W
utrzymaniu szczupłej sylwetki, bądź jej osiągnięciu najważniejsze są trzy
czynniki:
·
Zbilansowana dieta
·
Ruch fizyczny
·
Sen
Niestety
każdy z nich piętrzy przed nami ciągłe problemy. Nie da się po prostu łatwo
ustalić menu, później pobiegać a na koniec zasnąć błogim snem na osiem godzin.
DIETA
Tu
problemów jest chyba najwięcej. Trzeba zobaczyć jak na różne produkty reaguje Wasze
ciało i co Wam smakuje, bo chcąc trzymać się wiedzy fachowej, można ześwirować.
Każdy mówi coś innego. Rozmawiałem z kilkoma trenerami. Jeden poleca jeść kurę
z warzywami przez cały dzień, drugi te wszystkie proszki w wielkich słoikach jeszcze
inny kazał mi zainstalować aplikacje w telefonie, w którą wpisuje się produkty
zjedzone i ona sama liczy zapotrzebowanie na wszystko i kalorie. Ale najlepszy
jest taki samozwańczy ekspert, którego widuje we wtorki jak chodzę na inną siłownię.
Tak potrafi prowadzić rozmowę, że odpowiada się tylko pojedynczymi wyrazami,
jak w wojsku. Ostatnio rozmawiałem z nim o serku wiejskim, do którego tydzień
wcześniej polecił mi suszone śliwki, (czego nigdy nie róbcie) zamiast łyżki
dżemu.
-
I jak, jesz ten serek?
-
Tak.
-
A to dobrze czy źle?
-
Dobrze.
-
A jakbym ci powiedział, że śmietana jest zdrowa to byś jadł?
-
Nie.
-
Serek wiejski to twaróg ze śmietaną.
-
Serio?
-
Serio, masz jeść rano jajka i produkty pełnoziarniste.
-
Dobra.
-
A serek będziesz jeszcze jadł?
-
Nie.
Czasami
łapie się na tym, że mam ochotę mu odkrzyknąć „ sir no sir!”. Jeszcze mi się
nie zdarzyło, ale i tak jak mnie przepytuje to stoję ubrany w krótkie gatki i tenisówki,
ale w postawie zasadniczej. Czekam tylko aż powie
-
To, kto jest głupi?
-
Ja.
Odpowiem.
Kolejnym
problemem są koleżanki rondlarki. Kiedy uda ci się już wytrzymać cały dzień na
zdrowych posiłkach, bez podjadania to one wieczorem zaczynają bombardować
pięknymi zdjęciami żywności na facebooku. Najbardziej aktywne są u mnie dwie.
Monia i Basia. Jedna potrafi tak udrapować ścierkę pod wielowarstwową kanapką,
że człowiek zjadłby wszystko z tego zdjęcia, nawet krzesło. Druga idąc do baru
tak fotografuje zupę ogórkową, że chciałoby się polizać monitor. Miałem okazję
uczestniczyć w robieniu zdjęcia tortu przez jedną z nich. Ustawianie światła,
blendy, zmiany obiektywów… to wszystko trwa strasznie długo, zanim uzyska się
taki efekt, jaki osiągają One. Dlatego też zdjęcia z opisami pojawiają się
późnym popołudniem, kiedy ja nie powinienem już podjadać. Zastanawiam się czy
któraś z nich zjadła kiedykolwiek coś ciepłego?
Kolejne
dwie osoby, które niweczą moje starania w uzyskaniu sportowej sylwetki to
Zdzisława i Szpara.
Dwa
miesiące przed świętami ćwiczyłem sześć razy w tygodniu. Pilnowałem jedzenia,
chodziłem wcześniej spać. Wierzcie czy nie u matki nadrobiłem to w tydzień. Wydawałoby
się, że sam powinienem się kontrolować, bo moglibyście powiedzieć: „matka do
gęby ci nie wpycha”. Otóż owszem. Wpycha. Tam ciągle stoi jedzenie, u mnie w
domu gotuje się naprawdę bardzo dobrze a ja nie jestem z żelaza. To pachnie.
Nie stać mnie na to, żeby sprawić przykrość starszej matce, która napracowała
się przy przygotowaniu tak smacznych posiłków. Więc ja zjadam a ona się cieszy.
U moich rodziców nie jest tak z okazji świąt, tylko przez okrągły rok.
-
Mamo, czy wy tak ciągle musicie jeść?
-
Coś ty, ja to czasami zapominam żeby w ogóle coś zjeść.
-
Kiedy ostatnio zapomniałaś?
-
Nie pamiętam.
O
ile z matką mam kontakt kilka razy w roku i mógłbym to nadrobić, to na miejscu
jest jeszcze Szpara. Cierpiąca na wieczny niedosyt gości w domu i permanentnie
urządzająca imprezy. Okazje wymyśla najróżniejsze. Gdyby wszyscy mieli czas
robiłaby te kolacje co tydzień. Są imprezy z okazji Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy, Barbórki czy dnia Wszystkich Świętych. Tradycyjnie nie
pomija takich świąt jak Wigilia, Śledzik, Matki Boskiej Zielnej i Dnia Wojska
Polskiego…
Każdy
dzień w jej domu jest dobry na party. Najlepsze jest to, że ona tę kolacje
potrafi zrobić w godzinę, nawet zaskoczona i to genialnie. Wystarczy, że
zejdzie do Biedronki pod swoim blokiem i zajrzy pod pobliską Halę Mirowską.
Zupy całego świata, pachnące trawą cytrynową, imbirem, mlekiem kokosowym…, czy
inne kulebiaki, sushi, galarety, ciasta… Mam wujka, który pływał statkiem po całym
świecie przygotowując jedzenie dla wielkiej załogi. Dopóki nie poznałem Szpary myślałem,
że to on rusza się w kuchni najszybciej na świecie. Ona jedną ręka sieka zioła,
drugą miesza w garnku, trzecią szuka przypraw w przepastnej szafce, którą za
chwile zamyka nogą. W tym samym czasie instruuje mnie jak poustawiać na stole
kieliszki, popija drinka i jeszcze kogoś obgadamy.
Kiedy
z okazji sylwestra ogłosiła, że mamy do wyboru imprezę w stylu PRL albo Orient
Express byliśmy rozdarci przez tydzień. Stanęło na PRLu. Zdzisława podarowała
Szparze obrus sprzed dwudziestu lat a ta przygotowała stół jak z Pewexu. Jajka,
kawior, małe grzybki – bardziej Bristol niż Kameralna.
Ostatnio
jechałem z nią samochodem, planowała (jak co dzień) kolejną imprezę. Jechaliśmy
do Makro i Tesco, gdzie zachowuje się jak w wesołym miasteczku. Wymyśliliśmy,
że na te omawianą uroczystość najzabawniejszy byłby tort o bardzo trudnym
kształcie. Nie mogę napisać, jakim, bo ta, dla której będzie robiony czasami czyta,
co ja piszę i po kształcie wiedziałaby, że to dla niej. Ale wyobraźcie sobie,
że gadamy o takich tortach jak robi się dla dzieci. Wozy strażackie, pieski…
dla mnie logiczne jest, że taki tort należy zamówić. Szpara, kiedy usłyszała o
kupnym zacisnęła tylko ręce na kierownicy, na szczęście staliśmy na czerwonym.
Odblokowało ją kilka skrzyżowań dalej.
-
Co to za filozofia zrobić tort?
-
Ja wiem, że nie. Nasączyć biszkopt, zrobić krem. Do tego owoce…
-
To, po co zamawiać?
-
A jak zrobisz taki kształt i jednolitą, kolorową powłokę?
-
Z masy marcepanowej. Co twoja matka musiała dać, że ty masz wykształcenie
gastronomiczne zawsze będzie dla mnie zagadką?
-
Nic nie dała. Nie jestem taki dobry jak ty, ale gulasz umiem zrobić. Torty
robiłem mrożone, miałem minutę na dekoracje, bo to się topi, nie ma czasu na
puzzle z jagódek.
-
Ja z mazurków miałam tylko piątkę, coś mi nie szły.
-
No widzisz.
Nie
tylko jedzenie na jej imprezach jest odpowiednie do okazji. Do ostatniej
tajskiej mieliśmy specjalny obrus i świece. Przy innej do sushi były pałeczki w
pokrowcach jak mini kimono a imbir podany był w muszlach. Najbardziej jednak,
co roku czeka na wigilię, ponieważ uwielbia choinkę. I w tym roku nie było
wyjątku. Choinkę kupiła sama i nikt jej nie widział, ale po stojak pojechała ze
mną. Nabyła taki jak stoi w kościele. Wielki kuty ze stali.
-
Słuchaj, możesz do mnie przyjechać?
-
Choinki nie możesz ustawić?
-
Sąsiad mi pomógł, ale jak jej się rozłożyły gałęzie to się jej boje.
-
Taka wielka?
-
Chyba w tym roku przesadziłam.
Po wejściu
do domu zastałem ją na kanapie. Na twarzy mieszanina euforii i przerażenia. Choinka
zajmowała jedna trzecią sporego salonu. Kazała mi wejść na bar w kuchni i
trzymać choinkę prosto.
-
Trzymaj a ja ją umocuję.
-
Jakbyś z lasu krzyczała.
-
Ty się nie zdziw jak jakaś wiewiórka do góry poleci.
Jak
już stanęła równo włączyliśmy dla klimatu kolędy i zaczęliśmy ją ubierać. Szpara
zadzwoniła jeszcze do matki i zapytała jej czy nie zechciałaby przyjechać do
Warszawy na grzyby? Do dekoracji posłużyły bombki, wyszukiwane na Allegro przez
ostatni miesiąc. Wszystkie w klimacie naszego dzieciństwa. Do tego lampki na
klamerkach, włos anielski i sztuczny śnieg. Faktycznie trochę jest duża, ale
każdy po wejściu biegał wkoło niej i pokazywał, które bombki były u niego w
domu.
Są i
takie osoby, które mnie motywują. Konrad jest w szpitalu, bo czymś zatruł się w
sylwestra (nie u Szpary). Nie zazdroszczę mu tego pobytu, sylwetki już owszem. Nie
wiedzą, co mu zaszkodziło a że od nowego roku są same dni wolne to zamiast go
leczyć dają mu tylko ciepły glut w misce. On już tam idąc był chudy, więc teraz
wygląda jak laski z Victoria Secret. Przemyciłem mu już owoce i soki, ale nie
wiem czy mu nie zaszkodzę skoro ciągle z przydziału ma tylko ten klej? Siedział
ze mną na korytarzu w Trzech Króli.
-
Głodny jesteś?
-
Jak jeszcze nigdy w życiu.
-
Ja bym przyniósł, ale jak ci zaszkodzi?
-
Pomidorową bym zjadł i chleb ze smalcem i kiszonym ogórkiem…
-
Bo cie na położniczy przeniosą.
-
Ja jeszcze nic w tym roku nie jadłem.
Powiedział
na tyle głośno, że przejeżdżająca obok kobieta z wózkiem od szpitalnego
cateringu się zlitowała.
-
A chce pan zupy?
-
Oczywiście.
Ucieszył
się jak skazaniec ułaskawiony pod celą śmierci. Kiedy skończył jeść mówił, że
ta zupa smakuje tak samo jak ten klej tylko pływa w tym marchewka, ale wróciły
mu kolory. Ja na jego miejscu po sześciu dniach zjadłbym prześcieradło.
Tego
samego dnia po treningu szukałem otwartej knajpy. Jedyną, jaka była pewna to
bar Wietnamski na Zbawiciela. Wparowałem tam w spodniach od dresu i z torbą na
ramieniu prosto na wesele. Uśmiechnięci Wietnamczycy zachęcali mnie, żebym do
nich dołączył, ale nie dość, że strój nieodpowiedni to jeszcze trafie na jakieś
ich oczepiny i nie będę wiedział jak mam się zachować. Na zewnątrz na
marszałkowskiej pusto. W moim kierunku szedł tylko młody koleś z pudełkiem
Telepizzy, na która nie miałem ochoty i Hubert Urbański z normalnym styropianowym
opakowaniem.
-
Przepraszam jest coś otwarte jak pójdę w tamtą stronę?
-
Prasowy, ale kolejka jak za komuny.
-
Dam radę.
-
Smacznego.
Trochę
był zaskoczony tym pytaniem od publiczności, ale dzięki odpowiedzi zamiast
kaczki zajadałem tego dnia rumsztyk i marchewkę z groszkiem.
TRENINGI
Kolejna
rzeczą, o której należy pamiętać jest ruch fizyczny. Trzeba być konsekwentnym,
bo tu utrudnień czyha jeszcze więcej niż w diecie. Największym jest rutyna. Mam
ten komfort, że mój karnet upoważnia mnie do korzystania z kilku klubów w Warszawie.
W dni wolne od pracy jeżdżę do takiego na Mokotowie. Tam mam basen, fachowych
trenerów, którzy już mówią do mnie po imieniu i zaczęli się witać nie podając
ręki, tylko przybijając piątkę, tak że musi klasnąć. To najwyższy stopień
wtajemniczenia. Tam robie inny zestaw ćwiczeń niż w dni robocze, kiedy
korzystam z klubu na Pradze. Tu robie ćwiczenia nieco nudniejsze i znalazłem
sobie atrakcje, które każdego dnia wyglądają podobnie i są dla mnie taką
checklistą do odhaczania.
Zaraz
po szóstej rano w mieszkaniu, bloku naprzeciwko zapala się światło. Na sali w
klubie miłośnicy kultury fizycznej, ci, którzy cierpią na bezsenność i ja. W mieszkaniu
za oknem koleś, który wygląda lepiej niż my wszyscy razem wzięci a dzień zaczyna
od papierosa na balkonie. Widocznie pracuje fizycznie. Za nim wielki obraz Jezu
Ufam Tobie, wałek na ścianie i wersalka pokryta futrzaną narzutą.
Później
przenoszę się na bieżnię. Przez pierwsze dwa tygodnie myślałem, że mam farta,
bo zawsze w tym samym momencie z pobliskiej remizy wyjeżdżały na sygnale wozy
strażackie. Po pewnym czasie wpadłem na to, że oni mają codziennie ćwiczenia.
Żeby
nie było monotonnie zacząłem także czytać siłowniowe periodyki. Dowiaduje się bardzo
ważnych rzeczy czytając artykuły o tytułach „Nowe spojrzenie na cardio”. Czyli coś
w stylu jak biegać w styczniu? Obserwuje ludzi od postanowień noworocznych, bo
od nich jestem już lepszy i nawet udzielam informacji, np. jak uruchomić
bieżnię?
Oglądam
także fitness TV, gdzie tematy rzadko się zmieniają, ale ćwiczę szybkie
czytanie i odmianę przez przypadki. Kilka razy wciągu mojego biegu pokazuje się
numer konta gdzie zbierana jest kasa dla Beaty Jałochy. To ta dziewczyna, która
idąc do pacjenta została zaskoczona przez nieuważnego samobójcę, któremu przez
skokiem nie chciało się rozejrzeć. Komu, czemu idiota zleciał na głowę? Beacie Jałosze.
Tak sobie ćwiczę i ciało i umysł.
SEN
Odkąd
mam nowe okna nie mam problemów z lekkim snem, teraz zostało tylko to, co
wyświetla mi się na powiekach. A tego rozgryźć nie mogę. Np. wczoraj:
W Białym
Domu przed mundurowymi ważniakami z NASA stoi Kaśka, moja lubelska koleżanka. Dostaje
od nich zadanie, że musi polecieć w kosmos szukać śladów Violetty Villas, na
zewnątrz na trawniku trwa zjazd robotników kanadyjskich, którzy debatują, bo
skradziono im osiem kajaków.
Dziś
od rana starałem się zgłębić te obrazy.
Biały
Dom, pewnie dlatego, że przed snem oglądałem dokument Kolendy Zalewskiej o Prof.
Brzezińskim. Czyli spoko.
Kaśka, też jasne, bo wieczorem napisał do mnie na facebooku jej chłopak, więc o niej
także pomyślałem.
Kosmos
pojęcia nie mam skąd, ale za to rozgryzłem Villas. W programach informacyjnych
wczorajszego dnia przewijał się biskup Michalik cały w futrze natychmiast
kojarzący się z pieśniarką.
Kajaki
pojęcia nie mam.
P.S.
Jeżeli
mojego bloga czyta ktoś z episkopatu, a najlepiej z otoczenia Biskupa Michalika,
to mam prośbę. Chciałbym, żeby przekazano, że bardzo mnie cieszy, że w modzie
sakralnej coś ruszyło. Ten biskupi róż jest dobry tylko jesienią dla sekretarek,
wyłącznie w połączeniu z szarym i na brunetkach. Blondynki jakoś tanio w tym
wyglądają.
Trzeba
jednak wiedzieć, że taki total look z futerka nawet jak ten wczorajszy niemalże
haute couture wymaga biżuterii. Inaczej wygląda się jak wiewiór. Na początek,
choć mała broszka od biedy kolczyki.
Sama
Elsa Schiaparelli byłaby z księdza dumna.
Skoro
bawimy się w to gender to róbmy to poprawnie.
Bardzo lubię twojego bloga. Czytam już od jakiegoś czasu i dlatego pozwolę sobie zachęcić Cię do spróbowania sił w futbolu amerykańskim. Mam kilku kolegów w drużynie Warsaw Sharks. Drużyna organizuje w najbliższym czasie treningi otwarte, link na fejsa: https://www.facebook.com/events/1434435593440205/?ref_newsfeed_story_type=regular
OdpowiedzUsuńPrzysięgam, to nie spam, sama trenuję w drużynie Warsaw Sirens i muszę powiedzieć, że ten sport niesamowicie wciąga. No i dzięki kaskowi nie łamie się nosów i zębów jak w rugby:)
Wybierz się na trening, naprawdę fajne chłopaki tam grają.
Dziekuje za propozycje. Nie ma Pani czasami znajomych w Teatrze Narodowym?, bo ja bym wolał do baletu.
UsuńNiestety, nie mam kolegów w TN. Ani koleżanek. Ale proszę nie porzucać marzeń:)
UsuńDziękuje pięknie
Usuń