czwartek, 19 lipca 2012

WOJSKO cz. 1


Zawsze chciałem iść do wojska. Większość ludzi w moich czasach kombinowała jak to ominąć a ja nie mogłem się doczekać.  Od dnia, kiedy kazali mi się stawić na komisji wojskowej wiedziałem, że tam będzie dobra zabawa. Taka komisja wygląda następująco: zgania się samych wystraszonych młodych osobników do jednego budynku i gania ich po piętrach. Wszędzie udają, że to, co się tam dzieje jest na serio. Najpierw kazano mi się rozebrać i podchodzić do kolejno ustawionych lekarzy i pielęgniarek. Pierwsza mierzyła mi ciśnienie na niewłaściwej ręce, zresztą to było bez znaczenia, bo słuchawkę miała obok ucha i w tym czasie rozmawiała z drugą, mierzącą obok. Później jakiś pan doktor sprawdzał kaszelek i przeglądał dokumenty, które ludzie znosili żeby się wymigać od służby (ostatnia szansa). Najlepsza zabawa była na końcu kolejki, należało zdjąć gatki i udać się za parawan, który nie wiem, po co tam był, bo co z tego, że nie widzieli cie na sali skoro stałeś przy oknie na parterze, za którym chodzili ludzie. Stało tam jednocześnie trzech poborowych, obmacywanych przez lekarzy, którzy jednocześnie przeprowadzali z nimi wywiady. Pan doktor łapiąc mnie „za co tylko moszna” (taki żart – suchar) zadawał różne pytania i jak skończył powiedział: bardzo ładnie – dziękuje bardzo odpowiedziałem, bo lubię komplementy. Obok stał chłopak, któremu kazano się odwrócić, nachylić i kaszlnąć jednocześnie pytając go czy pali papierosy, zdziwiony odwrócił się spojrzał na lekarza pytając: a co, dymi się?. Na wezwanie przed właściwą komisję składającą się z lekarzy i żołnierzy kazano nam czekać w świetlicy, na której był tylko jeden kanał, Romantica. Oryginalny to obrazek jak w telewizorze leci serial brazylijski o wielkiej miłości a widownia składa się z samych chłopaków, średnia wieku dziewiętnaście lat. Komisja dziwnie na mnie spoglądała, bo ja nie kombinowałem, tylko mówiłem, że chcę. W ich oczach byłem jak samobójca, który tylko czeka, aż ktoś da mu wreszcie karabin. W domu nikt o niczym nie wiedział, więc jak przyszedłem z biletem ojciec się ucieszył, matka załamała. Od razu moi koledzy postanowili, że odwiozą mnie razem do jednostki, bo z całej paczki ja szedłem w kamasze, jako pierwszy. Czas został obliczony tak, że wyjechać mieliśmy o drugiej w nocy, żeby w Warszawie być na rano. Poprosiłem ich, żeby załatwić to w nocy szybko i dyskretnie, bo moja matka bardzo to przeżywa i ja tylko wyskoczę z plecakiem i odjedziemy.  Lekko ten pomysł zmodyfikowali, bo chwilę przed godziną drugą stojąc na dachu samochodu ustawionego pod moimi oknami ryknęli „przyjedź mamo na przysięgę”. Wyjazd wyglądał tak, że w połowie okien zapaliły się światła, ja wpychałem ich na dole do auta a w oknie odwadniała się moja matka. Kiedy wysiadałem w Warszawie wszyscy byli tak pijani, że nie zdawali sobie sprawy, że dotarliśmy do celu, tylko kierowca, mój przyjaciel Cycek przybił ze mną piątkę i z załzawionymi oczami powiedział „trzymaj się michu”. Odjeżdżając wystawił jeszcze rękę przez dach i zostałem sam na dworcu. Moja pewność siebie lekko się wtedy zachwiała i dotarło do mnie, na jakie wakacje się wybieram.
Wcielenie do jednostki to jeden dzień pełny przeganiania kilkuset osób. W czasie biegu ogolą cię, dwa razy wykąpią, ubiorą w mundur, beret i buty i nic z tego nie będzie pasowało (później się można pozamieniać), dopasują cie do jakiejś kompanii i wieczorem nie poznasz już nikogo, kto z tobą jechał autobusem, bo każdy będzie wyglądał tak samo. Ja pierwszego dnia już podpadłem, bo na zbiórce ustawili nas w pasiastych piżamkach a na nogach mieliśmy zwężane, błyszczące papucie, w których wycięto groszki. Kiedy spojrzałem w dół zobaczyłem rząd stóp w identycznym obuwiu, coś jakby ktoś sklonował nogi Magdy M i dostałem ataku śmiechu. Kiedy kładliśmy się spać chyba się sobie przedstawiliśmy, ale rano nikt nie pamiętał, do kogo przypasować, jakie imię. Mnie przypadło łóżko z chłopakiem, który do każdej sytuacji znajdował cytat z polskich starych komedii. On z racji mniejszej wagi spał na górze, ja na dole. Rozumieliśmy się doskonale, bo jego podobnie jak mnie na początku to wszystko strasznie śmieszyło. Drugiego dnia zaczęto sprawdzać, kto, do czego się nadaje i jaką można przydzielić mu funkcję. U mnie wyczytano, że skończyłem gastronomika i chciano wysłać mnie na kuchnię, ale ja bardzo nie chciałem. Udało się tego uniknąć, bo poza mną tylko jedna osoba miała maturę, za to nie umiała odręcznie pisać. Zostałem więc pisarzem, za to z umową, że jak coś przeskrobie to najgorszą karą będzie kuchnia pełna parujących garów w rozmiarze jacuzzi, zimnych blaszanych stołów i pomieszczeń wyłożonych wszędzie kafelkami. Niektóre z nich kryły egzotyczne urządzenia takie jak „maszyna do naświetlania jaj”, co nadawało nawę pomieszczeniu „naświetlarnia jaj”. Każdy dzień na początku był inny. Poznawaliśmy nowe rzeczy i ludzi jednocześnie ucząc się musztry i regulaminów. W tym czasie musieliśmy także zdecydować czy służbę chcemy przejść falowo czy regulaminowo. Tak przedstawiono nam zalety i wady, że jednogłośnie zdecydowaliśmy się całą grupą na falę.
Jeżeli nie było się w wojsku nie wolno tego oceniać. Są rzeczy, które się stamtąd zapamiętuje i naprawdę przydają się w życiu. Jest też niezły cyrk, ale jak ma być, kiedy na rok zamyka się ze sobą samych młodych chłopaków, którym hormony rozwalają łeb?. Zachowania, jakie można tam zaobserwować (szczególnie u siebie) nigdy nie zdarzyłyby się w cywilnym środowisku. Przez pół roku uważasz, że Ci starsi zachowują się idiotycznie, tylko po to, żeby zachowywać się później dokładnie tak samo i uwierzcie mi jest to nieuniknione i nie ma w tym nic dziwnego.
Fala miała bardzo jasne zasady i choć były czasami uciążliwe to przynajmniej było wiadomo, na czym się stoi. Na początku trudno było znieść to, ze robią z ciebie kretyna, później sam zaczynałeś się tym bawić. I tak dowiedziałem się, że ja i mój pobór jesteśmy Lato a nasi „dziadkowie” Jesień. Pierwsze zasady ograniczały się do zakazu mówienia wybranych słów (za użycie jakiegoś stosowano nagany) i reagowania na sytuacje w odpowiedni sposób. Nie wolno było używać choćby słowa „jeden” i należało się pilnować, żeby mówić „raz”. Inaczej należało też zachowywać się, kiedy do południa była kadra i kiedy popołudniu byliśmy sami. Do czasu przysięgi zadań ciekawych miałem kilka. Raz (sic!) za palenie papierosów kazano mi czyścić podłogę w łazienkach o powierzchni boiska do nogi i śpiewać głośno piosenki, ale tylko te, w których jest słowo jesień. Miało to się skończyć tym, że mnie zabraknie repertuaru i będą się mogli jeszcze nade mną poznęcać. Nie wiedzieli, z kim mają do czynienia, więc drąc się w pokrytej kafelkami wielkiej łaźni przerobiłem wszystkie jesienne piosenki Rodowicz, Kabaretu Starszych Panów, Sławy Przybylskiej i stu innych aż przyszedł jeden z dziadków i kazał mi wypieprzać do spania. Innym razem kazali mi głośno śpiewać (melomani jacyś?) sprzątając kamienną komórkę. Akustyka była tam taka, ze przyszedł chłopak z kompanii dwa pietra wyżej i powiedział, ze ich dowódca każe nam ściszyć radio. Bardzo byłem wtedy dumny, bo pomylono mnie z Sewerynem Krajewskim. Byłem także członkiem ekipy szorującej podłogę, na której dziadek robił ślady hamując rowerem, zabawa ta trwałaby w nieskończoność, ale posmarowaliśmy podłogę mydłem i przy kolejnym hamowaniu zatrzymał się na końcu w gaśnicach, wstał i kazał nam skończyć i się kłaść. Dokończyliśmy sprzątanie polerując podłogę „czołgiem”, jest to odwrócone na szmacie krzesełko, na którym siedzi jedna osoba a dwóch innych to ciągnie. Czas do przysięgi nie był oczywiście pasmem samych ciężkich prac obowiązkowych, były i przyjemności. Zorganizowano dla nas mianowicie dyskotekę, na którą część z nas przyszła w piżamach (garnitury) a część w szalokominiarkach (sukienki) i stosownym do nich makijażu z długopisu, reszta tworzyła orkiestrę i przygrywała tańczącym.
p.s.
Moja matka zawsze powtarzała ojcu: weź Waldek ubierz jasne spodnie nie te ciemne jak dziad. Dziś zobaczyłem swoje odbicie w drzwiach autobusu – jasne spodnie, brązowe buty i sweterek przewieszony przez rękę. Taki Starszy – Stateczny, kiedy to się stało? 

3 komentarze:

  1. to mi przypomniało wojskowe opowieści mojego wujka. jak raz nawalili się jak szmaty, zabrakło alkoholu i wpadli na genialny pomysł, żeby po kolejną flachę pojechać czołgiem. prawie im się udało. albo jak trzy dni przed wyjściem do cywila coś nawywijał, znów po pijaku i przesiedział dwa tygodnie w ciupie.
    będziesz miał przynajmniej co dzieciom i wnukom opowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  2. :) jeszcze dwie części o wojsku będą - zobaczy Pani, że u mnie też było wesoło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w takim razie nie mogę się doczekać kolejnych wojskowych opowieści. ;] mam przyjaciela żołnierza, zawodowego, ale on chyba tę fuchę nazbyt poważnie traktuje, bo nie słyszałam jeszcze nigdy od niego żadnych śmiesznych opowieści.

      Usuń