W tym miesiącu musze znaleźć nowe mieszkanie i się
przeprowadzić. Ciekawe, jaka to będzie dzielnica, przerobiłem już kilka.
Pierwsze mieszkanie po przyjeździe do Warszawy było w pensjonacie w
śródmieściu. Spać dawało się tam tylko z zatyczkami, albo bardzo zmęczonym, bo ściana
sypialni była wspólna z nocnym klubem. Pewnej nocy po bezowocnych próbach zaśnięcia
postanowiłem tam pójść. Nie spodobałem się selekcjonerowi, więc chciał mnie
odesłać. Powiedziałem, że albo ja wchodzę na tę imprezę, albo idziemy wszyscy
spać, bo jesteśmy sąsiadami. Odtąd wracając wieczorem do domu zawsze byłem
zapraszany –wejdź do nas na piwko, lepiej
Ci się będzie spało. Nie mam stamtąd najlepszych wspomnień, to były ciężkie
początki w dużym mieście, raz zdarzyło mi się z braku innych produktów zjeść
musztardę. Przeprowadzkę ułatwili mi panowie remontowcy wymieniający w budynku
rury. Przyszedł do mnie podpity pan i powiedział, że zaraz przyjdzie kolega i
będzie trzymał przy suficie wiaderko a oni się z góry przewiercą. Mam wynieść
rzeczy do drugiego pokoju, bo może się trochę nakurzyć. Przyszedł pan, wszedł
na łóżko i stał z wiadrem przy suficie, za chwile przyszedł drugi i mówi: co tak stoisz?, już!. Ten odsunął wiadro
ukazując normalny sufit. Podumali jak Sąsiedzi, po czym weszli do pokoju obok.
Stertę moich ubrań, pościel i książki pokrywały kawałki cegieł i pełno kurzu.
Wygoniłem ich z domu, wziąłem plecak i poszedłem do kolegi, który pozwolił mi
spać na kanapie.
Mieszkanie kolegi też znajdowało się w śródmieściu i
życie tam było dla mnie jak nigdy przedtem i nigdy później. Większość produktów
w kuchni była pleśniowa: ser, kiełbasa i masło – jedliśmy na mieście. Wszędzie walały
się sterty ubrań do prania, dlatego nakładaliśmy koszulkę z wczoraj i przed
pracą szliśmy do H&M po czystą. Były tam też tradycję. Codziennie, poza
weekendem czekaliśmy aż przejedzie kolumna prezydenta, która pełniła funkcje
budzika. Było także nocne bieganie, maratony filmowe i sporo alkoholu.
Kolejnym miejscem, w jakim mieszkałem znajdowało się
na Powiślu. Ostatnie piętro, bez windy i spacery kibiców legii pod oknami,
podczas których czasami poleciał śmietnik a czasami przystanek. Przed domem do
radia przechodzili codziennie Kuba Wojewódzki i mąż Anny M Jopek, jakieś tam
mieli audycje. Nie lubiłem tego miejsca.
Chyba ze dwa lata spędziłem na Pradze. Nowe
mieszkanie, niestety wielkości schowka na miotły. W wannie leżało się z nogami
na pralce a zamiast balkonu był wyrzygalnik. Byli także ciekawi sąsiedzi. Uprawiali
sex przy otwartych oknach a że był to kwadratowy blok z ogrodem w środku
akustykę miał jak w teatrze greckim. Ona była z tych, co lubią mówić w trakcie,
więc zabawa była na całego. Niby to przypadkiem podczas ich zabaw połowa bloku
wychodziła zapalić na balkon, może Oni to robili w ramach integracji
sąsiedzkiej?. Któregoś pięknego letniego wieczoru bardzo się te jej teksty
niosły echem i na słowa - i jak ci jest miśku?
ktoś z innego balkonu odkrzyknął zajebiście!.
Okolicy też niczego nie brakowało. Rynek, na którym można było nabyć
wszystko od wędlin, owoców i świeżego pieczywa poprzez chodniki, sztuczne
kwiaty i łapcie z łyka aż po broń palną (podobno tu finalizowali transakcje z
tego stadionu, tego, co to kiedyś był pożyteczny, jako bazar a teraz ma
akustykę jak w lesie i nie można robić na nim koncertów). Przemili okoliczni
dresiarze ze swoimi psami. Swego czasu biegłem wieczorem w czerwonych spodniach
od dresu i puścił się za mną taki piesek, bo, po co komu smycz. Chciałem dobiec
do autobusu i wskoczyć, co sprawiło dresom wiele radości, nawet mi kibicowali,
-biegnij gruby!.
Później przeniosłem się na Wole. Okolica bardzo
spokojna, bo dookoła sami emeryci i mnóstwo kotów. Minusem były częste wizyty niedających
się wygonić z balkonu gołębi i równie natrętnych panów z kosiarkami. Do
pozbycia się gołębi wypróbowałem wszystkie domowe i humanitarne sposoby, jakie
znalazłem w Internecie. Skuteczna okazała się metoda z poplątaniem żyłki od
poręczy do parapetu. One podobno tego nie widzą, denerwują się i po kilku
dniach się wynoszą. Ja mam zoofobie, dlatego nie raz tak siedzieliśmy w deszczu
po dwóch stronach szyby, bojąc się siebie nawzajem. Na kosiarkowiczów sposobu
nie znalazłem. Była tam także urocza sąsiadka, nazywana przez nas Panią Kamerą.
Parała się ona monitoringiem osiedla. Jak nie było jej na balkonie to stała
przy wizjerze. Jej małżonek, wydziergany kryminalista rywalizował ze mną w
konkursie na największą flagę. Na woli z okazji wszystkich świąt wiesza się ją
na balkonie, bardzo patriotyczna dzielnica. Kiedy już każdy z nas miał
chorągiew o numer mniejszą od tych na placu Piłsudskiego, wyścig dotyczył
masztów. Po tym jak nabyłem w innej dzielnicy (i przywiozłem tramwajem) ogromnego
pagaja, usłyszałem tylko z balkonu niżej – ależ
pan ma ten kij i wygrałem. Pan ten zdenerwował się raz jak zobaczył, że
niesiemy wielki i bardzo ciężki karton. W środku był orbitrek (takie urządzenie
do machania kończynami), zapytał – co tam
panowie niesiecie?, na co usłyszał – telewizor!.
Karton miał ponad dwa metry, więc z zazdrości nie mówił nam dzień dobry ze dwa
tygodnie. Był tam jeszcze ogromny sklep, (jak to mówiły sąsiadki: My tu wszystkie chodzimy do Auchłanta),
w którym umawiałem się, co niedziela na dwugodzinne zakupy ze swoim kolegą i
jednym z przyszłych współlokatorów.
Ostatnią zamieszkaną przeze mnie dzielnicą był
Mokotów. Największe moje mieszkanie dotychczas. Bardzo ciche i genialne
komutacyjnie miejsce. Minusem jest brak tanich sklepów, nie ma Lidla ani
Biedry. Dookoła większość ludzi wynajmujących mieszkania. Pod nami studenci
balujący codziennie, bez wytchnienia. Dodatkowo w jakiś taki hipsterski sposób,
przy kasetowym magnetofonie albo gitarce i to całą noc. Zdarzały się tam popołudniowe
awantury, podczas których leciały meble. Kiedyś ktoś przyszedł do nas pożyczyć
tłuczek do mięsa. Mój współlokator pełen obaw o to, że udostępnił narzędzie
zbrodni skrupulatnie obejrzał go po oddaniu. Okazało się, że to już jacyś nowi,
bo imprezowicze się wynieśli i faktycznie tłukli schab. Imprezy bywały też
naprzeciwko. Tam bardziej na wesoło. Raz na balkonie stała młoda laska a muzyka
dawała na cały gwizdek. Kilka pięter niżej starsza pani, chcąc zwrócić uwagę
wołała – proszę państwa halo halo!, aż
trafiła na zmianę utworu i została usłyszana. Z góry wychyliła się młoda
dziewczyna z papierosem i odpowiedziała - no
heloł!, po czym grali dalej. Jedna z naszych imprez też miała dodatkowych
gości. Pali się w tym domu na balkonie, dlatego podczas imprezy stoi tam spora
grupa ludzi. Na jednej z nich właśnie na balkonie postanowiono opowiadać
kawały. Głośny śmiech o piątej rano nie jest mile widziany przez sąsiadów, więc
pod okna podjechał radiowóz. Jednym z gości był policjant, więc wziął to na
siebie. Podszedł do drzwi z odznaką i przekonał panów, że już będzie spokój, w
tym czasie w kuchni moja koleżanka nie wierząc, że coś takiego załatwi facet,
rozpięła bluzkę, podkreślając wdzięki, wzięła talerz i podeszła do drzwi
chwiejnym krokiem zachęcając – może
placka Panowie zjedzą?, nie zjedli.
W prawie wszystkich tych mieszkaniach miałem
współlokatorów. Tak różnych, jak różne były te miejsca. Każdy wyjątkowy. Teraz
czas na mieszkanie samemu, nie wiem jeszcze jak i gdzie, ale do końca miesiąca
muszę się dowiedzieć.
p.s.
Moja matka ma w domu remont. Dzwonię do Niej i
słyszę, że jest na ulicy
– Mamo, dlaczego
nie pilnujesz robotników?,
- bo
wyszłam po zakupy na obiad,
- miałaś
tym razem im nie gotować,
- tak tylko
robie coś na szybko,
- co?,
- schabowe!.
jak już coś znajdziesz to fotki konieczne :)
OdpowiedzUsuń