piątek, 13 lipca 2012

SŁOWEM MALOWANE


Często w pamięci mamy obrazy, widoki z wakacji, dzieciństwa czy ulubione sceny filmowe. Zdarza się, że silnie kojarzy nam się zapach, dla mnie liście mięty to dom na Wyspie Puckiej moich dziadków, perfumy Paloma Picasso to Anka – mój pierwszy pracodawca, kupa konia pachnie cyrkiem a maść Ben – Gay szatnią w podstawówce. Mam w pamięci także mnóstwo tekstów, napisów i powiedzeń, które od razu o czymś mi przypominają. Najbardziej odległe są te z dzieciństwa jak zaczynałem pisać. Pisałem po wszystkim, co wpadło mi w ręce, przez co bardzo ucierpiał ówczesny (książkowy jeszcze) dowód osobisty mojego taty, bo w rubryce dzieci miał wpisane: Izabela Sobucka, Jakub Sobucki, Paweł, Ola, Janek; nie przeszkadzało to ojcu korzystać z dokumentu przez kolejne dziesięć lat. Późniejszym napisem, jaki pamiętam jest wielka kartka na drzwiach mojego przyjaciela z pierwszej klasy podstawówki „DOMINIK ZAMKNIJ DRZWI NA KLUCZ”, dzięki której Dominik drzwi zamykał. U mnie w domu Zdzisława swoim ozdobnym pozawijanym pismem pisała do ojca kartki na stole w kuchni „WALDEK ZIEMNIAKI SĄ W POŚCIELI”, a na klatce schodowej wielki napis okopcony zapalniczką na białym suficie „SOBUCKI TO CHUJ” – nie wszystkie dzieci mnie lubiły i też niestety umiały pisać. Na dmuchanej różowej świni u rzeźnika, gdzie pracowała moja mama był napis „GOOD LUCK”, kiedyś jakaś kobieta zwróciła jej uwagę, jak można takie obraźliwe rzeczy wypisywać w sklepie a że nikt z pracowników angielskiego nie znał świnie schowano. Po kilku dniach moja siostra odwiedzająca matkę w pracy powiedziała, że ten napis to nic niemiłego, ale matka nie do końca jej nie wierzyła i świnia została pod ladą. Problem ten pojawia się nie tylko przy barierach językowych, o których później, ale przy złym odczytywaniu w języku ojczystym, bądź interpretacji.  Moja ciocia Teresa przeczytała kiedyś slogan znanej marki chipsów „JEŚLI CHRUPAĆ TO PO CICHU” a sąsiad Piotrek stanął kiedyś w drodze ze szkoły przed drzwiami sklepu mojej matki i pyta mnie: „w czym” ?, nie wiedziałem, o co mu chodzi i poszedłem za jego wzrokiem. Na drzwiach było napisane „PRZYJMĘ UCZENNICE”, co on odczytał, jako „przyjemnie uczestniczę”. Napis, jaki pamiętam ze szkoły średniej zamieszczony był na tablicy. Nad panem profesorem od historii, poczciwym i leciwym szowinistą, któremu zawsze po bokach sterczały ku górze przydługie włosy widniało „ THE PRODIGY”. 
Na zastanowienie się nad tematem tego posta natchnęły mnie dwie rzeczy. Jadąc ostatnio przez Saską Kępe zobaczyłem przed sobą seicento z hasłem na szybie „ŻYCIE JEST KRUCHE”, pomyślałem, zwłaszcza w takim aucie, ale zdałem sobie sprawę, że ja jadę za nim na rowerze to powinienem mieć chyba na siodełku „NIE ZABIJAJ”, albo „DOBRANOC”?. Rzecz druga to pani psycholog, do której chodzę, bo ona nie tylko nie przerywa mojego słowotoku, ale także naprawdę słucha. Ostatnio powiedziała, ze mój problem polega na tym, że nie potrafię odpoczywać i mam o tym pamiętać. Od następnego dnia po wizycie wszystko zaczęło mi o tym przypominać. Chłopak biegnący przede mną rano miał napis na koszulce „RELAX”, kiedy zszedł z bieżni weszła dziewczyna z napisem „FIND YOUR ZEN”. Dałem sobie spokój z bieganiem i byłem nawet gotów pomyśleć, że to robota pani psycholog, dopóki nie zobaczyłem chłopaka wychodzącego z szatni w koszulce „YOU READY TO JUMP?”, a tego by mi chyba nie zrobiła.
 Warto się czasami przyjrzeć nadrukom na ubraniach ludzi, bo oni sami często nie zwracają na to najmniejszej uwagi. Na Woli jest pewna bezdomna pani, która pcha wózek z puszkami a na plecach ma dumnie wypisane „FRESH, CLEAN AND READY FOR FUN” a jeden z praskich dresów jechał przede mną na rowerze z reklamą gejowskiej imprezy na Ibizie. Ale co się dziwić przeciętnym obywatelom jak „na górze” też napisy, co najmniej nieprzemyślane. Jak można w wolnych, powszechnych i równych wyborach w kraju demokratycznym reklamować partię hasłem „POLSKA JEST NAJWAŻNIEJSZA”?. Zalatuje to nacjonalizmem a co najmniej nietaktem, bo jak Polska jest najważniejsza?, dla kogo?. Sen jest ważny, jedzenie, przyjaciele – należy także oddychać i spacerować, ale żeby Polska?. Moja Zdzisława poszła wczoraj na rynek, żeby sprawdzić czy pisze się naprawdę „BÓB”, bo ona zawsze jadła „BÓBR” i mówi, ze znowu gadam jej głupoty. Skoro już jestem przy temacie rynku, jeden ze straganów pod moim blokiem też promuje swój asortyment dość oryginalnie „ŚWIEŻUCHNE MALINKI”, „WLOSKIE TRUSKAWKI”, „KRAJOWE MANDARYNKI” czy „BANAN OD PRODUCENTA” to tam norma.
Słowu pisanemu należy się także przyjrzeć przy okazji wyjazdów. Przy ostatniej wizycie w Nałęczowie na płocie widziałem napis „BYDLAKU NIE WYRYWAJ ROŚLINEK, PRZYJDŹ TO CI DAM” w Egipcie na sklepie był napis po polsku „OBNIŻKA NA WSZYSTKO 100%”. Moja mama w hiszpańskim hotelu znalazła tylko dwa napisy po polsku „PROSIMY NIE WYNOSIĆ RĘCZNIKÓW” i „NACZYNIA ZOSTAW W RESTAURACJI”, wróciła urażona. Niemieckich napisów z kolei nie rozumiem ja, choć już ich wymowa dostarcza mi przedniej zabawy. Przy jednej z wizyt u zachodnich sąsiadów mój kolega Krzysztof zauważył, że tam już małe dzieci umieją mówić po niemiecku. Ja preferuje natomiast ich próby mówienia naszym językiem, czego najlepszym przykładem jest mój znakomity niemiecki kolega – mistrz zabaw językiem polskim, który niczym germański profesor Bralczyk rozbroić potrafi mnie każdym zdaniem. Poza niemieckim włada on jeszcze angielskim i po trochu francuskim i hiszpańskim i kiedy chce cos wytłumaczyć korzysta ze wszystkich na raz. Najbardziej kreatywny jest rano, jak zapytałem go jak spał?, usłyszałem „JAK SOSIK, SENSIK ZNACZY SOSOŁ” (jak suseł), a kiedy mówię mu o czymś nieprzyjemnym na początek dnia słyszę „NIE NARÓB MI ZŁEGO SUMIENIA” (nie popsuj mi nastroju). Według niego także za złe zachowanie należy się „KLOPS”, obawiam się, że te zasadę też wyznaje moja Zdzisława, bo u nas w domu jadło się i za karę i w nagrodę, chyba mamy jakieś niemieckie korzenie, w końcu matka jest ze Szczecina. Pewnie dzięki czemu ja i siostra mamy tak sportowe sylwetki. Czasami to, co mówi jest po prostu kalką z innego języka. Z okazji obrony mojej magisterki powiedział mi „CIESZE SIĘ DLA CIEBIE”, ale najtrudniejszą lekcję lingwistyki przejść musieliśmy w warszawskich Łazienkach. W czasie spaceru po alejkach parku w pewnym momencie głośno krzyknął „EICHHORNCHEN”!, moja nikła znajomość tego języka sprawiła tylko, że podniosłem ręce, ale widząc, że coś usiłuje mi pokazać, poleciłem „po angielsku spróbuj”. „SQUIRREL” padło tym razem i okazało się, że mój angielski aż tak daleko jeszcze nie zaszedł. Widząc, że on usiłuje jak może powiedzieć mi, co widzi w końcu wykrzyknął „VEVERKA”! i tak język naszych wspólnych sąsiadów pozwolił nam skierować wzrok ku rudemu szczurowi skaczącemu po drzewie.
Ze wszystkich podróży i zabawy z napisów najwięcej frajdy miałem w Czechach. Na sześćset pięćdziesiąt zdjęć z tego wyjazdu ponad trzysta zrobiłem produktom w sklepie. Niczym japoński turysta otwierałem nawet zamrażarki, żeby to wszystko uwiecznić. Oni reagują na nas dokładnie tak samo jak my na nich, więc zabawa jest obopólna. Czesi nie umieją wymówić słowa „wielbłąd” i mówią „BIELBLĄD”, bądź „KAMEL”, Śmieja się za to ze słowa „hurtownia”. Na pierwszym spacerze z koleżanką Czeszką spotkaliśmy jej znajomą. Z ich rozmowy zrozumiałem, że ta spotkana przez nas wyszła za mąż, na co ta idąca ze mną odpowiedziała „O JEŻISZ MARIJA”. Zacząłem się z tego śmiać, świeża panna młoda zdziwiona moim zachowaniem zapytała, „dlaczego on się śmieje”?, „jest z polski” uzyskała odpowiedź i obie potaknęły. Od nazw „POLEVEK”, oddziału „GYNEKOLOGICKO – PORODNICKEGO” czy innych „POMAZANEK” po trzech dniach bolał mnie brzuch.
Na szczęście w większości krajów używane są słowa, które brzmią podobnie na całym świecie. Wyrazy takie jak „komputer”, „ambulans” czy „taxi” są rozumiane prawie wszędzie, chyba, że ktoś pojedzie na Węgry. Tam coś, co wydaje nam się restauracją może okazać się fryzjerem. U nas też silono się na używanie języków obcych i na Eurze mogliśmy zobaczyć ciekawe napisy. Na dworcu centralnym tabliczki „PLAFORM 3” lub „INFORMATION FOR ALIENS”. Ogromną trudność sprawić może także rozumienie mowy naszych rodaków, którzy wyjechali do Anglii. Mają oni skłonność do mieszania dwóch języków, dlatego można usłyszeć „POLECIMY HAJŁEJEM DO IKEI”, „CZY ŚNIADANIE MA BYĆ Z BINSEM?”, „U NAS SKLEPY SĄ DZISIAJ KLOUZET, BO JEST SANDEJ” albo „JEST KUL, BO MAM DZISIAJ HOLIDEJA”. Z języka angielskiego słabo korzystał także jeden z mistrzów tatuażu na Pradze, który wytatuował swojemu klientowi „RSPECT”, ten zorientował się dopiero po dwóch tygodniach. Bawią także słowa dopisane do najróżniejszych oryginalnych komunikatów. W autobusie na informacji „w dniach 16-17 komunikacja miejska jest bezpłatna” ktoś dopisał „TO SUPER”, a na mojej klatce do kartki o treści „przez najbliższe trzy dni w bloku nie będzie ciepłej wody” dopisano „FATALNIE”.  Problemów przez głupie napisy może spodziewać się także moja siostra. Zdarza się, że czasami w różnych miejscach żądają od nas historii konta a tę ona ma bogatą. Dorzucam się do lekcji językowych (o ironio) mojej siostrzenicy i urozmaicam te przelewy tytułami „NA ŁYŻWY – Erwina Ryś Ferens”, „Z POZDROWIENIAMI I PIOSENKĄ –Justyna Steczkowska” czy „NA SKAKANKĘ – Mariola Bojarska Ferenc”.
Trzeba zawsze pamiętać, że język należy dostosować do słuchacza, o czym doskonale wiedzą rozgłośnie radiowe i dlatego w radio Eska słyszymy „HEJ HEJ, KTO CHCE KARNET NA SIŁKE I SOLKE?” , też pytanie – kto by nie chciał?.
p.s.
Z muzyka też można nie trafić do okoliczności. Podczas wizyty na oddziale kardiologicznym, gdzie przywożą ludzi kilka godzin po zawale czekałem żeby odwiedzić znajomego. Patrzyłem na płaczących w poczekalni ludzi a twarz wbijałem w kurtkę, bo z głośników na korytarzu sączyło się „serduszko puka w rytmie cza cza”.

2 komentarze: