Zawsze chciałem iść do wojska. Większość ludzi w
moich czasach kombinowała jak to ominąć a ja nie mogłem się doczekać. Od dnia, kiedy kazali mi się stawić na
komisji wojskowej wiedziałem, że tam będzie dobra zabawa. Taka komisja wygląda
następująco: zgania się samych wystraszonych młodych osobników do jednego
budynku i gania ich po piętrach. Wszędzie udają, że to, co się tam dzieje jest
na serio. Najpierw kazano mi się rozebrać i podchodzić do kolejno ustawionych
lekarzy i pielęgniarek. Pierwsza mierzyła mi ciśnienie na niewłaściwej ręce, zresztą
to było bez znaczenia, bo słuchawkę miała obok ucha i w tym czasie rozmawiała z
drugą, mierzącą obok. Później jakiś pan doktor sprawdzał kaszelek i przeglądał
dokumenty, które ludzie znosili żeby się wymigać od służby (ostatnia szansa).
Najlepsza zabawa była na końcu kolejki, należało zdjąć gatki i udać się za
parawan, który nie wiem, po co tam był, bo co z tego, że nie widzieli cie na sali
skoro stałeś przy oknie na parterze, za którym chodzili ludzie. Stało tam
jednocześnie trzech poborowych, obmacywanych przez lekarzy, którzy jednocześnie
przeprowadzali z nimi wywiady. Pan doktor łapiąc mnie „za co tylko moszna”
(taki żart – suchar) zadawał różne pytania i jak skończył powiedział: bardzo
ładnie – dziękuje bardzo odpowiedziałem, bo lubię komplementy. Obok stał chłopak,
któremu kazano się odwrócić, nachylić i kaszlnąć jednocześnie pytając go czy
pali papierosy, zdziwiony odwrócił się spojrzał na lekarza pytając: a co, dymi się?.
Na wezwanie przed właściwą komisję składającą się z lekarzy i żołnierzy kazano
nam czekać w świetlicy, na której był tylko jeden kanał, Romantica. Oryginalny
to obrazek jak w telewizorze leci serial brazylijski o wielkiej miłości a
widownia składa się z samych chłopaków, średnia wieku dziewiętnaście lat.
Komisja dziwnie na mnie spoglądała, bo ja nie kombinowałem, tylko mówiłem, że
chcę. W ich oczach byłem jak samobójca, który tylko czeka, aż ktoś da mu
wreszcie karabin. W domu nikt o niczym nie wiedział, więc jak przyszedłem z
biletem ojciec się ucieszył, matka załamała. Od razu moi koledzy postanowili,
że odwiozą mnie razem do jednostki, bo z całej paczki ja szedłem w kamasze,
jako pierwszy. Czas został obliczony tak, że wyjechać mieliśmy o drugiej w
nocy, żeby w Warszawie być na rano. Poprosiłem ich, żeby załatwić to w nocy
szybko i dyskretnie, bo moja matka bardzo to przeżywa i ja tylko wyskoczę z
plecakiem i odjedziemy. Lekko ten pomysł
zmodyfikowali, bo chwilę przed godziną drugą stojąc na dachu samochodu
ustawionego pod moimi oknami ryknęli „przyjedź mamo na przysięgę”. Wyjazd
wyglądał tak, że w połowie okien zapaliły się światła, ja wpychałem ich na dole
do auta a w oknie odwadniała się moja matka. Kiedy wysiadałem w Warszawie
wszyscy byli tak pijani, że nie zdawali sobie sprawy, że dotarliśmy do celu,
tylko kierowca, mój przyjaciel Cycek przybił ze mną piątkę i z załzawionymi
oczami powiedział „trzymaj się michu”. Odjeżdżając wystawił jeszcze rękę przez
dach i zostałem sam na dworcu. Moja pewność siebie lekko się wtedy zachwiała i
dotarło do mnie, na jakie wakacje się wybieram.
Wcielenie do jednostki to jeden dzień pełny
przeganiania kilkuset osób. W czasie biegu ogolą cię, dwa razy wykąpią, ubiorą
w mundur, beret i buty i nic z tego nie będzie pasowało (później się można
pozamieniać), dopasują cie do jakiejś kompanii i wieczorem nie poznasz już
nikogo, kto z tobą jechał autobusem, bo każdy będzie wyglądał tak samo. Ja
pierwszego dnia już podpadłem, bo na zbiórce ustawili nas w pasiastych
piżamkach a na nogach mieliśmy zwężane, błyszczące papucie, w których wycięto
groszki. Kiedy spojrzałem w dół zobaczyłem rząd stóp w identycznym obuwiu, coś
jakby ktoś sklonował nogi Magdy M i dostałem ataku śmiechu. Kiedy kładliśmy się
spać chyba się sobie przedstawiliśmy, ale rano nikt nie pamiętał, do kogo przypasować,
jakie imię. Mnie przypadło łóżko z chłopakiem, który do każdej sytuacji
znajdował cytat z polskich starych komedii. On z racji mniejszej wagi spał na
górze, ja na dole. Rozumieliśmy się doskonale, bo jego podobnie jak mnie na
początku to wszystko strasznie śmieszyło. Drugiego dnia zaczęto sprawdzać, kto,
do czego się nadaje i jaką można przydzielić mu funkcję. U mnie wyczytano, że
skończyłem gastronomika i chciano wysłać mnie na kuchnię, ale ja bardzo nie
chciałem. Udało się tego uniknąć, bo poza mną tylko jedna osoba miała maturę,
za to nie umiała odręcznie pisać. Zostałem więc pisarzem, za to z umową, że jak
coś przeskrobie to najgorszą karą będzie kuchnia pełna parujących garów w
rozmiarze jacuzzi, zimnych blaszanych stołów i pomieszczeń wyłożonych wszędzie
kafelkami. Niektóre z nich kryły egzotyczne urządzenia takie jak „maszyna do
naświetlania jaj”, co nadawało nawę pomieszczeniu „naświetlarnia jaj”. Każdy
dzień na początku był inny. Poznawaliśmy nowe rzeczy i ludzi jednocześnie ucząc
się musztry i regulaminów. W tym czasie musieliśmy także zdecydować czy służbę
chcemy przejść falowo czy regulaminowo. Tak przedstawiono nam zalety i wady, że
jednogłośnie zdecydowaliśmy się całą grupą na falę.
Jeżeli nie było się w wojsku nie wolno tego oceniać.
Są rzeczy, które się stamtąd zapamiętuje i naprawdę przydają się w życiu. Jest
też niezły cyrk, ale jak ma być, kiedy na rok zamyka się ze sobą samych młodych
chłopaków, którym hormony rozwalają łeb?. Zachowania, jakie można tam
zaobserwować (szczególnie u siebie) nigdy nie zdarzyłyby się w cywilnym
środowisku. Przez pół roku uważasz, że Ci starsi zachowują się idiotycznie,
tylko po to, żeby zachowywać się później dokładnie tak samo i uwierzcie mi jest
to nieuniknione i nie ma w tym nic dziwnego.
Fala miała bardzo jasne zasady i choć były czasami
uciążliwe to przynajmniej było wiadomo, na czym się stoi. Na początku trudno
było znieść to, ze robią z ciebie kretyna, później sam zaczynałeś się tym
bawić. I tak dowiedziałem się, że ja i mój pobór jesteśmy Lato a nasi
„dziadkowie” Jesień. Pierwsze zasady ograniczały się do zakazu mówienia
wybranych słów (za użycie jakiegoś stosowano nagany) i reagowania na sytuacje w
odpowiedni sposób. Nie wolno było używać choćby słowa „jeden” i należało się
pilnować, żeby mówić „raz”. Inaczej należało też zachowywać się, kiedy do
południa była kadra i kiedy popołudniu byliśmy sami. Do czasu przysięgi zadań
ciekawych miałem kilka. Raz (sic!) za palenie papierosów kazano mi czyścić
podłogę w łazienkach o powierzchni boiska do nogi i śpiewać głośno piosenki,
ale tylko te, w których jest słowo jesień. Miało to się skończyć tym, że mnie
zabraknie repertuaru i będą się mogli jeszcze nade mną poznęcać. Nie wiedzieli,
z kim mają do czynienia, więc drąc się w pokrytej kafelkami wielkiej łaźni
przerobiłem wszystkie jesienne piosenki Rodowicz, Kabaretu Starszych Panów, Sławy
Przybylskiej i stu innych aż przyszedł jeden z dziadków i kazał mi wypieprzać
do spania. Innym razem kazali mi głośno śpiewać (melomani jacyś?) sprzątając
kamienną komórkę. Akustyka była tam taka, ze przyszedł chłopak z kompanii dwa
pietra wyżej i powiedział, ze ich dowódca każe nam ściszyć radio. Bardzo byłem
wtedy dumny, bo pomylono mnie z Sewerynem Krajewskim. Byłem także członkiem
ekipy szorującej podłogę, na której dziadek robił ślady hamując rowerem, zabawa
ta trwałaby w nieskończoność, ale posmarowaliśmy podłogę mydłem i przy kolejnym
hamowaniu zatrzymał się na końcu w gaśnicach, wstał i kazał nam skończyć i się
kłaść. Dokończyliśmy sprzątanie polerując podłogę „czołgiem”, jest to odwrócone
na szmacie krzesełko, na którym siedzi jedna osoba a dwóch innych to ciągnie. Czas
do przysięgi nie był oczywiście pasmem samych ciężkich prac obowiązkowych, były
i przyjemności. Zorganizowano dla nas mianowicie dyskotekę, na którą część z
nas przyszła w piżamach (garnitury) a część w szalokominiarkach (sukienki) i
stosownym do nich makijażu z długopisu, reszta tworzyła orkiestrę i przygrywała
tańczącym.
p.s.
Moja matka zawsze powtarzała ojcu: weź Waldek ubierz
jasne spodnie nie te ciemne jak dziad. Dziś zobaczyłem swoje odbicie w drzwiach
autobusu – jasne spodnie, brązowe buty i sweterek przewieszony przez rękę. Taki
Starszy – Stateczny, kiedy to się stało?
to mi przypomniało wojskowe opowieści mojego wujka. jak raz nawalili się jak szmaty, zabrakło alkoholu i wpadli na genialny pomysł, żeby po kolejną flachę pojechać czołgiem. prawie im się udało. albo jak trzy dni przed wyjściem do cywila coś nawywijał, znów po pijaku i przesiedział dwa tygodnie w ciupie.
OdpowiedzUsuńbędziesz miał przynajmniej co dzieciom i wnukom opowiadać.
:) jeszcze dwie części o wojsku będą - zobaczy Pani, że u mnie też było wesoło
OdpowiedzUsuńw takim razie nie mogę się doczekać kolejnych wojskowych opowieści. ;] mam przyjaciela żołnierza, zawodowego, ale on chyba tę fuchę nazbyt poważnie traktuje, bo nie słyszałam jeszcze nigdy od niego żadnych śmiesznych opowieści.
Usuń