Zdzisława
mówi, że jak się urodziłem to zamiast płakać charczałem. Ze wszystkich dzieci
na oddziale mój płacz można było rozpoznać natychmiast. Później doszedł do tego
krup. To ta choroba, z której Ania z Zielonego Wzgórza uratowała siostrę Diany,
odkupując swoje winy po tym jak upiła ją nalewką. Razem to wszystko złożyło się
na głos, jakim dysponuje do dziś. Bez mutacji już, jako szczeniak mówiłem jak
Balcerek z Alternatyw 4.
Co
jakiś czas ten głos się jednak przydaje. Już, jako trzynastolatek mogłem kupić
fajki w takim kiosku, gdzie sprzedawczyni siedziała w dziurze i nie widziała
dokładnie klienta. Baryton zza okienka kazał jej myśleć, że sprzedaje je
jakiemuś dziadu. Przydawał się także przy rozmowach telefonicznych, gdzie
trzeba było udawać dorosłych. Zamawiałem na przykład taksówkę mojej sąsiadce i
prosiłem, żeby kierowca wszedł na górę i pomógł wynieść walizki. Później przez
wizjer oglądałem jak ona się denerwuje, bo obcy facet chce od niej walizki.
No,
więc zdarzało się, że ta barwa głosu przydawała się do czegoś i trzeba było ją
zarejestrować. Debiut w studio nagrań opisywałem wam przy okazji opowiadania o
moim przyjacielu Cycku, kiedy to na nagranie lektora do swojej pracy dyplomowej
ubrałem się w spodnie ze skóry, które tak hałasowały, że po kilku próbach pan
za szybą kazał je zdjąć. Jego żona, która przyszła do nas z czymś do picia
zastała mnie w majtkach na krzesełku przy mikrofonie.
Kolejna
wizyta, już w takim profesjonalnym studio nie miała nic wspólnego z
nagrywaniem, ale chciałem się pochwalić, bo też była znacząca. Konrad,
właściciel tego studia załatwił mi bilety na jakiś spektakl i tam poszedłem je
odebrać. Polecił mi zaczekać na krześle i żeby osłodzić mi zawód, że nie będę
śpiewał w tym wnętrzu, którego ściany wyglądają jak wyłożone kratkami do jajek,
powiedział mi, że w fotelu, na którym siedzę wczoraj siedziała Kasia Figura.
Wystarczyło.
Kilka
dni temu w czasie biegu (nadal się odchudzam, choć o tym nie piszę) zadzwonił
do mnie Janek. Janek to chłopak Majki, koleżanki ze studiów. Właściwie to ich
inspiratorki, bo gdyby nie ona do dziś nie wiedziałbym, co to jest Akademia
Obrony Narodowej, albo gdzie leży Rembridge. Otóż Janek jest reżyserem dźwięku
i przy każdym spotkaniu mówił mi, że mam ładny głos. Nawet po jednej imprezie,
na której śpiewałem nie zmienił zdania, przez co podejrzewałem, że jest głuchy.
Zaproponował
mi nagranie postsynchronów do części filmu. Na pytania jak to będzie wyglądało,
odpowiedział, że będę miał cyferki i tekst przed sobą a także ekran z filmem i
podłożymy głos. Karaoke pomyślałem, więc dam rade. W tej dziedzinie odnotowałem
znaczący sukces. Jeszcze mieszkając w Kaliszu udałem się na karaoke do pubu
Zielony Orzeł i śpiewając wyłącznie utwory Krzysztofa Krawczyka doszedłem do
finału. W ostatnim starciu musiałem zmierzyć się z chłopakiem, który był już
tak silnie zezowaty, że mikrofon służył mu, jako podpórka. Ja też nie byłem w
najlepszej formie, jednak trzymałem się lepiej od konkurenta. Wylosowałem
Przeżyj to sam, którego interpretacja oczarowała jury (trzy równie pijane
barmanki) i pozwoliła mi zgarnąć nagrodę główną, trzystuminutowy karnet na solarium.
Cała rodzina chodziła opalona.
Na
spotkanie z Jankiem szedłem spokojny. Skoro on faktycznie uważa, że do czegoś
mu się przydam to chyba wie, co robi. Nogi lekko ugięły mi się jak czekałem
przy portierni szkoły muzycznej, bo do ciecia (który tam chyba też zna się na
muzyce) słuchającego w budce chyba Szopena podszedł koleś z dredami i mówi:
-
Dobre to tam masz, tylko takie lekko psychodeliczne.
Dookoła
kręci się mnóstwo ludzi. Jest zupełnie inaczej niż we wszystkich szkołach. Nikt
się nie śmieje, nie biega. Zewsząd słychać jakieś pogrywania, to na strunach to
na klawiszach. W środku ja.
Weszliśmy
do studia. Przede mną Majka i Janek w słuchawkach, niczym Szaranowicz i
Szpakowski naprzeciwko ja w budce z jedną słuchawką na uchu, no to leć Adam,
leć. Dookoła były rekwizyty, które pozwalają chyba naśladować każdy dźwięk,
jaki tylko możecie sobie wyobrazić. W budce, w której stoję są cztery rodzaje
nawierzchni, mogę stać na wykładzinie, żwirze, betonie i czymś jeszcze. Cała
szafa butów do różnego tupania, słoma, wanna szkła, rurki, instrumenty i nawet
drzwi od poloneza do trzaskania. Ale nie słuchowisko radiowe to ma być tylko
moje gadanie.
Tekstu
mam na kartce jak na lekarstwo, więc powinienem się rozluźnić, ale gdzie tam,
nawet odetchnąć nie mogę, bo Janek nie tylko nie jest głuchy, ale ma słuch jak
nietoperz. Każdy mój drobny ruch zostaje przez niego zauważony, nawet każe mi
ściszyć moją słuchawkę, bo ją słyszy w mikrofonie. Żebym wiedział, że takie to
będzie stresujące to bym się wcześniej napił. Na szczęście przynajmniej fajki
podobno dobrze robią i każe mi palić jeden za drugim, więc palę.
Zamiast
karaoke mam powtarzający się w nieskończoność fragment filmu, do którego mam
mówić. Cyferki, o których mówił Janek to lecący sekundnik jak przy bieganiu,
który wcale nie pozwala się rozluźnić. Żeby mnie uspokoić pokazuje mi jak głos
podłożyli już inni. Lepiej nie można, każde słowo zaczyna się i kończy równo z
ruchem ust aktora na ekranie, jakby sam mówił. Jak to mnie miało mnie rozluźnić
to ekstra.
Pierwsze
zdanie jest powiedziane bardzo szybko, ale mój aktor prawie nie rusza ustami co
ma swoje plusy, ale nie wyłącznie. To, że się nie rusza oznacza dla mnie tylko
tyle, że musze zmieścić się w czasie nie patrząc na gębę, ale on dodatkowo
jeszcze ciamka, mlaszcze, połyka ślinę i ja to wszystko mam powtórzyć. W tym
zdaniu są dwa trudne słowa i to zaraz po sobie potrzebuje i reportażu,
które trzeba powiedzieć szybko i wyraźnie.
Janek
spokojnym głosem powtarzał komendy i nawet się rozkręcam:
-
Potrzebuje reportażu
-
Dykcja
-
Potrzebuje reportażu
-
Głośniej
-
Potrzebuje reportażu
-
Widzisz drzwi na końcu?
-
Tak
-
Do nich mów
-
Potrzebuje reportażu
-
Z naciskiem
-
Potrzebuje reportażu!
-
Jakbyś bluźnił
-
Kurwa!
-
O właśnie!
I
tak w kółko. Nigdy w życiu nie będę już się dziwił, dlaczego na Oscarach jest
kategoria dźwięk. Ja nagrywałem kilka zdań i widziałem ile to kosztuje pracy
reżysera dźwięku a co dopiero przy takim Avatarze, gdzie jeszcze jest muzyka i
inne odgłosy. My doszliśmy do zdania, w którym mam powiedzieć o matko i w czasie pauzy przełknąć piwo.
Zadanie niby proste: o , łyk , matko.
Tu
Janek okazał się nie do końca profesjonalny, bo dał mi wodę, może dlatego tyle
to trwało. Najgorsze, że ta woda była w plastykowej butelce. Nie mogłem jej
trzymać w ręce, bo on wszystko słyszy. Więc za każdym razem pomiędzy o , pauza matko był jeszcze skłon po łyk
wody. Nigdy w życiu nie powiedziałem tyle razy pod rząd tego samego, nawet
wymieniając swój adres po pijanemu w taksówce. A do tego jeszcze ćwiczenia
fizyczne w postaci skłonów.
Jednakowoż,
kiedy skończyliśmy czułem się zawiedziony, że już koniec. Nie mam pewności, czy
zakończyliśmy, bo Janek jednak zrezygnował z wykorzystania tego, co
zarejestrował, czy faktycznie mu wystarczyło. Podobno może sam sobie rozciągać
i skracać moje słowa a później dowolnie je składać. Pokazał mi to nawet jak
nagrywaliśmy samo wciągnięcie powietrza nosem.
Fajnie
było.
Stres
jednak był, więc pomimo późnej pory poszedłem na drinka do Szpary.
Opowiedziałem wszystkie wydarzenia wieczoru, trochę ubarwiając. Co jej będę
mówił, że kilka zdań powtarzałem dwie godziny, powiedziałem, że kazano mi
śpiewać. Szpara ze spokojem dopytywała:
-
I jak?
-
Chyba dobrze
-
Masz to nagranie?
-
Janek powiedział, że wyniki w maju?
-
Wyniki?
-
Tak powiedział
-
Badał cię?
-
Nie wiem, przed sobą miał jakieś monitory, na których skakały wskaźniki i
wykresy w różnych kolorach a ode mnie ciągnęły się jakieś kable
-
EKG
-
Możliwe, że i serca słuchał.
p.s.
Okazało się, że konkurs na bloga roku nie jest
najlepiej przygotowany. Nikt nie poinformował uczestników, że już można na nich
głosować i jak przypomniała mi jedna z pań czytających mojego to było mało
czasu. Dziękuję za te głosy, które już wysłaliście, dostałem w rankingu dwa
bąbelki za zebrane 16 głosów.
Będę pisał dalej. Szesnaście głosów do czegoś
zobowiązuje.
Ja trochę wyrywkowo czytam, bo znalazłam Cię na twarzoksiążce przy biegnij wawo (to zresztą moje ulubione wpisy, te o bieganiu:)), jak już trochę popisałeś, więc możliwe, że coś przegapiłam, za co najserdeczniej przestraszam i przyjmę z pokorą pokutę. Możliwe jednak, że nie wyjaśniałeś, to pytam. Czemu Szpara jest Szparą? Bo rozumiem, że tu jakieś nieoczywiste skojarzenia są podstawą? :)
OdpowiedzUsuńSzpara była kiedyś kelnerką w Restauracji Szparka w Warszawie i tak zostało. Pozdrawiam
UsuńPisz Pan! Co prawda Pana blog odkryłam niedawno, ale dostarcza mi on wielkiej uciechy. Dodam tylko, że identyfikuję się bardzo ze Zdzisławą, nie tylko z racji wieku, ale przede wszystkim z racji prawie że identycznego oglądu rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo, pozdrawiam
Usuń