Są ludzie, którzy pochłaniają gargantuiczne ilości
jedzenia, kotleta popychają kartofelkami okraszonymi tłuszczem i nie ruszają
nawet surówki czy innego zielska, które im towarzyszy na talerzu a mimo to są
szczupli. Mogą zjadać frytki, lody, hotdożki i kebaby w nocy, zapijać to colą i
jakiś tasiemiec w środku, bo przecież nie w „brzuchu” to za nich zżera. Takie
osoby powinny iść na kolanach do Częstochowy w dodatku po grochu i podziękować
najświętszej panience za ten dar. Są i tacy, do których niestety zaliczam się
ja, których każdy kęs okupiony jest trzęsącymi się cyckami podczas biegu,
wiecznie wyłażącą ze spodni koszulą i zadyszką na schodach. Ludzie tacy, co
jakiś czas podejmują wyzwanie – DIETA !
Rodzajów diet jest mnóstwo i podobno każdy może
znaleźć cos dla siebie. Ja nie wiem gdzie mam szukać tej przypisanej mnie, ale
prób podejmowałem już wiele. Pierwszy raz postanowiłem po prostu wpisać w
wyszukiwarkę „dieta” i trzymać się ściśle tym zaleceniom, które wyszukane zostaną,
jako pierwsze. Pokazał się zróżnicowany zestaw produktów, a nie jak to czasami
bywa, że każą ci jeść tylko twaróg albo owoce, na podstawie, którego
sporządziłem listę zakupów. Na śniadanie według zaleceń zjeść należało: kanapkę
z pumpernikla z szynką i papryką, płatki na mleku bez cukru, sałatkę z dwóch
pomidorów, rzodkiewek i jogurtu, koktajl malinowy z odtłuszczonym mlekiem,
(które smakuje jak woda od mycia pędzli) i omlet. Zjadłem trzy z pięciu
produktów polecanych na śniadanie i byłem już syty, pomyślałem, że jak będę
jadł mniej niż zalecają to schudnę szybciej. Pokrzepiony wizją siebie w
spandeksowych termo rajtkach na rowerze przystąpiłem do listy zakupów na obiad.
Kiedy zjechałem w dół strony z przepisami dopiero zobaczyłem, że pod pozycjami
polecanymi na śniadanie jest napisane: jedna do wyboru. Olałem te dietę, bo jak
pomyślałem, że miałbym chodzić całe przedpołudnie posilony jedną kanapka z
pumpernikla to byłbym silnie zły. Kolejnym pomysłem była dieta białkowa, o
której wszyscy swego czasu mówili i każdy znał przynajmniej jedną osobę, która
schudła niezliczone ilości kilogramów. Jakże zapaliłem się do tego nowego
reżimu posiłkowego, znów oczom moim ukazał się mój płaski brzuch i wizja kupna
paska z modną dużą klamrą, która będzie ładnie wyglądała a nie wbijała się
podczas seansu w kinie w brzuch jak dotychczas guzik od spodni. Od razu
postanowiłem być uczciwy i trzymać się ów diety nie stosując jak kiedyś
zamienników takich jak pół grejpfruta / kebab. Na początku faktycznie jarałem
się strasznie, bo kilogramy leciały jeden po drugim, co bardzo mobilizowało, problemy
pojawiły się później. Nie ma takiej rzeczy nawet najpyszniejszej na świecie,
którą można jeść ciągle, poza tym pojawiły się atrakcje, o których w książce
nikt nie wspomniał. Po tygodniu jedzenia mięsa i twarogu o mało nie ugryzłem w
rękę dziewczyny jedzącej jabłko w tramwaju. Mycie i płukanie zębów pięć razy
dziennie nie pomagało pozbyciu się zapachu z ust a do łazienki zamiast na kupę
chodziłem tylko wybałuszać oczy. Ale przyznać muszę, że dieta ta, choć podobno
szkodliwa jest bardzo skuteczna. Dzięki kilku modyfikacjom, takim jak np. deser
u Grycanów (sic!) raz w tygodniu udało mi się ją przetrwać i schudnąć ponad
dwadzieścia pięć kilogramów. Nie była to jeszcze sylwetka sportowca, ale nie
było już sapania, zniknęła druga broda i pokazały się kolana. Niestety tak
zachwyciło mnie zmienianie garderoby i wymiana koszulek w rozmiarze kurtyny z
teatru narodowego i kurtek jak tropik na cyrk na normalne ubrania dla ludzi, że
na tych zakupach zacząłem żreć znowu wszystko. Wróciło dziesięć kilo, ale i tak
do przodu jestem piętnaście. Nie dam rady już wrócić do jakiejkolwiek diety, bo
zwyczajnie za bardzo lubię jeść – wszystko, nie jem tylko gotowanego bobu i
gotowanej kukurydzy, nie wiem jak smakuje jedno i drugie, ale śmierdzi podczas
gotowania jak należy.

Może kiedyś będę chudy, będę się mógł nabijać z
grubych.
p.s.
Rozmowy, jakie można usłyszeć na siłowni też
dostarczają mnóstwa zabawy. Nigdzie indziej nie można posłuchać debaty
dotyczącej składu jogurtu, poznać wyniki testu konsumenckiego tuńczyka w puszce
albo zobaczyć dwóch wielkich facetów komplementujących swoje łydki pod
prysznicem.
low ju soł fakin macz!! :)
OdpowiedzUsuńhaha! jestem w grupie tych osób, które powinny w podzięce na kolanach iść do częstochowy. poszłam kilka razy. nie na kolanach i nie w podzięce, ale chyba powinno się liczyć.
OdpowiedzUsuńu mnie poza kwestią sympatii do jedzenia antypatia do wszelakiej formy ćwiczeń ruchowych, trza z tym żyć i tyle :)
OdpowiedzUsuńjesteś fajny :) Czytam!
OdpowiedzUsuń