W
ostatnim tygodniu zaliczyłem trzy bardzo dobre imprezy. Jedna lesbijska, druga
gejowska a na trzeciej byli wszyscy.
Zaczęło się od czwartkowego koncertu Gossip. Tyle
lesbijek naraz można chyba zobaczyć tylko na wyścigach żużlowych. Ale zaszła
bardzo poważna zmiana, która zaskoczyła mnie zaraz po wejściu na Torwar.
Okazuje się, że lesbijka to nie jest już ogolony babsztyl z zabandażowanym
biustem i wiecznie zaciśniętymi wargami, w bluzie od dresu i spranych jeansach
w kieszeni, których jest Warka Strong.
Dziewczyny wyglądają teraz zupełnie inaczej.
Większość z wygolonymi po bokach włosami i długą zaczesaną do tyłu grzywką, to
się chyba kiedyś nazywało na poppersa?. Są szczupłe, uśmiechnięte, na twarzy
delikatny make up. Ale największą uwagę przykuwa ich outfit. Zero Adidasa czy
Pumy za to można było zobaczyć takie kwiatki jak Zuo Corp, albo sieciówkę, ale
z lepszych kolekcji, Margieli i Marni.
Sam koncert powalił. Niepotrzebne były
wizualizacje, tancerze czy inne lasery. Wokalistka sama wypełniała tę scenę na
tyle, że nic innego nie odwracało uwagi. Charyzmatyczna, zabawna z niezwykłym
głosem, zdobyła serca publiczności już po dwóch pierwszych utworach.
Weszła na scenę z lekkim opóźnieniem: - „O kurwa jak tu gorąco, dobrze, że nie
założyłam bielizny. Dzięki, że poczekaliście.”
Ubrana w otulające jej bujne kształty wielobarwne
cekiny przekazywała wielką energię nie tylko rytmicznymi hitami, ale swoją
niezwykle lekką i oryginalną choreografią. Bardzo często starała się używać
polskich słów. Podnosząc szklankę z whiskey padło pierwsze: „Na zdrowie”. Szklanka była uzupełniana
kilkakrotnie.
Pomiędzy piosenkami starała się coś opowiedzieć,
przedstawić zespół i kilku członków publiczności. Zapytała: „Gdzie jest ta dziewczyna w grubych
oprawkach, która zawsze jest na moich polskich koncertach?, tylko nie mówicie
nikomu, bo w Polsce nie można, ale to lesbijka”. Dziewczyna znalazła się
pod sceną, więc przekazała jej mikrofon prosząc o tłumaczenie na polski:
- "Powiedz: dziękuję mojemu fantastycznemu zespołowi”
Po czym usłyszeliśmy jakieś szmery w mikrofonie,
okazało się, że dziewczyna jest wstydliwa i na konferansjerkę się nie nadaje.
Zabrała jej mikrofon, zeszła w tłum, dorwała młodego chłopaka, który w tej
roli odnalazł się wyśmienicie.
- Podziękuj
mojemu zespołowi
- Słuchajcie,
wszyscy śpiewamy sto lat!, po czym wszyscy zainspirowani zaczęli śpiewać, a
z tłumu padła nawet propozycja, żeby zaskandować także „zostań z nami”. Klimat jak na mszy papieskiej, ale „Barki” nie śpiewano.
-
Ty na pewno mówisz to, co ja?, powiedz teraz:, dziękuję moim ochroniarzom, za
to, że mogę spacerować wśród publiczności
-
dziękujemy panom ochroniarzom, za to, że chodzą w tłumie i możemy ich macać.
Chłopak jak widać urodził się po to, żeby brylować z
mikrofonem w tłumie, bo oklaskiwali go prawie równie intensywnie jak zespół.
Po kolejnych piosenkach podziękowała także
cateringowi, za to, że z okazji odbywającego się tego dnia Święta
Dziękczynienia dostała indyka i tłuczone ziemniaki a nie jak zawsze w Polsce
pierogi.
Odtańczyła kilkakrotnie Gangnam Style, bo jak
powiedziała, to jej koreański kuzyn jest autorem tego przeboju. Śpiewała także
utwory Tiny Turner i „Bad Romance” Lady Gagi, z którym poradziła sobie bez
użycia komputera.
Na koniec po krótkiej przerwie zaprezentowała cztery
bisy i swój najbardziej chyży przebój, jako ostatni, po dwugodzinnym koncercie.
Energia nastolatki. To chyba najlepszy koncert, na jakim byłem.
Na
kolejna imprezę ruszyłem w sobotę. W odnowionych wnętrzach starej fabryki wódek
swoje urodziny świętowała moja znakomita koleżanka.
Ta sama, która jest sprawczynią tego, że piszę bloga, bo Ona sama robi to wyśmienicie
od lat. Na tej imprezie przez moment okazało się, że bycie hetero znowu jest
modne, pewnie jakiś chwilowy trend.
Witała gości w towarzystwie swojej przyjaciółki.
Obie mają na głowie tyle włosów, co cztery Magdy Gessler na raz, tylko, że
jubilatka to szatynka a przyjaciółka blondynka. Prawie jak na urodzinach w
czwartej klasie podstawówki, gospodyni częstowała gości ciasteczkami czekoladowymi
z papierowej torebki (skądinąd wyśmienitymi), a koleżanka podrasowaną colą.
Inaczej niż na imprezie poprzedniej prezentował się
zestaw gości. Trochę się na początku zrobiło jak na Arce Noego – wszyscy w
parach.
Pierwsza para przyjechała z Anglii, znam ich już od
dawna. Są jak Tony Halik i Ela Dzikowska, On fantastyczny, Ona jeszcze lepsza. Też
są trochę egzotyczni, przez co, interesujący, Ona zawsze z ciekawą biżuterią,
On z pięknie wytatuowanymi nogami, które w listopadzie niestety ukrywa.
Drugą parę znałem z widzenia, tzn. Jego. Taki duży
luj, ale zaczął rozmawiać ze mną o samolotach, więc zrozumiałe, że polubiłem go
natychmiast i większość imprezy przestałem na zewnątrz. Ale diamentem tej pary
okazała się Ona. Słodka, drobna o ogromnych oczach Kaliny Jędrusik podeszła do
mnie:
- Ty mnie nie
znasz, ale ja czytam twojego bloga – i jak Jej nie kochać?.
Staliśmy przed wejściem sympatycznie dyskutując o
Dreamlinerze zakupionym przez LOT i pojawili się następni.
To jeden z takich duetów, który zawsze wygląda,
jakby wracał z Viva Najpiękniejsi. Ona szczuplejsza i młodsza wersja Ani
Przybylskiej, On - anioł nie człowiek, permanentnie uśmiechnięty blond
cherubin. Żeby dopełnić szczęścia ogłosili, że są w ciąży. Cóż to za nierozsądek
dobierać się w ten sposób?. Mogliby przecież osobno uszczęśliwić dwie inne
przeciętne osoby. Ludzie są jednak egoistyczni.
Dj puszczał stare genialne kawałki, zawiesił mnie
tylko na kilka dni, bo do dziś zastanawiam się, co za przebój z lat dziewięćdziesiątych
śpiewała czarna wokalistka z bujną kitką?, T- Mobile, T- Motej, w każdym razie
na pewno coś z T.
Wbrew lesbijskiemu ascetyzmowi z czwartku tu okazało
się, że modne są rogowe, lakierowane oprawki w kolorach czerni i bieli i silnie
uszminkowane na krwisto usta. Bardzo kobieco.
Przed wyjściem poszedłem pożegnać się jeszcze z
gospodynią, która powiedziała: „jest tu
parę osób, które chcą cie poznać”, ale pewnie znając mnie wiedziała, że
wrodzona skromność pozwoli mi tylko uciec do taksówki.
W samochodzie z odwożącym mnie kolegą i kierowcą mieliśmy
tylko jeden temat rozmowy:
-
Ty widziałeś, jaka ta Przybylska piękna?
-
Skąd ty wiesz jak ona się nazywa?
-
Nie wiem, podobna jest do Przybylskiej
-
A kto to jest?
-
Aktorka, wielkie oczy, ciemne włosy, piękna
-
A w czym grała?
-
W Złotopolskich
-
Nie znam, A pan wie, kto to?, Padło pytanie do
taksówkarza
-
Nie, ale z tego, co panowie mówią to dobra dupa jakaś
-
Żona Bieniuka, piłkarza
-
Ja się nie interesuje piłka nożną.
Ten świat zdycha w oczach. Dresiasty taksówkarz nie
interesuje się piłką. Pora umierać.
Po powrocie klikając pilotem zatrzymałem się na
programie „Seks – jak przyznać się do
siebie”. Bohaterami byli: pryszczata dziewczyna, która zmieniła się w
chłopaka i koleś ze spinkami, którego matka wywaliła z domu. Smutne to było.
Mnie Zdzisława nie wywaliłaby nawet jak zdecydowałbym się nosić na łbie
koafiurę z rudych loków.
Niedziela
upłynęła na małym treningu i zjedzeniu połowy lodówki (chyba rozochocenie
ciastkami z imprezy). Wieczorem udałem się na spotkanie z Pam Ann, australijską
stewardesą, na którą czekałem od dwóch miesięcy.
Tu goście prezentowali się zupełnie nie jak na Arce.
Chodnik przed teatrem na Solidarności wyglądał tak jakby zatrzymała się tam
parada równości. Można też było odnieść wrażenie, że w środku odbywa się
sympozjum fryzjerów dotyczące problemu rozdwajania się włosów. Wszyscy, w
zdecydowanej większości panowie, owinięci zdobnymi szalikami i błyszczącymi od
pomadek ochronnych ustami.
Królowa wieczoru pojawiła się w stroju inspirowanym
naszymi barwami narodowymi, z flagą we włosach i białych louboutinach. Pierwsze,
o co zapytała czterystupięćdziesięcioosobową rozemocjonowaną publiczność było:
- Czy jest na
sali jakiś mężczyzna hetero? I w odpowiedzi zobaczyła nieśmiało podniesioną
jedną rękę.
- No, więc
uważaj.
Zaczęła od upewniania się, na jakim poziomie włada
językiem polskim. Korzystając z wypisanych pod rękawiczką słów pytała głośny
tłum o takie wyrazy jak: robić loda,
kocham was, mineta i Modlin, którego wymowy nie opanowała do końca
spektaklu.
Dla fanów zaprezentowała zupełnie nowy i zaskakujący
program, upstrzony tylko o znane wszystkim postaci i powiedzenia. Parodia
angielskiej stewardessy, która ma wadę wymowy przez za długie zęby sprawiła, że
ludzie zjeżdżali z foteli. Bohaterka skeczu pocieszała się tym, że może nie
chodziła w dzieciństwie do ortodonty, za to może teraz zjeść jabłko przez
sztachety płotu.
Nie oszczędziła też polski i polaków. Nabijała się z
obsesyjnego sprzątania i zabierania pracy anglikom, po czym poleciła, żeby
pojechało tam tak dużo polaków, żeby kupili ten cholerny kraj.
Quiz z wymyślonymi bohaterkami: Cecylią i Susan, o nazwie:,
„Co zrobiłaby Kate? (Middleton)” o nietypowych sytuacjach na pokładzie doprowadził do konkluzji, że Kate nie zrobiłaby nic. Jest pieprzoną księżniczką,
która nie musi niczym się przejmować i jeździ pokazywać cycki w Saint Tropez.
Bawiły Ją polskie nazwy i nazwiska: „Wszystko kończy się u was na ącki, bącki.”
Doceniła urodę polaków i pochwaliła brak obrzezania. Szczególnie podobały jej się duże dłonie i
uśmiechnięte buzie. Jednego mruka wypatrzyła w dalszych rzędach i faktycznie
okazało się, że to anglik.
Na koniec obsypywała ludzi brokatem i obrzucała
cukierkami i polską kiełbasą. Najbardziej doceniła tych, których wyśmiała w
czasie przedstawienia. Co zaskakujące było to kilkanaście osób a pamiętała
wszystkie imiona. Nawet takie jak: MI – CHAŁ, które uważała za azjatyckie.
Wyręczając się stewardessą z pierwszego rzędu
częstowała szampanem i rzucała owocami i ciastem, złapała nawet ananasa, ale
nie poleciał.
Jaram się na takie klimaty w Polsce. Wiara w ludzi
wraca jak widzę publiczność klaszczącą, bo chłopak wywołany do mikrofonu przez Pam,
jako Sean Penn chwali się, że jest ze swoim chłopakiem czternaście lat, co Ona
komentuję, że to jak dwadzieścia osiem w latach gejowskich a ludzie biją brawo.
Szkoda tylko, że czasami trzymamy się tej tolerancji
tylko na chwilę.
Po czterogodzinnym wykładzie Dalajlamy w Warszawie,
na którym mówił o szacunku dla drugiego człowieka i pokoju, ludzie przytakiwali
a po wszystkim pobili się o kurtki pod szatnią.
p.s.
Nareszcie sobie przypomniałem, że ta wokalistka
nazywa się M – People, jednak T tam nie ma.
p.s.2
Mój dostawca kablówki przysłał maila, że nie będzie
telewizji i netu w moim bloku od północy we wtorek, do środy rana. Wyłączyli mi
kabel na ostatniej przerwie reklamowej na „Prawie Agaty”. Wściekły poszedłem
spać i musze czekać do niedzieli na powtórkę.