Codziennie rano szukam dwóch koszulek, jednej
lepszej do pracy, drugiej gorszej na trening. Nie jest to łatwe, bo moja
czterodrzwiowa szafa pęka w szwach. Nie lubię pozbywać się ubrań, bo zawsze coś
się jeszcze może przydać. Ja tłumaczę to sobie tak, że albo to się jeszcze
przyda do spania, albo do lasu na grzyby. Argumentacja jest słaba, bo śpię nago
a na grzybach byłem ostatnio w dziewięćdziesiątym siódmym roku, zresztą nawet
jakbym miał jechać, to w lesie człowiek się przecież nie tarza i mógłbym ubrać
się w cokolwiek, no może nie w marynarkę. Średnio wkładam na siebie siódmą
przymierzaną koszulkę, wybór tej na trening też nie jest prosty, bo nie mogę
ubrać takiej w kolorze spodenek, które aktualnie są czyste, bo jak mam ćwiczyć
– w piżamce?. Dlatego przyszedł czas, żeby pozbyć się rzeczy, których nie nosze,
co najmniej od roku. W odmętach mojej szafy znalazły się rzeczy, które nawet
mnie zaskoczyły. Pierwsze oddzieliłem rzeczy, które mają jeszcze sklepowe metki,
więc może jeszcze je założę, choć są w nich takie kwiatki jak smokingowa biała
koszula czy trzy jedwabne muchy. Od czasu komunii, muchę miałem na sobie raz,
rok temu w swoje urodziny przez całe piętnaście minut. W sumie mam ich cztery,
niczym Bogusław Kaczyński. A koszula też nie wiem, po co, bo nie mam smokingu i
nie lubię takich kołnierzyków, ale kosztowała dwadzieścia dziewięć złotych, to
jak było nie wziąć?. Najgorzej jest pozbywać się kurtek, bo wiadomo to, kiedy
jaka będzie potrzebna?. Z drugiej strony zajmują najwięcej miejsca, a zima jest,
co najwyżej pół roku to, po co mi tyle?. Najwięcej radości sprawiły rzeczy, o
których istnieniu nie miałem pojęcia. Łatwo się ich pozbyć, bo nie jesteśmy
związani i pochodzenia ich nie pamiętam, zresztą na szczęście. I tak wśród
najciekawszych kwiatków znalazły się: dwie chusty ze sztucznego granatowego
materiału z czerwonym logo OPZZ (przysięgam nie wiem skąd), podkoszulek z
czarnej siatki w stylu lat osiemdziesiątych (nawet jakbym to włożył przy pomocy
łyżki do butów na mokro wyglądałbym jak szynka gotowana), zakupione we
Frankfurcie nietypowo porozciągane koszulki z cekinowymi aplikacjami, które
miały być sylwestrowymi kreacjami (jakby tych sylwestrów było pięć w roku) a
nigdy nie wyjrzały z szafy. Dodatkowo
miałem tam rzeczy, które nawet jakbym chciał nie miałbym gdzie założyć.
Znalazłem krótkie spodnie z ciepłego materiału, po co ludzie coś takiego
produkują?, jeszcze trudniej odpowiedzieć, po co inni to kupują?. Gdzie coś
takiego włożyć?, ani jak zimno ani jak gorąco, no chyba, że z podkolanówkami
jesienią, ale co ja występuje w chłopięcym chórze?. To tak praktyczne jak futro
na krótki rękaw noszone przez Wiolettę Villas. Na dole szafy buty w ilości, tak
między Moniką Olejnik a Carrie Bradshaw, wśród których też ciekawe okazy.
Brązowe wiązane eleganckie półbuty z podeszwą, której nie zgiąłby sam Mariusz
Pudzianowski, nijak nie dało się w tym chodzić i od razu współczuje bezdomnemu,
który to wziął spod kubła. Pluszowe wielkie trampki, zakupione w czasie srogiej
zimy (miały służyć, jako papcie), tyle tylko, że w domu w nich za gorąco a na
dwór nie można wyjść, bo mokro. Najbardziej zaskakujące okazały się zamszowe
tak zwane Mychy Oazowe. Nie wiem gdzie na to była promocja i jak musiała być
dobra, ale naprawdę coś takiego kupiłem. Zawsze myślałem, że takie obuwie
sprzedaje się w zestawie z gitarą i spódnicą do kostek w stylu studentki ASP,
ale reszty kompletu nie znalazłem. Szuflady i pudła także kryły skarby. Znalazł
się między innymi grzebień, co dziwne, bo gole włosy od osiemnastego roku
życia, komplet muszli akwariowych, skakanka bokserska nabyta chyba w jakimś
szale treningowym, albo w promocji. Niespodzianką okazał się koszyk na
kierownice roweru, rozmiaru sporego rosołowego garnka, który przydałby się
gdybym mieszkał w Paryżu i to w dziewiętnastym wieku a nie tu i teraz. Pod parą
kaloszy urywały się trzy odtwarzacze dvd a w jednym z nich odznaka urodzinowa a
w drugim rękawy imitujące tatuaże.
Najgorsze jest to, że do przebrania są jeszcze dwie
szuflady z bielizną, gdzie kryją się z pewnością skarpety we wszystkich
wzorach, kolorach i długościach. Tam gdzie trzymane są gatki też będzie wesoło,
bo już teraz jak za bardzo tam kopię to ukazują się: plastikowy pistolet na
kulki, skórzane rękawiczki bez palców w stylu Gośki Ostrowskiej, strój Borata z
motywem zwierzęcym, spinki do mankietów z logo MON i wiele innych rzeczy. Tylko
gdzie w tym wszystkim jest mój paszport?.
p.s.
Ciągle gdzieś czytam o tych ludziach, co chodzą na
boso, zwyczajnie w mieście. Wczoraj widziałem jak jedna pani szła sobie do
tramwaju na Grójeckiej ot tak jak po łące. Tylko w gazetach opisują, że to tacy
ludzie jak my, tyle, że lubią na boso. Ta pani wyglądała odzieżowo jak
krzyżówka prof. Marii Szyszkowskiej i manekina ze sklepu Polski Len. Chciałem
nawet o coś ją zapytać, ale bałem się, że usłyszę: „mam na imię deszcz a suknia
ma niczym wrzosowa polana”.
Znam ten ból....wietrzenie szafy...rozterki podobne ale... ja jeszcze czasem coś przetnę, przytnę w celu przerobienia:P i co? oczywiście ląduje w "białym pojemniku" i nikt nie ma z tego pożytku (ale wszystko wyrzucam uprane!). Ja mam jeszcze jeden ból:TOREBECZKI!!!!Przecież ich nie wyrzucę, przecież są przecudne i zawsze potrzebne:PPPPPPPP
OdpowiedzUsuń