Dziś cały dzień na rowerze, przejeżdżałem z jednej
strony rzeki na drugą, na przemian mostem albo wodnymi tramwajami, które mają
bardzo śmieszną obsługę i są za darmo. Jest weekend, upał i na mieście pełno
tutersów i turystów. Nie sposób opowiedzieć jak na tym całym Eurze zyskało
miasto. Można być fanem piłki albo nie, ale nie można nie docenić tego jak się
zmieniło prawie wszystko. Mnóstwo ścieżek rowerowych, zarówno takich twardych
jak i terenowych, nareszcie robione są już asfaltowe a nie układane z kostki,
na których szczena dzwoni na przemian z dzwonkiem. Warszawa zmieniła się w
przygotowaniach do tej sportowej imprezy tak szybko, że gdyby nie te całe
zawody nie wyglądałaby tak za piętnaście lat. Największym sukcesem jest zmiana,
jaka dokonała się w Nas samych. Do tej pory to nie w głowach zachodnich
turystów byliśmy „zawsze gorsi” tylko sami tak o sobie myśleliśmy, teraz, kiedy
zobaczyliśmy, że bawimy się, wyglądamy i czujemy tak samo jak Oni możemy
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czuć się Europejczykami.
Zawsze wracałem silnie podniecony z Berlina, Paryża
czy Londynu, w których jest wszystko i wszyscy. Atrakcje dla turystów,
rowerzyści, ciągle otwarte knajpy i tłumy uśmiechniętych ludzi, którzy widząc
kogoś nerwowo rozglądającego się z przewodnikiem w ręce sami proponują pomoc.
Taka jest teraz Warszawa, tacy jesteśmy już teraz my, jara mnie to jak nic
innego ostatnio. Mamy poprawnie działający i dostępny publiczny transport,
mnóstwo międzynarodowych restauracji, w których egzotyczni kelnerzy zachwalają
swoje kuchnie łamaną polszczyzną, świetne i ciekawe muzea, które nie straszą
już kapciami i ciszą, Łazienki Królewskie, Skaryszewski, który jak mówi
Krystyna Janda „zmienia się, co pięćdziesiąt kroków”, Wilanów, w którym brakuje
jeszcze tylko wypożyczalni łódek tak jak jest w Cambridge, bo okolice oglądane
z pozycji rzeki muszą być niezwykłe, stadiony, o których urodę można się
spierać, ale nie da się zaprzeczyć temu, że koncert Starej na narodowym
pierwszego sierpnia oprawę będzie miał należytą a nie w tumanach kurzu jak
ostatnio na Bemowie. Park fontann odwiedzany przez dzikie tłumy przez cały
tydzień, porozstawiane wodne kurtyny i zabawny gruby Pan z papierosem w kąciku
ust, podający lodowatą wodę w kubeczkach i napełniający bidony rowerzystom z
beczkowozu przy rotundzie albo Pani z umalowanymi na róż zębami, która w
szalecie na placu Zamkowym słucha „Oto
jest dzień, który dał nam Pan”. Jedyne, czego mi brakowało w mieście, to
takiej dzielnicy jak londyńskie Soho, albo berliński Kreuzberg.
Zmieniło się to po ostatniej wizycie w M25 na
Pradze. Dostałem zaproszenie na wystawę zdjęć, nic specjalnego – ktoś
czterdzieści lat temu porozbierał facetów, dał im sznurek, albo piłkę i zrobił
im czarno białe zdjęcia, za które dziś chcą po osiem stów za sztukę.
Odwiedzenie tej wystawy nie miało kompletnie sensu, bo po okolicznych bramach
chłodzą się w cieniu porozbierane dresy i to live i nikt im ośmiu stów płacić
nie musi za to, że patrzy. Kiedy wracałem rowerem przez te podwórka praskie,
które wyglądają jak scenografia filmu o tematyce powojennej zapatrzyłem się w
jedną z takich bram i nie zauważyłem, że zmieniło mi się światło, właściwie
zostałem poinformowany przez jednego z chłodzących się: pedałuj gruby, pedałuj!. Wracając jednak do M25, to fantastyczne
miejsce z niecodziennymi atrakcjami takimi jak: muzeum neonów, sklepami z
polskim designem (jakieś przedziwne, piękne krzesła, kubki i inne wynalazki w
najróżniejszych kolorach i wzorach), restauracja z permanentnie uśmiechniętą
młodą obsługą, outletami modnych marek i pewnie mnóstwem innych rzeczy, których
nie zdążyłem zobaczyć za pierwszym razem. To teraz będzie moje miejsce w
Warszawie.
Powiedziałem wszystkim moim znajomym, że jeżeli raz
jeszcze raz będę narzekał porównując Warszawę z zachodnimi stolicami to mogą mi
sprzedać liścia.
p.s.
Dziś rano po treningu rozmawiałem z bardzo
rozbudowanym panem dobrze po pięćdziesiątce:
Pan – ale gorąco na dworze, robić się nie da
Ja – teraz to by było dobrze być na wakacjach
P – synek, ja już nie byłem na wakacjach dziesięć
lat
J – to koniecznie musi Pan gdzieś pojechać, jak tak
ciężko pan pracował
P - nie, ja w więzieniu siedziałem.
zajefajnie :-) <3
OdpowiedzUsuń