sobota, 21 lipca 2012

WOJSKO cz.4


Nieodłącznym elementem dnia codziennego w czasie służby zasadniczej była impreza. Nie jest to zwykłe picie alkoholu w męskim gronie, bo byłoby nudno. Czasami jest to potańcówka, czasami wielki bal, ale zawsze do chlania jest należyta oprawa. Przykładem tej pierwszej jest zabawa, jaką zorganizowaliśmy będąc już starym wojskiem i posiadając swoich kotów. Siedzieliśmy przy kwadratowych stołach nakrytych zasłonami z okien a do obsługi zaprosiliśmy młodszych poborem kolegów. Podeszli do zadania bardzo kreatywnie, gdyż pojawiło się kilku kelnerów w piżamach z przewieszonym przez rękę ręcznikiem. Sceny działy się tam dantejskie, aż do momentu, kiedy jeden z uczestników zauważył, że na tym spotkaniu brakuje kobiet. Polecił jednemu z kelnerów załatwić jakieś damskie towarzystwo. Ten wpadł do swojego pokoju, pobudził kolegów mówiąc, że do drugiego pokoju ma przyjść kilka lasek. Ci na szczęście też umieli się bawić, więc jak żadna prawdziwa kobieta wyszykowali się i w kilka minut później byli już na imprezie. Kreacje w dość monotonnych kolorach, głównie zrobione z szalików i prześcieradeł sprawiały wrażenie szkolnej akademii, gdyby nie jedna. Najmniejszy i najszczuplejszy z nich wykazał się talentem godnym Coco Chanel. Z poduszek zrobił sobie biust i odwłok a na całość naciągnął bardzo obcisłą kominiarkę, ot taka mała czarna. Na głowę za to upiął wytarganą z kasety taśmę tworząc coś w rodzaju wczesnej Halle Berry, ewentualnie zmokniętej Alicji Majewskiej. Przeszedł przez cały pokój zadając szyku i uwodząc spojrzeniem, po czym usiadł na kolanach jednego z dużych górali: przyszłam tak jak chciałeś misiaku. Ten popatrzył na nią przymykając jedno oko i chyba jednak mu w nie nie wpadła, bo złapał ją za te kreacje i rzucił. Niezrażona dama po odbiciu się od szafek, na których wylądowała, wstała, poprawiła przekrzywione włosy mówiąc: szmata ze mnie. Naturalnie do uczestnictwa w imprezie przystąpiła na nowo. Innym razem zorganizowano bal przebierańców. Przebrać musieli się wszyscy bez względu na ilość dni do wyjścia. Utrudnieniem było to, że do wykonania kostiumu wykorzystać można było tylko rzeczy, jakie daje ci wojsko. Postaci pojawiły się wszelakie. Ja na sale wkroczyłem w towarzystwie Batmana. Kostium: bielizna zimowa (kalesony i koszulka), peleryna z koca, opinacze na nogach, na głowie opaska z szalokominiarki, w którą zatknięto dwa sterczące po bokach klapki nocne. Ja reprezentowałem bardziej europejski look. Kostium Nerona tworzyły: zrolowany wokoło głowy ręcznik, za który pozatykane były liście i przewiązane przez jedno ramie białe prześcieradło na gołe ciało do tego bose nogi. Wejście miało wyglądać tak, że wkroczę na świetlice zaraz za Batmanem i ludzie mi się pokłonią krzycząc „ave Cezar”. Za drzwiami natomiast wszyscy niezgodnie z umową stali na baczność, ponieważ na nasze wejście oczekiwał z nimi dowódca, który odwiedził nas w nocy. Popatrzył na te osobliwą parę bohaterów i wydał polecenie: Batman, powiedz swojej dziewczynie, żeby włożyła majtki i zapraszam was do siebie. Najwyraźniej pomylił mnie z grecką boginią.
 Szczególną imprezą był także sylwester, który mój pluton spędził na warcie. Warta była trochę nudnym zadaniem. Trzeba było, co cztery godziny spacerować po swoim posterunku przez dwie kolejne. Do czasu bycia kotem wiązało się to z niespaniem przez dobę, bo w przerwach na sen, jakie nam przysługiwały spali starzy. W sylwestra natomiast nie spał nikt, bo któżby spał w taką noc?. Była strasznie sroga zima i na zewnątrz dochodziło do minus dwudziestu siedmiu. Wychodzący na posterunek ubierali: bieliznę, piżamę, dres, mundur, kurtkę, buty, kalosze, czapkę, uszatkę, dwie pary rękawic i ta to wszystko kożuch. Gdyby ktoś postanowił napaść na posterunek ochraniany przez tak ubranego żołnierza nie musiałby nawet dysponować bronią, wystarczyłoby go popchnąć. Ilość ubrania nie pozwalała się ruszać a podnieść się na pewno nikt by nie zdołał. Dodatkowo pomiędzy butem a skarpetą wkładaliśmy sobie reklamówki, co po ściągnięciu na wartowni śmierdziało jak należy. Jednakowoż i my chcieliśmy bawić się tej nocy. W sali głównej wartowni usiłowano złapać w TV poznańską transmisję imprezy z rynku, do picia zaś z racji posiadania ostrej amunicji była tylko gazowana woda Żywiec. Żeby jakoś zaznaczyć wyjątkowość tej nocy wracający z obchodu rozbierali się do bielizny, bo gorąco tam było jak w kotłowni, ale nakładali na siebie kożuchy na lewą stronę, które imitowały szykowne futra. I tak popijając z obitego porcelanowego kubka gazowaną wodę siedziałem w samym futrze niczym Barbra Streisand na Oscarach. Nie każda impreza była wesoła. Mój dowódca chcąc udowodnić mi, że za moje przewinienia jednak mnie ukaże, puścił wszystkich z całego piętra do domu na święta a mnie zostawił. Nie dałem się złamać, ale jak siedziałem sam z butelką żołądkowej gorzkiej w wigilię na oknie patrząc na świecące choinki w oknach na trepowskim osiedlu – rura mi zmiękła. Co chwila dzwoniła moja matka pytając: nie jest ci tam synek smutno samemu, -naturalnie, że nie, odpowiadałem, ale kluchę miałem w gardle. To były moje jedyne w życiu święta bez całej rodziny. Okazało się, że wszyscy, którzy pojechali przywieźli dla mnie z domu po jednej potrawie. Stoły nakryto prześcieradłem, ustawiono jedzenie i zaczęli łamać się opłatkiem. Niektórzy np. z makowcem 
jechali ponad siedemset kilometrów z Zakopanego. 

p.s.

Czy Wy, jak napompujecie koła w rowerze to też Wam się wydaje, że są większe?. Trochę jak w kreskówce. Mnie się nawet wydaje, że wyżej siedzę.



2 komentarze: