Sobotnie popołudnie było tak gorące, że nic nie
chciało się robić. W samych szortach, na kanapie wyłożonej ręcznikami
siedziałem z moimi współlokatorami i każdy leniwie dłubał w laptopie. Wiatrak robił,
co mógł, żeby zmienić powietrze, bo pomimo otwarcia wszystkiego w domu,
przeciągu nie udało się uzyskać. Błogość została zmącona, gdy uwagę naszą
zwróciły zdjęcia pluskającej się w wodzie Weroniki Grycan. W spodniach i
czarnych skarpetkach frywolnie puszczała oko do fotoreportera, zadzierając gice
i chlapiąc wodą na innych plażowiczów. Rzeczona Weronika stała się powodem
naszego rozmarzenia, o tym jak fantastyczne jest morze i jak miło byłoby teraz
tam być. Nagle padło hasło „to jedźmy tam na niedziele”. W jednej chwili na
ekranach trzech komputerów pojawiły się strony wszelkich krajowych
przewoźników. Pod uwagę braliśmy wszystko od busów polskich poprzez słoneczną
kolej na samolotach kończąc, padł nawet pomysł autostopu, ale zdechł w
przedbiegach. Biorąc wszystkie za i przeciw końcową decyzją okazał się
samochód. Jak powszechnie wiadomo samochód „wygodę
daje ogromną, bo podjedziesz gdzie chcesz a i zatrzymać się zawsze można”. Do
takiego na przykład PKSu każdy z nas zabrałby koszulkę i gatki na zmianę, ale
skoro jedziemy samochodem możemy pozwolić sobie na pełny bagaż. Zaczęliśmy
znosić do salonu najróżniejsze rzeczy celem weryfikacji, co zabieramy a czego
nie. Poza koniecznymi akcesoriami takimi jak koce, ręczniki, jedzenie i leki
pojawiły się także takie, jak płetwy a w końcowej fazie nawet spora
walizka. Położyliśmy się do łóżek
wcześniej, żeby już po drugiej w nocy wstać i wyruszyć. Szybki prysznic,
segregacja oraz eliminacja bagażu i odprawa na balkonie, podczas której
wpatrując się w czarne jeszcze, nocne niebo padło „może się rozchmurzy”. Granatowa skóra Renaty (auta) migotała w
świetle latarni, na pustej „siódemce”, kiedy sunęliśmy w stronę upragnionego
akwenu. Stanowimy wyjątkowe trio pod wieloma względami także, jako pasażerowie.
Ilość postojów, jaka jest nam potrzebna zadowoliłaby ciężarną kobietę, starca z
chorym pęcherzem i kogoś na mega kacu. Pierwszym był śniadaniowy Mc Donald’s,
bo zapasy kanapek i pomidorów niebezpiecznie zaczęły maleć. Poza nami była tam
jeszcze rodzinka typu „czy będzie pani jadła to krzesło?”, pochłaniająca
gargantuiczne ilości jedzenia. Nie należymy do cherlaków i niejadków, dlatego
nasz stół wyposażony był w kanapki, rogaliki, ciastka, kawę i do wszystkiego
frytki, ale w porównaniu z rodzinką obok to były ochłapy. Oni pochłaniali swój
zawalony stół, jednocześnie głośno upominając się o przysługujące im gratisowe
szklanki a jeden młody wieprzek tęsknie zerkał na odbierane przeze mnie klonowe
ciastka. Kolejne postoje były krótsze i ograniczały się do palenia i nabycia
posilającego batonika.
Wczesnym rankiem dotarliśmy do Sopotu. W klapkach i
spodenkach udawaliśmy, że wcale nie jest nam zimno a te grzmoty w oddali są
najprawdopodobniej odgłosami przesuwanego gdzieś kosza na kółkach. O tej
godzinie na deptaku udało nam się upatrzyć panią wycierającą stoliki przed
zamkniętą jeszcze kawiarnią. Pozwoliła nam usiąść i zamówić upragnioną gorącą
kawę przed zaplanowaną letnią kąpielą. Piliśmy tę kawę udając, że nie pada, gdy
zadzwoniła moja matka. Dowiadując się, że jestem nad morzem poinformowała mnie,
że w TV trąbią, że w trójmieście jest zakaz kąpieli. Nagle ktoś na deptaku
wykrzyknął nazwisko jednego z moich współlokatorów. W naszą stronę zmierzała
znana nam wszystkim jego koleżanka ze swoją przyjaciółką. Postanowiły One
podobnie jak my spontanicznie udać się nad morze i odwiedzić przebywającą tam
mamę jednej z nich. Ów mama idąca spokojnie na plaże z książką, zyskała nagle
towarzystwo pięciu osób, które bynajmniej nie przyjechały tu czytać. Dała rade.
Ulokowanie się na plaży poszło gładko i kolejno startowaliśmy do przebieralni
typu labirynt celem zmiany gatek. Gdy przyszła moja kolej i byłem w momencie,
kiedy jedne i drugie slipki masz w ręce ktoś zaczął wsuwać się pod ściankami
kabiny. Żeby było śmieszniej, pewien, że jest to któraś z towarzyszących mi
osób, przybrałem jakąś głupią pozę, a kiedy okazało się, że głowa, która się
pokazała na dole ma spinki, kitki i jakieś pięć lat było mi głupio. Wyskoczyłem
na zewnątrz i zobaczyłem jak jakaś matka wyciąga dziecko za nogi spod kabiny
jednocześnie mnie przepraszając. Naprawdę
nic się nie stało powiedziałem, On też
tak robił całe dzieciństwo, dodał mój kolega. I niczym Wera G rzuciliśmy
się ku falującemu błękitowi.
Jak mówią woda strasznie wyciąga, nas głównie do
baru. Jak jesteś w Sopocie, bar Przystań to punk konieczny. Zupa Rybaka,
smażone świeże śledzie bałtyckie i mnóstwo innych potraw to coś, czego ja
opisać nie potrafię. Wróciliśmy na plaże by oddać się ulubionemu zajęciu –
obserwacji społeczeństwa. Moda wczasowa to temat na inny post. Można spotkać
dresa z amstafem w towarzystwie bladej laski z łbem w kolorze, Palette Czerń
Kongo i kolczykach kołach, która przemierza piaszczystą plaże w
dwunastocentymetrowych obcasach, sprawiając wrażenie pijanej wczesnej Kayah,
oazowe laski, które mają na sobie wszystkie szaliki, jakie przywiozły, długie
spódnice i rajtki, panów w stylizacjach maści wszelkiej, od jesiennych kurtek,
poprzez sandały ze skarpetą, (bo chłodno lub trend Wery G) aż po przykuse
koszulki, spod których wystaje włochaty śmietnik. Są także mamusie, których
celem jest zrujnowanie wakacji własnemu dziecku i innym ludziom na plaży.
Spędzają czas na wydzieraniu się: Patryk,
wyjdź z wody, usta masz już fioletowe, zobacz, jakie masz pomarszczone dłonie
!!!… Patryk naturalnie ma także slipki, które nie służą do zasłaniania
ptaka, tylko naciągnięte pod pachy chronią przed zimnem nerki. Mści się później
na matce, chcąc na przemian gofra, loda i balon albo idąc z nadmuchaną
dwumetrową orką i trącając ludzi. Zdarzają się także pary młode, bo jakież to
oryginalne fotografować się w brudnych ciuchach po weselu na plaży. Co to w
ogóle za jakaś głupia moda na to robienie zdjęć w inny dzień niż ślub?. Jak
takiego ojca, dziecko zapyta kiedyś czy to zdjęcia ze ślubu, to, co powie?, Nie, to tak się z mamą ubraliśmy tydzień
później i poszliśmy denerwować ludzi na plaży, dlatego ja mam brudną koszulę a
matki sukienka wygląda jak psu z gardła wyjęta?.
Postanowiliśmy wcześnie urwać się z tej plaży, bo na
drodze w niedziele będzie pewnie spory ruch, a my wszyscy jutro do pracy.
Podróż umilaliśmy sobie grami. Jedna nazywa się „Twoje wymarzone przyjęcie”, i
każdy z pasażerów musi ustalić skład stolika (trzech mężczyzn, trzy kobiety) z
żyjących i nieżyjących, z jakimi chciałby porozmawiać. Wybory okazały się zaskakujące,
ponieważ zdarzało się, że przy jednym stole zasiądą: nobliści, koronowane
głowy, gwiazdy porno, przyćpane pieśniarki, głowy kościołów i wiele innych
bardzo ciekawych gości. Zabawa druga polega na tym, że bez przerwy mówimy słowa
zaczynające się na ostatnią literę poprzedniego. Może i banalna, ale nie jak
kategorie ograniczy się do nazw leków (okazuje się, że strasznie dużo leków
kończy się na N). Jeszcze inna, „Z kim pójdziesz do łóżka?” sprowadza się do
podania przykładu dwóch osób, z których reszta uczestników podróży jest
zobowiązana wybrać jedną, z która się prześpi. Było nawet zabawnie do momentu,
kiedy wybór był między posłanka Sobecką a Madzią Buczek. Bawiliśmy się także
głosową nawigacją satelitarną w jednym z telefonów, udając wady wymowy przy
podawaniu nazw polskich miejscowości, czasami nie dawała rady. Na wysokości
Mławy się rozładowała. Renata też jakoś podupadła na zdrowiu, bo zaczęła się
gotować. Samochód ten głównie jeździ po Warszawie a nie pokonuje osiemset
kilometrów na trasie w jeden dzień. Droga była coraz bardziej zawalona,
przesuwaliśmy się w żółwim tempie, czego Ona nie lubi. Kiedy jedzie szybko
chłodzi się jakoś i sobie radzi, w korkach kaszle. Co chwila zjeżdżaliśmy,
zresztą nie bez przyjemności (flaki, papieros, zdjęcia), żeby ochłonęła.
Dolewaliśmy jej zimnej wody, co pomagało na chwile. Jeden z postojów wypadł
pomiędzy stacjami i po zimną wodę trzeba było iść do wsi. Wszedłem przez
otwartą bramę wołając dzień dobry,
kiedy zza muru wyskoczył czarny kundel. Tak ujadał skacząc mi koło nogawek, że
od intensywności mało mu ryja nie urwało. Zaraz za pieskiem pojawiła się
uśmiechnięta Pani: spokojnie Kropka,
słucham Pana? (Kropki mnie prześladują). Dała nam wodę. Na wysokości
Łomianek samochody stały już całkiem i postanowiliśmy to objechać. Renata
wymagała coraz częstszych postojów, aż gdzieś na Chomiczówce, z czegoś, co
wyglądało jak bidon (ja pod maską rozpoznaje tylko filtr powietrza, akumulator
i skrzynie biegów) nagle zwymiotowała. Upaćkała cały silnik i odmówiła dalszych
usług. Część rzeczy została w bagażniku, resztę zabraliśmy ze sobą. Wracałem autobusem,
metrem i znów autobusem do domu, ubrany w piżamowe spodenki, bez majtek i z eko
torbą – niczym Zbyś Zboczeniec.
p.s.
Pod domem zobaczyłem, że jeden z moich kolegów
dziarsko maszeruje nadal w klapkach, nie
bolą Cię nogi od tych japonek?, Nie, jestem jak Dalajlama, to są Tybetki.
Kładliśmy się spać około pierwszej, to była bardzo udana doba. I pomyśleć, że
wszystko za sprawą Wery G.