piątek, 20 lipca 2012

WOJSKO cz.3


Po przysiędze zajęcia w jednostce ograniczają się do odbębnienia swoich zadań do godziny piętnastej, zdobyciu alkoholu na wieczór i wymyśleniu jakiejś zabawy. Gdyby nie urozmaicenia, jakimi młodzi żołnierze umilają sobie służbę byłoby to nie do wytrzymania. Samo zdobywanie alkoholu też wymaga nie lada wysiłku, ale o tym później. W wojsku najciekawsze jest to, że zbiera się ludzi, którzy kompletnie się nie znają i każe im współpracować, dodać należy – różnych ludzi. Okazuje się, że nawet język mamy różny, bo jak w jednym plutonie zgromadzeni zostaną mieszkańcy podhala, kurpie, ślązacy, kaszubi, wielkopolska i pomorze porozumieć się nie jest łatwo. Pierwszy alarm, jaki zrobiono nam po przysiędze wystraszył wszystkich. Jednemu wielkiemu chłopakowi przywiązano wcześniej nogę do łóżka i jak ryknęli ALARM! rozpętało się pandemonium. Problem polegał na tym, że poza obowiązkiem ubrania się nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Ten wielki chciał zeskoczyć z łóżka i ściągnął je ze sobą, z łoskotem spadło na tego, co spał pod nim o mało nie obcinając mu łba. Zresztą o tym, że do nogi ma przywiązany wielki metalowy wóz (łóżko) zorientował się dopiero przy drzwiach – alarm alarmem, ale on chciał pobiec najpierw się odlać. Był jak taki ogromny trol, który idzie i tratuje. W innej części pokoju zaczęła się awantura o części umundurowania i nie wynikała z jego braków a z możliwości sprecyzowania, kto czego szuka. Jeden kaszub biegał i krzyczał: kaj moje fusekle, obok jakiś góral, też niespecjalnie po polsku pytał go, co to jest, to pomoże mu szukać. Na łóżku obok mnie tego na dole denerwowały dyndające nogi z góry, więc za nie pociągnął i powiedział do jakiegoś wystraszonego chłopca, który zleciał na dół:  jak bydziesz tak machoł to jo cie stont przesiedle. Ten nade mną był normalny, więc ubraliśmy się w miarę szybko, za to gwiazda objawiła się pod oknem. Strasznie długi i chudy koleś siedział na łóżku a dookoła panował armagedon. Jemu w niczym to nie przeszkadzało tylko siedział i przecierał oczy. Mógłby wystąpić w filmie grozy, bez charakteryzacji. Fioletowy na twarzy, oczy jak dziury po kulach i cały jakiś taki żylasto – ścięgniasty. Chłopak zajmujący wóz nade mną zapytał go, dlaczego się nie ubiera i nie biegnie na zbiórkę?, na co usłyszał: tak bez śniadania nam każą wstawać?. Mój sąsiad popatrzył na niego dziwnie, bo myślał, ze żartuje: - no pewnie, że bez to jest alarm, ubieraj się!, na to ten kostucha, – ale ja bez kawy nie wstanę. Okazuje się, że wojsko nie jest dla wszystkich. Był taki chłopak, który w jednostce poznał dopiero wszystkie sztućce, wcześniej dane mu było posługiwać się tylko łyżką. Inny uważał, że mycie się jest czynnością zbędną. Siedziałem już wtedy przy swoim biurku, jako pisarz a kilka metrów za mną szef kompanii. Przyszedł jakiś zdenerwowany dzieciak i mówi: Panie chorąży u nas jeden chłopak nie chce się myć. Odpowiedziałem mu ja: czy wy nie macie poważniejszych problemów?, was jest w pokoju jedenastu a on jeden. Na co szef powiedział: o widzisz, jaki mądry ten nasz pisarz, przenieście tego brudasa do jego pokoju. Wieczorem, kiedy wszyscy po całym dniu zdejmą buty i mundury faktycznie jest niewesoło, dlatego konieczna jest toaleta. Ów przesiedlony brudas położył się w nowym miejscu i myć nie zamierzał się nadal. Trafił niestety na kilku górali w moim pokoju, którzy mało tego, że byli duzi to jeszcze kreatywni. Delikwenta rozebrano i przytrzymano. W tłustej, czarnej paście do butów upaćkano okrągłą szczotkę do mycia wc i tym umalowano brudasowi genitalia (włoskie linie lotnicze). Kąpać się musiał chyba godzinę, bo ta pasta słabo schodziła, a w kolejne dni chodził już sam, bez makijażu. Górale byli bardzo troskliwi o los swoich kolegów i dbali o to, żeby było sprawiedliwie. Kiedy raz doszło do bójki z innym plutonem odpierali atak w drzwiach. Wyglądało to tak, że do naszego pokoju chciało wtargnąć kilkunastu z innego plutonu a w drzwiach, jako zapora stało trzech górali i jak w grze komputerowej walili w papę każdego, który za daleko wszedł. Ja byłem od nich mniejszy i mocno gruby, więc podskakiwałem z tyłu, żeby cokolwiek zobaczyć. Jeden mnie dostrzegł i przeciągnął jakiegoś zawodnika przez barykadę, przytrzymał go przede mną mówiąc: masz misiu, też sobie kopnij. Sprzedałem mu kopniaka a ten wyrzucił go na korytarz jak szmatę do swoich. Kiedy rano dostawaliśmy od dowódcy cięgi za bójkę byłem dumny, bo ja tez w niej uczestniczyłem, w końcu skopałem starszego od siebie. Często też nie dawaliśmy rady ze śmiechu w sytuacjach teoretycznie poważnych. Zabrali nas na manewry i kazali się zamaskować. Było gorąco jak w piekle a my mieliśmy na sobie prawie wszystko, co dało nam Wojsko Polskie. Ci, którzy wychowani byli na westernach czy innych Conanach wpinali sobie tylko gałęzie w hełm i udawali krzaki. Ja, cały z czasów Rambo postanowiłem zastosować jeszcze barwy wojenne, do czego udało mi się namówić mojego sąsiada z pokoju. Dowódca, kiedy zobaczył, że do trawy sterczącej z głów mażemy twarze błotem bardzo nas pochwalił. Cały ten kamuflaż mieliśmy przygotować na szczycie sporej górki i zejść z niej niezauważeni na dół gdzie czekało nas inne zadanie. Mój kolega pomalował sobie po dwie kreski na polikach i zaczęliśmy czołgać się na dół. Kiedy byliśmy już kilka metrów od nóg dowódcy, mówi do mnie: to, co misiek, podnosimy się?. Wtedy dopiero spojrzał na mnie. Ja korzystając z błota postanowiłem zrobić coś więcej niż nudne kreski. Miałem pomalowane usta, ale takie, co najmniej jak klaun i do tego brwi, jakie staruszki odrysowują sobie od szklanek. Z pióropuszem trawy na głowie całość sprawiała wrażenie tarzającej się po ziemi drag queen. Mój towarzysz nie wytrzymał. Zaczęliśmy się śmiać wydając swoje miejsce ukrycia. Za karę powtarzaliśmy zadanie dwukrotnie. Jak wracaliśmy zaczęło padać i porucznik pozwolił nam zdjąć część rzeczy, żeby moknąc tylko w mundurach. Z naprzeciwka szła grupa z innej kompanii ubrana w pałatki. Jest to gumowy namiot, który służy też, jako płaszcz. Na czele ich kolumny szedł dwukrotnie grubszy ode mnie chłopak, któremu dano za mały namiot. Kiedy mnie mijał zobaczyłem, że gęba wręcz wylewa mu się z dziury na twarz i mówi do mnie: fajnie macie tak w mundurach, my musimy nosić te kondomy. Z kolegą od manewrów trzymaliśmy się razem całe wojsko i powodów do śmiechu mieliśmy co niemiara. Najważniejszym powodem scalającym naszą przyjaźń było zamiłowanie do powiedzeń ze starych polskich komedii. Przyjechał kiedyś do nas wysoki rangą żołnierz i potrzebował dwóch ochotników do przeprowadzki swojego domu. To powszechne, żeby wykorzystywać żołnierzy do różnych takich spraw, ale dla nas to frajda, bo na chwile można opuścić jednostkę. Ów oficer, chyba major, podwiózł nas pod swój dom, dał klucze i kazał zacząć znosić rzeczy. Weszliśmy na górę, otworzyliśmy drzwi i mój kolega idąc korytarzem zaczął: tego Kossaka, tego Kossaka i tego buddę, doszedł do końca korytarza, odwrócił się i dalej, miś, tego Kossaka to bym chciała do salonu a tego budde to do ciebie do gabinetu. Skończył mówić i zbladł. Kiedy podążyłem za jego wzrokiem zobaczyłem, że za mną stoi żona tego oficera, która pakowała naczynia w kuchni. Kobiety w jednostce były w ogóle bardzo interesujące. Kiedy jeszcze przed przysięgą usłyszałem, że mam iść do sztabu po jakieś dokumenty bardzo się ucieszyłem. Wszędzie dookoła wszyscy krzyczeli, bo w wojsku się nie mówi, do tego każdy bluźni jak szewc a tu nagle kobieta. Wszedłem do jej gabinetu i siedzi: ucieleśnienie matki polki, przed czterdziestką, duży biust, nadwaga. Człowiek zaraz złożyłby głowę na tej piersi i w ciszy posiedział, ale się odezwała: a wasz szef nie może się już z chujem ruszyć, tylko ty tu musiałeś dymać?. Nie chciałem się już przytulać.
p.s.
Siedzi facet nad stawem i łowi ryby. W pewnym momencie wynurza się żaba i pyta: - Proszę Pana, czy ja mogłabym wejść na spławik i skoczyć do wody? - A skocz sobie - odpowiada facet. Żaba skoczyła, a facet dalej łowi ryby. Po chwili żaba znowu się wynurza i pyta: - Proszę Pana, a czy ja mogłabym jeszcze raz wejść na spławik i skoczyć do wody? - No, skocz sobie - odpowiada już podirytowany facet. Żaba skoczyła, a facet dalej łowi ryby. Po chwili żaba znowu się wynurza i pyta: - Proszę Pana, a czy ja mogłabym... - widzi wkurzenie faceta, więc kończy - ...usiąść koło Pana? - A siadaj - odpowiada facet. Żaba siada koło faceta, a ten dalej łowi ryby. Siedzą tak sobie w milczeniu, aż ze stawu wynurza się druga żaba i pyta: - Proszę Pana, czy ja mogłabym wejść na spławik i skoczyć do wody? Na to pierwsza żaba: - Spierdalaj! Dobrze mówię, proszę Pana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz