Po przysiędze zajęcia w jednostce ograniczają się do
odbębnienia swoich zadań do godziny piętnastej, zdobyciu alkoholu na wieczór i
wymyśleniu jakiejś zabawy. Gdyby nie urozmaicenia, jakimi młodzi żołnierze
umilają sobie służbę byłoby to nie do wytrzymania. Samo zdobywanie alkoholu też
wymaga nie lada wysiłku, ale o tym później. W wojsku najciekawsze jest to, że
zbiera się ludzi, którzy kompletnie się nie znają i każe im współpracować,
dodać należy – różnych ludzi. Okazuje się, że nawet język mamy różny, bo jak w
jednym plutonie zgromadzeni zostaną mieszkańcy podhala, kurpie, ślązacy, kaszubi,
wielkopolska i pomorze porozumieć się nie jest łatwo. Pierwszy alarm, jaki
zrobiono nam po przysiędze wystraszył wszystkich. Jednemu wielkiemu chłopakowi
przywiązano wcześniej nogę do łóżka i jak ryknęli ALARM! rozpętało się
pandemonium. Problem polegał na tym, że poza obowiązkiem ubrania się nie
wiedzieliśmy, co mamy robić. Ten wielki chciał zeskoczyć z łóżka i ściągnął je
ze sobą, z łoskotem spadło na tego, co spał pod nim o mało nie obcinając mu
łba. Zresztą o tym, że do nogi ma przywiązany wielki metalowy wóz (łóżko)
zorientował się dopiero przy drzwiach – alarm alarmem, ale on chciał pobiec
najpierw się odlać. Był jak taki ogromny trol, który idzie i tratuje. W innej
części pokoju zaczęła się awantura o części umundurowania i nie wynikała z jego
braków a z możliwości sprecyzowania, kto czego szuka. Jeden kaszub biegał i
krzyczał: kaj moje fusekle, obok
jakiś góral, też niespecjalnie po polsku pytał go, co to jest, to pomoże mu
szukać. Na łóżku obok mnie tego na dole denerwowały dyndające nogi z góry, więc
za nie pociągnął i powiedział do jakiegoś wystraszonego chłopca, który zleciał
na dół: jak bydziesz tak machoł to jo cie stont
przesiedle. Ten nade mną był normalny, więc ubraliśmy się w miarę szybko,
za to gwiazda objawiła się pod oknem. Strasznie długi i chudy koleś siedział na
łóżku a dookoła panował armagedon. Jemu w niczym to nie przeszkadzało tylko
siedział i przecierał oczy. Mógłby wystąpić w filmie grozy, bez
charakteryzacji. Fioletowy na twarzy, oczy jak dziury po kulach i cały jakiś
taki żylasto – ścięgniasty. Chłopak zajmujący wóz nade mną zapytał go, dlaczego
się nie ubiera i nie biegnie na zbiórkę?, na co usłyszał: tak bez śniadania nam każą wstawać?. Mój sąsiad popatrzył na niego
dziwnie, bo myślał, ze żartuje: - no
pewnie, że bez to jest alarm, ubieraj się!, na to ten kostucha, – ale ja bez kawy nie wstanę. Okazuje się,
że wojsko nie jest dla wszystkich. Był taki chłopak, który w jednostce poznał
dopiero wszystkie sztućce, wcześniej dane mu było posługiwać się tylko łyżką.
Inny uważał, że mycie się jest czynnością zbędną. Siedziałem już wtedy przy
swoim biurku, jako pisarz a kilka metrów za mną szef kompanii. Przyszedł jakiś
zdenerwowany dzieciak i mówi: Panie chorąży u nas jeden chłopak nie chce się
myć. Odpowiedziałem mu ja: czy wy nie
macie poważniejszych problemów?, was
jest w pokoju jedenastu a on jeden. Na co szef powiedział: o widzisz, jaki mądry ten nasz pisarz,
przenieście tego brudasa do jego pokoju. Wieczorem, kiedy wszyscy po całym dniu
zdejmą buty i mundury faktycznie jest niewesoło, dlatego konieczna jest
toaleta. Ów przesiedlony brudas położył się w nowym miejscu i myć nie zamierzał
się nadal. Trafił niestety na kilku górali w moim pokoju, którzy mało tego, że
byli duzi to jeszcze kreatywni. Delikwenta rozebrano i przytrzymano. W tłustej,
czarnej paście do butów upaćkano okrągłą szczotkę do mycia wc i tym umalowano
brudasowi genitalia (włoskie linie lotnicze). Kąpać się musiał chyba godzinę,
bo ta pasta słabo schodziła, a w kolejne dni chodził już sam, bez makijażu.
Górale byli bardzo troskliwi o los swoich kolegów i dbali o to, żeby było
sprawiedliwie. Kiedy raz doszło do bójki z innym plutonem odpierali atak w
drzwiach. Wyglądało to tak, że do naszego pokoju chciało wtargnąć kilkunastu z
innego plutonu a w drzwiach, jako zapora stało trzech górali i jak w grze
komputerowej walili w papę każdego, który za daleko wszedł. Ja byłem od nich
mniejszy i mocno gruby, więc podskakiwałem z tyłu, żeby cokolwiek zobaczyć.
Jeden mnie dostrzegł i przeciągnął jakiegoś zawodnika przez barykadę,
przytrzymał go przede mną mówiąc: masz
misiu, też sobie kopnij. Sprzedałem mu kopniaka a ten wyrzucił go na
korytarz jak szmatę do swoich. Kiedy rano dostawaliśmy od dowódcy cięgi za
bójkę byłem dumny, bo ja tez w niej uczestniczyłem, w końcu skopałem starszego
od siebie. Często też nie dawaliśmy rady ze śmiechu w sytuacjach teoretycznie
poważnych. Zabrali nas na manewry i kazali się zamaskować. Było gorąco jak w
piekle a my mieliśmy na sobie prawie wszystko, co dało nam Wojsko Polskie. Ci,
którzy wychowani byli na westernach czy innych Conanach wpinali sobie tylko
gałęzie w hełm i udawali krzaki. Ja, cały z czasów Rambo postanowiłem
zastosować jeszcze barwy wojenne, do czego udało mi się namówić mojego sąsiada
z pokoju. Dowódca, kiedy zobaczył, że do trawy sterczącej z głów mażemy twarze
błotem bardzo nas pochwalił. Cały ten kamuflaż mieliśmy przygotować na szczycie
sporej górki i zejść z niej niezauważeni na dół gdzie czekało nas inne zadanie.
Mój kolega pomalował sobie po dwie kreski na polikach i zaczęliśmy czołgać się
na dół. Kiedy byliśmy już kilka metrów od nóg dowódcy, mówi do mnie: to, co misiek, podnosimy się?. Wtedy
dopiero spojrzał na mnie. Ja korzystając z błota postanowiłem zrobić coś więcej
niż nudne kreski. Miałem pomalowane usta, ale takie, co najmniej jak klaun i do
tego brwi, jakie staruszki odrysowują sobie od szklanek. Z pióropuszem trawy na
głowie całość sprawiała wrażenie tarzającej się po ziemi drag queen. Mój
towarzysz nie wytrzymał. Zaczęliśmy się śmiać wydając swoje miejsce ukrycia. Za
karę powtarzaliśmy zadanie dwukrotnie. Jak wracaliśmy zaczęło padać i porucznik
pozwolił nam zdjąć część rzeczy, żeby moknąc tylko w mundurach. Z naprzeciwka
szła grupa z innej kompanii ubrana w pałatki. Jest to gumowy namiot, który służy
też, jako płaszcz. Na czele ich kolumny szedł dwukrotnie grubszy ode mnie
chłopak, któremu dano za mały namiot. Kiedy mnie mijał zobaczyłem, że gęba wręcz
wylewa mu się z dziury na twarz i mówi do mnie: fajnie macie tak w mundurach, my musimy nosić te kondomy. Z kolegą
od manewrów trzymaliśmy się razem całe wojsko i powodów do śmiechu mieliśmy co
niemiara. Najważniejszym powodem scalającym naszą przyjaźń było zamiłowanie do
powiedzeń ze starych polskich komedii. Przyjechał kiedyś do nas wysoki rangą
żołnierz i potrzebował dwóch ochotników do przeprowadzki swojego domu. To
powszechne, żeby wykorzystywać żołnierzy do różnych takich spraw, ale dla nas
to frajda, bo na chwile można opuścić jednostkę. Ów oficer, chyba major,
podwiózł nas pod swój dom, dał klucze i kazał zacząć znosić rzeczy. Weszliśmy
na górę, otworzyliśmy drzwi i mój kolega idąc korytarzem zaczął: tego Kossaka,
tego Kossaka i tego buddę, doszedł do końca korytarza, odwrócił się i
dalej, miś, tego Kossaka to bym chciała
do salonu a tego budde to do ciebie do gabinetu. Skończył mówić i zbladł.
Kiedy podążyłem za jego wzrokiem zobaczyłem, że za mną stoi żona tego oficera,
która pakowała naczynia w kuchni. Kobiety w jednostce były w ogóle bardzo
interesujące. Kiedy jeszcze przed przysięgą usłyszałem, że mam iść do sztabu po
jakieś dokumenty bardzo się ucieszyłem. Wszędzie dookoła wszyscy krzyczeli, bo
w wojsku się nie mówi, do tego każdy bluźni jak szewc a tu nagle kobieta.
Wszedłem do jej gabinetu i siedzi: ucieleśnienie matki polki, przed
czterdziestką, duży biust, nadwaga. Człowiek zaraz złożyłby głowę na tej piersi
i w ciszy posiedział, ale się odezwała: a
wasz szef nie może się już z chujem ruszyć, tylko ty tu musiałeś dymać?.
Nie chciałem się już przytulać.
p.s.
Siedzi facet nad stawem i łowi
ryby. W pewnym momencie wynurza się żaba i pyta: - Proszę Pana, czy ja mogłabym
wejść na spławik i skoczyć do wody? - A skocz sobie - odpowiada facet. Żaba
skoczyła, a facet dalej łowi ryby. Po chwili żaba znowu się wynurza i pyta: - Proszę
Pana, a czy ja mogłabym jeszcze raz wejść na spławik i skoczyć do wody? - No,
skocz sobie - odpowiada już podirytowany facet. Żaba skoczyła, a facet dalej łowi ryby. Po chwili żaba
znowu się wynurza i pyta: - Proszę Pana, a czy ja mogłabym... - widzi wkurzenie
faceta, więc kończy - ...usiąść koło Pana? - A siadaj - odpowiada facet. Żaba
siada koło faceta, a ten dalej łowi ryby. Siedzą tak sobie w milczeniu, aż ze
stawu wynurza się druga żaba i pyta: - Proszę Pana, czy ja mogłabym wejść na
spławik i skoczyć do wody? Na to pierwsza żaba: - Spierdalaj! Dobrze mówię,
proszę Pana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz