środa, 18 lipca 2012

LUMPEX


Codziennie rano szukam dwóch koszulek, jednej lepszej do pracy, drugiej gorszej na trening. Nie jest to łatwe, bo moja czterodrzwiowa szafa pęka w szwach. Nie lubię pozbywać się ubrań, bo zawsze coś się jeszcze może przydać. Ja tłumaczę to sobie tak, że albo to się jeszcze przyda do spania, albo do lasu na grzyby. Argumentacja jest słaba, bo śpię nago a na grzybach byłem ostatnio w dziewięćdziesiątym siódmym roku, zresztą nawet jakbym miał jechać, to w lesie człowiek się przecież nie tarza i mógłbym ubrać się w cokolwiek, no może nie w marynarkę. Średnio wkładam na siebie siódmą przymierzaną koszulkę, wybór tej na trening też nie jest prosty, bo nie mogę ubrać takiej w kolorze spodenek, które aktualnie są czyste, bo jak mam ćwiczyć – w piżamce?. Dlatego przyszedł czas, żeby pozbyć się rzeczy, których nie nosze, co najmniej od roku. W odmętach mojej szafy znalazły się rzeczy, które nawet mnie zaskoczyły. Pierwsze oddzieliłem rzeczy, które mają jeszcze sklepowe metki, więc może jeszcze je założę, choć są w nich takie kwiatki jak smokingowa biała koszula czy trzy jedwabne muchy. Od czasu komunii, muchę miałem na sobie raz, rok temu w swoje urodziny przez całe piętnaście minut. W sumie mam ich cztery, niczym Bogusław Kaczyński. A koszula też nie wiem, po co, bo nie mam smokingu i nie lubię takich kołnierzyków, ale kosztowała dwadzieścia dziewięć złotych, to jak było nie wziąć?. Najgorzej jest pozbywać się kurtek, bo wiadomo to, kiedy jaka będzie potrzebna?. Z drugiej strony zajmują najwięcej miejsca, a zima jest, co najwyżej pół roku to, po co mi tyle?. Najwięcej radości sprawiły rzeczy, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Łatwo się ich pozbyć, bo nie jesteśmy związani i pochodzenia ich nie pamiętam, zresztą na szczęście. I tak wśród najciekawszych kwiatków znalazły się: dwie chusty ze sztucznego granatowego materiału z czerwonym logo OPZZ (przysięgam nie wiem skąd), podkoszulek z czarnej siatki w stylu lat osiemdziesiątych (nawet jakbym to włożył przy pomocy łyżki do butów na mokro wyglądałbym jak szynka gotowana), zakupione we Frankfurcie nietypowo porozciągane koszulki z cekinowymi aplikacjami, które miały być sylwestrowymi kreacjami (jakby tych sylwestrów było pięć w roku) a nigdy nie wyjrzały z szafy.  Dodatkowo miałem tam rzeczy, które nawet jakbym chciał nie miałbym gdzie założyć. Znalazłem krótkie spodnie z ciepłego materiału, po co ludzie coś takiego produkują?, jeszcze trudniej odpowiedzieć, po co inni to kupują?. Gdzie coś takiego włożyć?, ani jak zimno ani jak gorąco, no chyba, że z podkolanówkami jesienią, ale co ja występuje w chłopięcym chórze?. To tak praktyczne jak futro na krótki rękaw noszone przez Wiolettę Villas. Na dole szafy buty w ilości, tak między Moniką Olejnik a Carrie Bradshaw, wśród których też ciekawe okazy. Brązowe wiązane eleganckie półbuty z podeszwą, której nie zgiąłby sam Mariusz Pudzianowski, nijak nie dało się w tym chodzić i od razu współczuje bezdomnemu, który to wziął spod kubła. Pluszowe wielkie trampki, zakupione w czasie srogiej zimy (miały służyć, jako papcie), tyle tylko, że w domu w nich za gorąco a na dwór nie można wyjść, bo mokro. Najbardziej zaskakujące okazały się zamszowe tak zwane Mychy Oazowe. Nie wiem gdzie na to była promocja i jak musiała być dobra, ale naprawdę coś takiego kupiłem. Zawsze myślałem, że takie obuwie sprzedaje się w zestawie z gitarą i spódnicą do kostek w stylu studentki ASP, ale reszty kompletu nie znalazłem. Szuflady i pudła także kryły skarby. Znalazł się między innymi grzebień, co dziwne, bo gole włosy od osiemnastego roku życia, komplet muszli akwariowych, skakanka bokserska nabyta chyba w jakimś szale treningowym, albo w promocji. Niespodzianką okazał się koszyk na kierownice roweru, rozmiaru sporego rosołowego garnka, który przydałby się gdybym mieszkał w Paryżu i to w dziewiętnastym wieku a nie tu i teraz. Pod parą kaloszy urywały się trzy odtwarzacze dvd a w jednym z nich odznaka urodzinowa a w drugim rękawy imitujące tatuaże.
Najgorsze jest to, że do przebrania są jeszcze dwie szuflady z bielizną, gdzie kryją się z pewnością skarpety we wszystkich wzorach, kolorach i długościach. Tam gdzie trzymane są gatki też będzie wesoło, bo już teraz jak za bardzo tam kopię to ukazują się: plastikowy pistolet na kulki, skórzane rękawiczki bez palców w stylu Gośki Ostrowskiej, strój Borata z motywem zwierzęcym, spinki do mankietów z logo MON i wiele innych rzeczy. Tylko gdzie w tym wszystkim jest mój paszport?.
p.s.
Ciągle gdzieś czytam o tych ludziach, co chodzą na boso, zwyczajnie w mieście. Wczoraj widziałem jak jedna pani szła sobie do tramwaju na Grójeckiej ot tak jak po łące. Tylko w gazetach opisują, że to tacy ludzie jak my, tyle, że lubią na boso. Ta pani wyglądała odzieżowo jak krzyżówka prof. Marii Szyszkowskiej i manekina ze sklepu Polski Len. Chciałem nawet o coś ją zapytać, ale bałem się, że usłyszę: „mam na imię deszcz a suknia ma niczym wrzosowa polana”.   

1 komentarz:

  1. Znam ten ból....wietrzenie szafy...rozterki podobne ale... ja jeszcze czasem coś przetnę, przytnę w celu przerobienia:P i co? oczywiście ląduje w "białym pojemniku" i nikt nie ma z tego pożytku (ale wszystko wyrzucam uprane!). Ja mam jeszcze jeden ból:TOREBECZKI!!!!Przecież ich nie wyrzucę, przecież są przecudne i zawsze potrzebne:PPPPPPPP

    OdpowiedzUsuń