niedziela, 22 lipca 2012

WOJSKO cz.5


Zdobycie alkoholu w zamkniętej, strzeżonej jednostce nie jest łatwe. Kiedy na warcie jest ktoś znajomy, można się dogadać, ale jak trafisz na jakiegoś chcącego się wykazać głupka to może cie nawet zastrzelić – medal mu dadzą. Sklep przed jednostką prowadziła pani Jola, która miała burze rudych włosów, klęła jak prawdziwy żołnierz i sprzedawała pod zastaw. Żeby można było nabyć jeden litr wina w kartonie o egzotycznej nazwie Cavalier i całej palecie smaków od miętowego zaczynając na czekoladowym kończąc trzeba było coś zostawić. Kiedy nie mieliśmy kasy jej szuflada kipiała od zegarków, dowodów osobistych i innych cennych drobiazgów. Wino piło się czyste i ciepłe a gdy kończyła się forsa trzeba było je rozcieńczać syfonem i prędko wychylać, bo od bąbelków kręciło się w głowie szybciej. Pierwsza przepustka stała (to taka za krótka do domu, za długa do sklepu, kilka godzin) nastąpiła po pierwszym żołdzie. Wypuszczono prawie wszystkich żołnierzy i wszyscy wrócili pijani. Żeby sprawdzić około pięciuset osób zebrano ich na placu apelowym, który obstawiono wartownikami. Do każdego podchodzili z alkomatem i wyniki skrupulatnie zapisywano. Nieskromnie pochwale się, że wygrałem, byłem tego dnia najbardziej pijany w całej jednostce i przez tydzień, kiedy wchodziłem na stołówkę wszyscy wstawali - idol. Także przez to nie pojechałem do domu przez półtora miesiąca.
 Czasami szliśmy do sklepu wszyscy i wracaliśmy już zezowaci, czasami szedł jeden i przynosił, co trzeba, oba sposoby trudne do wykonania. Wraz z dwoma kolegami, większym i mniejszym wybrałem się raz na taki popołudniowy koktajl. Wracając najbardziej przytomny był ten najdrobniejszy z nas i musiał pozostałych przerzucić przez płot. Przerzucił jednego, który krzyknął z drugiej strony, że jest ok., za nim przeleciałem ja i na koniec skoczył ten malutki – wszyscy prosto w dół z wapnem. Innym razem wracając z winem przeskoczyłem przez płot, którego kolce wbiły mi się w kurtkę. Wisiałem, bo nie mogłem się sam zdjąć. Znalazła mnie grupa wartowników z dowódcą. Zdjęli mnie z płotu i powiedzieli, że wyłączają latarki, jak zniknę nim policzą do dziesięciu, jestem wolny. Ledwo zgasili światło, zrobiłem trzy kroki i wpadłem do dołu. Nie znaleźli mnie. Odszukali mnie za to później koledzy, którzy zaglądając do dołu troskliwie zapytali: masz wino?. Najsmaczniejszy alkohol to była szklanka wódki po obcince. Tyłek miałem czarny i jak przyjechałem do domu matka mówiła: usiądźże wreszcie a nie tak łazisz, ojciec się tylko śmiał. Na jednej próbie wniesienia alkoholu zostałem przyłapany przez mniej tolerancyjnego pana kapitana i poza komisją, którą stworzył do zniszczenia butelki wódki marki Maximus podał mnie do sądu wojskowego. Na sprawę pojechałem do innej jednostki w eskorcie dwóch żołnierzy.
W sądzie zaczęto mnie przepytywać: -pije pan alkohol i zakłóca spokój, - tak, - jak?, - śpiewam, - co pan śpiewa?, - Kolorowe jarmarki, - naprawdę?, - naprawdę, - wypierdalać!. Wróciliśmy pijani.
Byli i tacy w jednostce, którzy czas w zamknięciu postanowili wykorzystać w twórczy sposób. Na jednej kompanii skonstruowano maszynkę do robienia tatuaży i testowali próbki napisów i obrazków na jednym malutkim chłopcu, którego później nazywano – Brudnopis. Jeden z mniej rozgarniętych żołnierzy usiłował napisać list do dziewczyny. Chodził z nim tydzień, co mu wpadło do głowy to dopisywał, miał go i w łóżku i przy posiłkach. Na koniec tygodnia przyszedł do mnie: - srowdzisz mi błendy?. Kiedy skończyłem kartka wcześniej tylko brudna od jedzenia była jeszcze pokreślona. Teraz tylko przepisz i wysyłaj, poleciłem, - o matko, jeszcze roz mum to pisać, znowusz?. W rezultacie list do jego dziewczyny napisałem ja. Kiedy przyszła odpowiedź, wyglądała raczej jak jego wersja. Kiedy chodziliśmy na warcie wzdłuż płotu, czasami przychodziły Koszarówki. Kiedyś jednej o mało nie zastrzeliłem. Wystawiła mi łeb przez szparze w murze na mój posterunek: - fajną masz czapkę, - to jest beret, - fajny beret, - wiesz, co, nie powinnaś tutaj chodzić, bo to jest niebezpieczne, idź lepiej na jakąś imprezę, jest sobota, - poszłabym nie?, ale mi stara siano zabrała to se tu mogę tylko pochodzić, - no to chodź.
Na koniec służby za wszystkie przewinienia wysłano mnie na kuchnie, za karę. Byłem już starym żołnierzem, więc bardziej to była nagroda, nic tam nie robiłem. Wszystko, „czego było za dużo” na kuchni zamienialiśmy na inne dobra. Poszedłem raz z szynką wymienić sobie buty. Pani z magazynu opalała się na leżaku. Zanim doszedłem słyszałem jej rozmowę z jakimś młodym: - dzień dobry, proszę pani chciałbym wymienić spodnie, - i co, ja mam teraz wstać i iść specjalnie?, - poproszę, - przyjdź jutro. Kiedy zobaczyła mnie z czymś wypchanym pod mundurem (szynką) była milsza: - dzień dobry, nie ma pani jakichś nowych butów?, - pewnie, że mam, chodź. Idąc przez długi korytarz zapatrzyła się na jadący wojskowy samochód: - wiesz, co dziecko, ja tu przemierzam takie kilometry, że jakby mi wsadzili w dupę licznik to miałabym lepszy przebieg niż te wasze ciężarówki. Mój dowódca widząc, że nie ukarał mnie tą kuchnią za bardzo nie przyznał mi stopnia. Jako jedyny z siedmiuset osobowego poboru wyszedłem, jako szeregowy. Za to od przełożonego na kuchni dostałem nagrodę pieniężną za wzorową służbę, co bardzo zdenerwowało mojego dowódcę. Nie mając już jak mi dokuczyć postanowił wpisać mnie na wszystkie warty do końca służby. Koledzy postanowili mi pomóc w symulowaniu poważnego pogorszenia stanu zdrowia. Położyłem się na podłodze i jeden pobiegł po dowódcę, bo zemdlałem. Nie umiem się zrobić blady, to zrobiłem się czerwony. Jeden otwierał okno, inny wachlował mnie ręcznikiem. Pan porucznik natychmiast kazał mnie zanieść na izbę chorych. Tam już na nas czekali i ostatnie dni spędziłem pijąc w piżamie, bo co przychodził mnie skontrolować to ten przy drzwiach mówił, drapiąc się po szyi: wszyscy śpią, nawet ten ze świerzbem, na co dowódca mówił: to tu sobie spokojnie siedźcie. Później przyszedł czas zamawiania chust, pożegnań, podpisywania wszystkiego i inne sposoby pozostawiania po sobie śladu. Wracając nie chcieliśmy tułać się pijani po dworcach a rozstać też nam się jeszcze nie chało. Postanowiliśmy zatrzymać się w domku nad Zegrzem. Właściciel ośrodka jak zobaczył nas sześciu w chustach chyba się wzruszył: - dostaniecie domek na trzy dni za darmo, ale macie być cisi i grzeczni. Przyjechaliśmy w krótkich spodenkach i chustach, ludzie reagowali na nas tak życzliwie, że pierwszego wieczoru mieliśmy już piłkę, grill, węgiel i radio. Była tam taka pani, do której mąż dojeżdżał tylko na weekendy i jak chciała z nami posiedzieć czy coś, to przynosiła alkohol. Raz trafiła na jednego z górali: - zostało mi już tylko Campari, ale to trzeba pić z sokiem grejpfrutowym. Na co on ze stoickim spokojem, wychylając butelkę - wypijemy sok później, zapraszam. Pożegnać się z nami przyszedł cały ośrodek. Rodziny z dziećmi odliczały na głos miesiące, kiedy my robiliśmy pompki. Pamiętam, że jadąc na dworzec Centralny jeden z górali powiedział do mnie: -misiek, ciebie się morda nie zamyka, bydzies robił w telewizorze. Wsiadając do pociągu wystawił jeszcze łeb przez okno: - co bych cie nie widzioł, w jakim podzendnym Polsacie, aby w Tefałenie. Płakaliśmy wszyscy. Kilka miesięcy później zadzwoniłem do niego, bo w telewizji leciała Samowolka, - zobacz szybko, co jest na TVN. Po drugiej stronie słuchawki rozległ się straszny hałas, po czym usłyszałem w słuchawce: - chopie, jo żech się kąpał i cały dom przeleciołem goły, żeby zołniezy zobacyć?, myslołech ze ty Fakty prowadzis.  Kilka lat później spotkaliśmy się wszyscy na jego weselu, które trwało chyba tydzień, ja wytrzymałem trzy dni. Jeden z jego synów dostał na imię Kuba, o czym poinformował mnie telefonicznie.
p.s.
Jak na studiach miałem praktyki w MON, to dzwoniłem do mojej jednostki,: - Jakub Sobucki, Ministerstwo Obrony Narodowej, powiedz mi żołnierzu, jak tam chorąży Kowalski sobie radzi?… i jarałem się tym, że jakiś młody tam po drugiej stronie słysząc MON z prawdziwej wewnętrznej linii staje przy telefonie na baczność – pewnie jeszcze tam wrócę za karę.

8 komentarzy:

  1. Tak ci dobrze szło, ze aż się dziwie, ze zawodowym nie zostales ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie bardziej dziwi, dlaczego Jola P zaprasza do DDTVN w Dzień Wojska Polskiego jakiegoś generała a nie kogoś z mojej kompanii.

      Usuń
    2. a widzisz, gdybyś został zawodowym, z pewnością zaprosiłaby ciebie. ;]

      Usuń
    3. teraz to już nie to samo.

      Usuń
    4. a mówią, że to babie dogodzić nie można.

      Usuń
    5. jednostki ochraniane są przez prywatne firmy a żółnierze są tam tylko do 15, to co to za zabawa ?

      Usuń
    6. no, ale na bank mają tam jakieś obozy, survivale, picie wody z kałuży, jedzenie gąsiennic i takie tam podobne.

      Usuń
  2. jak dla mnie dopisek najlepszy :))

    OdpowiedzUsuń