Często w pamięci mamy obrazy, widoki z wakacji,
dzieciństwa czy ulubione sceny filmowe. Zdarza się, że silnie kojarzy nam się
zapach, dla mnie liście mięty to dom na Wyspie Puckiej moich dziadków, perfumy
Paloma Picasso to Anka – mój pierwszy pracodawca, kupa konia pachnie cyrkiem a
maść Ben – Gay szatnią w podstawówce. Mam w pamięci także mnóstwo tekstów,
napisów i powiedzeń, które od razu o czymś mi przypominają. Najbardziej odległe
są te z dzieciństwa jak zaczynałem pisać. Pisałem po wszystkim, co wpadło mi w
ręce, przez co bardzo ucierpiał ówczesny (książkowy jeszcze) dowód osobisty
mojego taty, bo w rubryce dzieci miał wpisane: Izabela Sobucka, Jakub Sobucki,
Paweł, Ola, Janek; nie przeszkadzało to ojcu korzystać z dokumentu przez
kolejne dziesięć lat. Późniejszym napisem, jaki pamiętam jest wielka kartka na
drzwiach mojego przyjaciela z pierwszej klasy podstawówki „DOMINIK ZAMKNIJ
DRZWI NA KLUCZ”, dzięki której Dominik drzwi zamykał. U mnie w domu Zdzisława
swoim ozdobnym pozawijanym pismem pisała do ojca kartki na stole w kuchni
„WALDEK ZIEMNIAKI SĄ W POŚCIELI”, a na klatce schodowej wielki napis okopcony
zapalniczką na białym suficie „SOBUCKI TO CHUJ” – nie wszystkie dzieci mnie
lubiły i też niestety umiały pisać. Na dmuchanej różowej świni u rzeźnika,
gdzie pracowała moja mama był napis „GOOD LUCK”, kiedyś jakaś kobieta zwróciła
jej uwagę, jak można takie obraźliwe rzeczy wypisywać w sklepie a że nikt z
pracowników angielskiego nie znał świnie schowano. Po kilku dniach moja siostra
odwiedzająca matkę w pracy powiedziała, że ten napis to nic niemiłego, ale
matka nie do końca jej nie wierzyła i świnia została pod ladą. Problem ten
pojawia się nie tylko przy barierach językowych, o których później, ale przy
złym odczytywaniu w języku ojczystym, bądź interpretacji. Moja ciocia Teresa przeczytała kiedyś slogan
znanej marki chipsów „JEŚLI CHRUPAĆ TO PO CICHU” a sąsiad Piotrek stanął kiedyś
w drodze ze szkoły przed drzwiami sklepu mojej matki i pyta mnie: „w czym” ?, nie wiedziałem, o co mu
chodzi i poszedłem za jego wzrokiem. Na drzwiach było napisane „PRZYJMĘ
UCZENNICE”, co on odczytał, jako „przyjemnie
uczestniczę”. Napis, jaki pamiętam ze szkoły średniej zamieszczony był na
tablicy. Nad panem profesorem od historii, poczciwym i leciwym szowinistą,
któremu zawsze po bokach sterczały ku górze przydługie włosy widniało „ THE
PRODIGY”.
Na zastanowienie się nad tematem tego posta
natchnęły mnie dwie rzeczy. Jadąc ostatnio przez Saską Kępe zobaczyłem przed
sobą seicento z hasłem na szybie „ŻYCIE JEST KRUCHE”, pomyślałem, zwłaszcza w
takim aucie, ale zdałem sobie sprawę, że ja jadę za nim na rowerze to powinienem
mieć chyba na siodełku „NIE ZABIJAJ”, albo „DOBRANOC”?. Rzecz druga to pani
psycholog, do której chodzę, bo ona nie tylko nie przerywa mojego słowotoku,
ale także naprawdę słucha. Ostatnio powiedziała, ze mój problem polega na tym, że
nie potrafię odpoczywać i mam o tym pamiętać. Od następnego dnia po wizycie
wszystko zaczęło mi o tym przypominać. Chłopak biegnący przede mną rano miał
napis na koszulce „RELAX”, kiedy zszedł z bieżni weszła dziewczyna z napisem
„FIND YOUR ZEN”. Dałem sobie spokój z bieganiem i byłem nawet gotów pomyśleć,
że to robota pani psycholog, dopóki nie zobaczyłem chłopaka wychodzącego z
szatni w koszulce „YOU READY TO JUMP?”, a tego by mi chyba nie zrobiła.
Warto się
czasami przyjrzeć nadrukom na ubraniach ludzi, bo oni sami często nie zwracają
na to najmniejszej uwagi. Na Woli jest pewna bezdomna pani, która pcha wózek z
puszkami a na plecach ma dumnie wypisane „FRESH, CLEAN AND READY FOR FUN” a jeden
z praskich dresów jechał przede mną na rowerze z reklamą gejowskiej imprezy na
Ibizie. Ale co się dziwić przeciętnym obywatelom jak „na górze” też napisy, co
najmniej nieprzemyślane. Jak można w wolnych, powszechnych i równych wyborach w
kraju demokratycznym reklamować partię hasłem „POLSKA JEST NAJWAŻNIEJSZA”?. Zalatuje
to nacjonalizmem a co najmniej nietaktem, bo jak Polska jest najważniejsza?,
dla kogo?. Sen jest ważny, jedzenie, przyjaciele – należy także oddychać i
spacerować, ale żeby Polska?. Moja Zdzisława poszła wczoraj na rynek, żeby
sprawdzić czy pisze się naprawdę „BÓB”, bo ona zawsze jadła „BÓBR” i mówi, ze
znowu gadam jej głupoty. Skoro już jestem przy temacie rynku, jeden ze
straganów pod moim blokiem też promuje swój asortyment dość oryginalnie
„ŚWIEŻUCHNE MALINKI”, „WLOSKIE TRUSKAWKI”, „KRAJOWE MANDARYNKI” czy „BANAN OD
PRODUCENTA” to tam norma.
Słowu pisanemu należy się także przyjrzeć przy
okazji wyjazdów. Przy ostatniej wizycie w Nałęczowie na płocie widziałem napis
„BYDLAKU NIE WYRYWAJ ROŚLINEK, PRZYJDŹ TO CI DAM” w Egipcie na sklepie był
napis po polsku „OBNIŻKA NA WSZYSTKO 100%”. Moja mama w hiszpańskim hotelu
znalazła tylko dwa napisy po polsku „PROSIMY NIE WYNOSIĆ RĘCZNIKÓW” i „NACZYNIA
ZOSTAW W RESTAURACJI”, wróciła urażona. Niemieckich napisów z kolei nie
rozumiem ja, choć już ich wymowa dostarcza mi przedniej zabawy. Przy jednej z
wizyt u zachodnich sąsiadów mój kolega Krzysztof zauważył, że tam już małe
dzieci umieją mówić po niemiecku. Ja preferuje natomiast ich próby mówienia
naszym językiem, czego najlepszym przykładem jest mój znakomity niemiecki
kolega – mistrz zabaw językiem polskim, który niczym germański profesor
Bralczyk rozbroić potrafi mnie każdym zdaniem. Poza niemieckim włada on jeszcze
angielskim i po trochu francuskim i hiszpańskim i kiedy chce cos wytłumaczyć
korzysta ze wszystkich na raz. Najbardziej kreatywny jest rano, jak zapytałem
go jak spał?, usłyszałem „JAK SOSIK, SENSIK ZNACZY SOSOŁ” (jak suseł), a kiedy
mówię mu o czymś nieprzyjemnym na początek dnia słyszę „NIE NARÓB MI ZŁEGO
SUMIENIA” (nie popsuj mi nastroju). Według niego także za złe zachowanie należy
się „KLOPS”, obawiam się, że te zasadę też wyznaje moja Zdzisława, bo u nas w
domu jadło się i za karę i w nagrodę, chyba mamy jakieś niemieckie korzenie, w
końcu matka jest ze Szczecina. Pewnie dzięki czemu ja i siostra mamy tak
sportowe sylwetki. Czasami to, co mówi jest po prostu kalką z innego języka. Z
okazji obrony mojej magisterki powiedział mi „CIESZE SIĘ DLA CIEBIE”, ale
najtrudniejszą lekcję lingwistyki przejść musieliśmy w warszawskich Łazienkach.
W czasie spaceru po alejkach parku w pewnym momencie głośno krzyknął „EICHHORNCHEN”!,
moja nikła znajomość tego języka sprawiła tylko, że podniosłem ręce, ale
widząc, że coś usiłuje mi pokazać, poleciłem „po angielsku spróbuj”. „SQUIRREL” padło tym razem i okazało się, że
mój angielski aż tak daleko jeszcze nie zaszedł. Widząc, że on usiłuje jak może
powiedzieć mi, co widzi w końcu wykrzyknął „VEVERKA”! i tak język naszych
wspólnych sąsiadów pozwolił nam skierować wzrok ku rudemu szczurowi skaczącemu
po drzewie.
Ze wszystkich podróży i zabawy z napisów najwięcej
frajdy miałem w Czechach. Na sześćset pięćdziesiąt zdjęć z tego wyjazdu ponad
trzysta zrobiłem produktom w sklepie. Niczym japoński turysta otwierałem nawet
zamrażarki, żeby to wszystko uwiecznić. Oni reagują na nas dokładnie tak samo
jak my na nich, więc zabawa jest obopólna. Czesi nie umieją wymówić słowa „wielbłąd” i mówią „BIELBLĄD”, bądź
„KAMEL”, Śmieja się za to ze słowa „hurtownia”.
Na pierwszym spacerze z koleżanką Czeszką spotkaliśmy jej znajomą. Z ich
rozmowy zrozumiałem, że ta spotkana przez nas wyszła za mąż, na co ta idąca ze
mną odpowiedziała „O JEŻISZ MARIJA”. Zacząłem się z tego śmiać, świeża panna
młoda zdziwiona moim zachowaniem zapytała, „dlaczego
on się śmieje”?, „jest z polski”
uzyskała odpowiedź i obie potaknęły. Od nazw „POLEVEK”, oddziału „GYNEKOLOGICKO
– PORODNICKEGO” czy innych „POMAZANEK” po trzech dniach bolał mnie brzuch.
Na szczęście w większości krajów używane są słowa,
które brzmią podobnie na całym świecie. Wyrazy takie jak „komputer”, „ambulans”
czy „taxi” są rozumiane prawie wszędzie, chyba, że ktoś pojedzie na Węgry. Tam coś,
co wydaje nam się restauracją może okazać się fryzjerem. U nas też silono się
na używanie języków obcych i na Eurze mogliśmy zobaczyć ciekawe napisy. Na
dworcu centralnym tabliczki „PLAFORM 3” lub „INFORMATION FOR ALIENS”. Ogromną
trudność sprawić może także rozumienie mowy naszych rodaków, którzy wyjechali
do Anglii. Mają oni skłonność do mieszania dwóch języków, dlatego można
usłyszeć „POLECIMY HAJŁEJEM DO IKEI”, „CZY ŚNIADANIE MA BYĆ Z BINSEM?”, „U NAS
SKLEPY SĄ DZISIAJ KLOUZET, BO JEST SANDEJ” albo „JEST KUL, BO MAM DZISIAJ
HOLIDEJA”. Z języka angielskiego słabo korzystał także jeden z mistrzów tatuażu
na Pradze, który wytatuował swojemu klientowi „RSPECT”, ten zorientował się
dopiero po dwóch tygodniach. Bawią także słowa dopisane do najróżniejszych
oryginalnych komunikatów. W autobusie na informacji „w dniach 16-17 komunikacja miejska jest bezpłatna” ktoś dopisał „TO
SUPER”, a na mojej klatce do kartki o treści „przez najbliższe trzy dni w bloku nie będzie ciepłej wody” dopisano
„FATALNIE”. Problemów przez głupie
napisy może spodziewać się także moja siostra. Zdarza się, że czasami w różnych
miejscach żądają od nas historii konta a tę ona ma bogatą. Dorzucam się do
lekcji językowych (o ironio) mojej siostrzenicy i urozmaicam te przelewy
tytułami „NA ŁYŻWY – Erwina Ryś Ferens”, „Z POZDROWIENIAMI I PIOSENKĄ –Justyna
Steczkowska” czy „NA SKAKANKĘ – Mariola Bojarska Ferenc”.
Trzeba zawsze pamiętać, że język należy dostosować
do słuchacza, o czym doskonale wiedzą rozgłośnie radiowe i dlatego w radio Eska
słyszymy „HEJ HEJ, KTO CHCE KARNET NA SIŁKE I SOLKE?” , też pytanie – kto by
nie chciał?.
p.s.
Z muzyka też można nie trafić do okoliczności.
Podczas wizyty na oddziale kardiologicznym, gdzie przywożą ludzi kilka godzin
po zawale czekałem żeby odwiedzić znajomego. Patrzyłem na płaczących w
poczekalni ludzi a twarz wbijałem w kurtkę, bo z głośników na korytarzu sączyło
się „serduszko puka w rytmie cza cza”.
Też bym nie wytrzymał w tym szpitalu xD
OdpowiedzUsuńNie Zla fklejka z kawalkiem lewej odpowiedzi?
OdpowiedzUsuń