłuchać i błysnąć przy swoich.
- przyzna pani, że ten przekaz jest zdecydowanie nietrafiony
- myli się pan, bo niepotrzebnie oglądał pan najpierw interpretacje w Petersburgu
- scena seksu jednakowoż malownicza
- absolutnie tak
Gówno mi dało to słuchanie, ale zrozumiałem, że latanie nad sceną to był seks. Podszedłem do swoich, którzy też interpretowali
- wszystko rozchodzi się o tę latarkę, co oni mu ją rąbnęli na początku
- po co mącisz kretynko?, to nie latarka tylko kieliszek, ale świecący
- to, po co latali nad kieliszkiem?
- aha, bo jakby latali nad latarką to byś już rozumiała?
- rozkminiałam dopóki ta drag queen nie wyjechała spod sceny
Ilu widzów, tyle komentarzy. Bałem się tylko, że ktoś nasze usłyszy.
Innym razem okazało się, że spektakl jest po rosyjsku z napisami. Ktoś z naszych zapomniał okularów, ale z pomocą przyszedł mu drugi, obiecał cicho czytać mu do ucha. Na początku ludzie chrząkali, ale jak się okazało, że czytanie jest płynne i ciche zaczęli odchylać głowy w naszą stronę, żeby słuchać
- Rogerze Rogerze, gdzie jesteś… szukałam cie wszędzie…o kurwa, jakie długie słowo.
Okazało się, że słuchają tego przynajmniej cztery rzędy, bo zaczęli się śmiać.
Raz udało mi się dostać dwa bilety na premierę. Wtedy jest tak samo elegancko jak zawsze, tylko bardziej. Poszedłem z koleżanką, która miała na sobie cienką sukienkę i krótkie futro. Pod sukienkę, bo była to zima włożyła coś kalesonopodobne. Zaraz po wejściu zdjęła to w łazience i włożyła w rękaw futra, kiedy podawano jej okrycie przy wyjściu te galoty wyjechały z rękawa na podłogę. Ludzie dziwnie się temu przyglądali, jeden to podniósł i jej podał
- och szalik, dziękuję panu uprzejmie
Zawinęła to na szyi i wyszła z teatru. 
p.s.

O jeszcze jednej historii przypomniała mi Małgosia. Byliśmy razem na Traviacie i zapalił się kawałek scenografii nad sceną. Aktorzy przerwali i poproszono ludzi o opuszczenie sali. Zanim komunikat się skończył Gośka niczym gazela przeleciała rzędy a ja próbowałem Ją dogonić.

Przeskoczyłem przez ladę od szatni, rzuciłem numerek, zabrałem jej płaszcz i znalazłem Ją na zewnątrz na zimnie.
Jak się później przyznała, skojarzyło jej się to z teatrem na Dubrowce. 

p.s.2
Trzymałem Ją jedną ręką a drugą szukałem numeru do Radia Zet, bo płacili za niusy a paliła się Opera Narodowa – dzięki Gośka

1 komentarz: