wtorek, 1 stycznia 2013

2013


Mam nadzieje, że powiedzenie „Jaki Sylwester, taki cały rok” nie jest jednak prorocze.

            Moi znajomi podzielili się na dwie grupy. Jedna frakcja zażarcie broniła poglądu, że nie ma obowiązku balowania tego dnia. Druga zaś podrzucała mi coraz to bardziej kuszące propozycje imprez. Okazuje się, że wybór olania wyjścia z domu nie jest już oznaką hipsterskiego podejścia do świata – „jak wszyscy to nie ja”, tylko bardzo popularnym wyjściem.

            Cały ostatni dzień pracy dzwonił ciągle telefon. Jeden z kolegów pofatygował się nawet osobiście: - „jak chcesz, to załatwię ci kogoś, kto nie będzie pił i cie odwiezie”. Już samo takie podejście prowokuje do pozostania w domu, bo co ta za fun z wyjścia na imprezę, jak traktuje się to w kategorii obowiązku?. Zrobiłem zakupy (oczywiście fit, w ramach postanowień) i pojechałem do domu. W związku z tym, że w niedziele byłem na kolacji z sushi, do której było wino, nie nabyłem alkoholu na sylwestrowe szaleństwo w piżamie.

            Wykąpany zasiadłem w pościeli. Na stole pilot i przekąski, wybór drinków kosmiczny: herbata (w kubku – wiadrze, prezent od niemieckiego przyjaciela), sok pomarańczowy, woda – istny Bristol. Zadzwoniła jeszcze jedna koleżanka, czy nie zmienię zdania i wydawałoby się, że wieczór będzie spokojny. Nagle telefon z zachętą do wyjścia pojawił się od najmniej oczekiwanej osoby:

- Synek, a gdzie ty idziesz?
- Nigdzie, już jestem
- Gdzie?
- W łóżku
- O Jezu, a dlaczego?
- Bo nie mam ochoty wychodzić
- Z tobą jest ostatnio coś nie tak
- Bo zostaje w domu?
- Bo zostajesz w sylwestra
- Całe życie denerwujesz się, że ciągle gdzieś łażę a teraz niepodobna ci się, że siedzę w domu.
- Trzeba dziś wyjść
- Ja nie czuje takiej konieczności
- nie podoba mi się to
- trudno
- jeszcze zadzwonię.

            W propozycjach programowych znalazłem dwie interesujące pozycje filmowe i delektowałem się ciszą w domu, przerywaną hukami pod blokiem. Wybór padł na kanały, gdzie przerwy reklamowe trwają minutkę, więc było przyjemnie. W jednej z przerw skusiłem się nawet na to, żeby zerknąć na transmisje z plenerowych imprez, ale wytrzymałem kilka sekund. Telefon nie dawał spokoju:

- A gdzie są wszyscy twoi znajomi?
- Mamo
- Co mamo?, też siedzą w domach?
- Różnie, jedni siedzą, inni balują
- To, dlaczego nie idziesz?
- Bo ja nie mam ochoty, pójdę za tydzień
- Za tydzień nie
- Dlaczego?
- Bo to niepotrzebne
- To, kiedy znowu będzie dobrze wyjść?
- Za rok.

            W połowie drugiego filmu zrobiłem się nawet senny, ale bałem się, że jak pójdę spać to i tak obudzi mnie ta wojna, która rozkręca się za oknem. Usiłowałem znaleźć nawet pudełko z niezawodnymi angielskimi zatyczkami, nabywanymi przeze mnie przy każdej wizycie na wyspach, ale zapodziały się gdzieś podczas przeprowadzki. Zrobiłem kolejna herbatę i siedziałem dalej.

- I co?
- Z czym?
- Wyjdziesz?
- Za chwilę zepsujesz mi humor
- To włącz chociaż tego sylwestra w telewizji
- Próbowałem
- I co ci się nie podoba?
- Włączyłem Polsat a tam Cichopek, miało jej nie być, dalej nie miałem odwagi oglądać
- A na dwójce?
- Krawczyk wygląda jak bezdomny, ubrany jakby tam było minus czterdzieści stopni
- Tobie się już nic nie podoba
- Owszem, podoba mi się film, który mi ciągle przerywasz
- Ale jest sylwester
- A ja widocznie jestem już stary i nie jara mnie ta tandeta uprawiana zbiorowo
- A my tu z tatą mamy sałatkę i makiełki zrobiłam
- Makiełki, na sylwestra?
- No widzisz jak u nas odświętnie?
- Propozycja spędzenia go z wami byłaby kusząca, ale to za daleko
- Jesteś już stary
- A ty się musisz z tym pogodzić.

            Przed dwunastą postanowiłem wyjść do okna i zobaczyć rozświetlone niebo. Dresy na Pradze osobliwie rozumieją to święto. Dwa wieżowce przed moim blokiem świeciły się na czerwono, bo jako substytut fajerwerków młodzież w mojej dzielnicy wybrała stadionowe race. Bezpieczna odległość pozwoliła mi spokojnie palić w oknie i obserwować helikopter tvnu, w który jakoś dziwnie kierowały się wszystkie fajerwerki. Z mojego bloku na zewnątrz wyszła grupka, uczcić tę wyjątkowa chwilę na świeżym powietrzu. Dwunastą jednak przegapili, bo jakoś na trzy minuty przed czasem zaczęli się bić. Walka była bardzo interesująca, ale musiałem zamknąć okno, bo inny sąsiad, w krótkich spodenkach wyszedł puszczać petardy z małą dziewczynką. Ona niestety chwiejną ręką trzymała rurę z buchającymi kolorowymi kulami ognia, które smagały ścianę budynku dolatując do dziewiątego piętra. Ja mieszkam na szóstym, więc o obawie o wzrok i firany, wróciłem do łóżka.

            Wszystko wyłączone, ustające huki, więc zdołałem szybo zasnąć. Chwilę później zadzwoniła z życzeniami moja siostra. Szybko się uwinęliśmy i zasnąłem na nowo. O wpół do pierwszej telefon zaczął dzwonić znowu, ale już tylko go wyciszyłem. To była moja chrześniaczka, ale jej życzenia postanowiłem złożyć rano.

            Rano trzymając się postanowień przygotowałem na śniadanie jajeczko i było sielsko, ale znowu telefon:

- Czy ja mam tylko jedno dziecko?
- To już chyba sama lepiej wiesz
- Iza do mnie zadzwoniła, a ty?
- Gadałaś ze mną ze cztery razy wczoraj
- Ale o dwunastej
- Już spałem
- Jestem zawiedziona
- Wszystkiego dobrego mamo.

            Owych postanowień tym razem zamierzam trzymać się jednak trwale, więc po śniadaniu szykowałem się na trening. Takie decyzje jak zdrowe żywienie, czy częste treningi trzeba sobie ułatwiać. Jeżeli zamiast jajecznicy z kiełbasą jesz sadzone bez chleba, to podawaj je sobie udekorowane zieleniną i czerwoną papryką, a jak masz trenować często, to niech to będzie wyjątkowe miejsce.

            Dziś pierwszy dzień na nowej siłowni. Poszedłem ją zobaczyć jeszcze przed świętami, razem ze swoim niemieckim gościem. Wtedy przeszliśmy ją na szybko, ale nie sposób nie zauważyć takich atrakcji jak marmurowe podłogi, ogromną luksusowo wyposażoną szatnię i podziemny basen. Mój kolega ocenił to wnętrze słowami „a little too much” i jak razem uznaliśmy to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Dziś podczas treningu zauważyłem jeszcze, że w znakomitej części klub jest wyłożony dywanami, nad głową świecą kryształowe żyrandole a każdy sprzęt do aerobów ma zainstalowany monitor dwa razy większy od sporego laptopa. Największą jednak atrakcją jest to, że po treningu i kąpieli nie trzeba się jeszcze zegnać.

            W ręczniku spod prysznica można przejść prosto na basen. Basen jest pod ziemią i otoczony zdobioną balustradą na antresoli. Świeci niebieskim blaskiem i dziś rano był zupełnie pusty. Szezlongi rozłożone dookoła przypomniały mi oglądany wczoraj przez przypadek stary odcinek Dynastii. Szedłem po zakręconych schodach, niczym Crystal. Pływałem przez pół godziny, relaksując się po treningu a myśl, że będę to mógł robić za każdym razem, kiedy tu przyjdę sprawiała, że był to najlepszy noworoczny poranek w moim życiu. Kiedy już wyszedłem przy wejściu na schody zobaczyłem jakieś urządzenie, chyba spryskujące stopy w celu odkażania, ale musze jeszcze poczekać, aż ktoś tego będzie używał, bo nie bardzo wiem jak wsadzić w to nogę. Palace w nazwie tego miejsca jest jak najbardziej trafne. Następna wizyta już w czwartek.

Może okaże się, że „jaki nowy rok, taki cały rok”.

p.s.
Po relaksie zjadłem z kolegą obiad na Palcu Zbawiciela. Ktoś znowu przyjarał tęczę. Spacerek po posiłku i lekka kolacja wieczorem nakręcają mnie na to odchudzanie coraz bardziej.

p.s.2
Dresy chyba zakupiły za dużo fajerwerków, albo przespały dwunastą, bo walą jeszcze dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz